Литмир - Электронная Библиотека
Содержание  
A
A

– Jeżeli nie chcesz nauczyć się pływać, twoja sprawa – powiedział, pochmurniejąc.

Cisza wypełniła pokój. Czułam, że za chwilę coś się wydarzy. Mijały sekundy, czekałam na próżno. Znowu zrobiłam z siebie idiotkę. Skierowałam się do wyjścia.

– Zostań jeszcze trochę.

– Nie. – Podeszłam do drzwi i chwyciłam za klamkę. Podniosłam tornister za pasek i z wymuszonym uśmiechem

odwróciłam się do nauczyciela. Obserwował mnie.

– Zajrzyj, kiedy tylko zechcesz. Czy mam cię odprowadzić?

– Nie. – Westchnęłam głęboko, jakbym chciała się pozbyć dławiącej mnie melancholii.

Rozpłakałam się dopiero, gdy odeszłam spory kawałek od szkoły. Albo mnie nie lubi, albo bawi się mną jak ci wredni mężczyźni z powieści, którzy uwodzą kobiety, a potem je porzucają.

Tak, on właśnie jest takim typem mężczyzny.

Zdążyłam go znienawidzić przez drogę do domu i obiecałam sobie, że odtąd będę traktować go jak powietrze. Ale w nocy nie mogłam odpędzić myśli o nim. Dlaczego uciekłam? To moja wina. Zaczęłam gładzić się po twarzy, wyobrażając sobie, że to on mnie dotyka. Przesunęłam dłonią po ustach, po szyi, a potem pozwoliłam jej zbłądzić pod koszulę, na piersi. Oderwałam rękę, jakby poraził mnie prąd, ale za chwilę położyłam ją z powrotem, a później dotykałam się coraz niżej, odczuwając nieznane mi dotąd wrażenie. Przymknęłam powieki.

W ciągu dnia ani przez ułamek sekundy nie myślałam o tym, żeby z nim być. Lecz w ciemnościach nocy, gdy zapadała cisza, obraz nauczyciela wypełniał moje myśli.

Co bym zrobiła, gdyby mnie wtedy objął? Oparłabym się czy uległa?

Twarz mi płonęła, słyszałam szczury buszujące pod podłogą, przez lufcik wpadało kwilenie niemowlęcia. Potem ktoś zakasłał w sieni. Usiadłam cicho na łóżku i kaszel ustał. Lecz kiedy się położyłam, rozpoczął się znowu, jak gdyby ten ktoś nie chciał, bym zasnęła.

Nasze posiłki w wigilię Nowego Roku miały zawsze szczególny charakter. My, biedacy, bardzo oszczędnie wydzielaliśmy jedzenie, ale tego dnia pozwaliśmy sobie na prawdziwą ucztę. Duszony korzeń lotosu, zupa na wywarze z kości z pływającymi kawałkami mięsa, smażone orzeszki ziemne, no i przede wszystkim surowa tarta rzodkiew polana szczodrze pysznym sosem chili, bez którego musieliśmy się obywać przez resztę roku. Obojętnie jak bardzo nam zależało, aby już zasiąść do stołu, matka najpierw wyrzucała nas na zewnątrz i musieliśmy wystawać w lodowatej sieni albo na wietrznym podwórku, podczas gdy ona siedziała w środku i wykonywała jakieś tajemnicze czynności, mrucząc coś pod nosem. Twierdziła, że to jedyny sposób, aby udobruchać przodków.

– Naszych przodków nie ma w pobliżu, więc jak się dowiedzą? -spytałam, za mała, by rozumieć, że lepiej nie zadawać takich pytań. Tymczasem moi bracia i siostry trzymali język za zębami.

– Bzdura! Nasi przodkowie stoją przy nas, kiedy mówimy -skarciła mnie matka, rzucając groźne spojrzenie.

Gdy wreszcie usiedliśmy do stołu, wskazała na nasze miski i pałeczki.

– Widzicie? – powiedziała. – Pałeczki się rozchodziły, a teraz stykają się czubkami. Nasi przodkowie tu byli.

– No pewnie – powiedziała Czwarta Siostra.

– Mała Szóstko, kiedy się nauczysz prawidłowo trzymać pałeczki? – zwróciła się do mnie matka. Zamarłam z pałeczkami w powietrzu. – Spójrz tylko, nie należy ich trzymać przy końcu. Jeżeli będziesz tak robić, któregoś dnia wyjedziesz daleko i nigdy nie wrócisz do domu. Trzymaj je niżej. Wtedy zawsze będziesz blisko matki i ojca.

Przesunęłam pałeczki, chwytając je w połowie.

– Nie, tak też niedobrze! Czy ty nie masz uszu? Dlaczego nigdy nie słuchasz, co mówię? Nie krzyżuj ich w ten sposób! Bo pieniądze nie będą się ciebie trzymać i na zawsze pozostaniesz biedna. Uchwyć je, o tak, i trzymaj razem, kciuk i palec wskazujący powinny się stykać. Niczego nie mogę cię nauczyć! No, zabieraj się do jedzenia, a jutro masz się nauczyć trzymać pałeczki prawidłowo.

Moi bracia i siostry ani na chwilę nie przestawali jeść, jak gdyby nic nie słyszeli.

Kiedy zbliżał się Dzień Czystej Jasności, święto zmarłych, ojciec udawał się w góry, by wykopać pędy czystej jasności. Czasami szedł sam, a czasami zabierał mnie i Piątego Brata. Zawsze uważał, żeby nie wykopać ich z korzeniami. W ten sposób mogliśmy liczyć na większe zbiory w przyszłym roku. Podczas klęski głodu nawet korzenie powyrywano, więc potem trudno było o dziko rosnące jadalne rośliny.

To była szczególna roślina, o liściach miękkich jedynie przed Dniem Czystej Jasności. Później robiły się twarde i włókniste, mimo że z rana była na nich świeża rosa. Budziły skojarzenia z życiem kobiety – dobre dni mijały niepostrzeżenie. Te drobne, niezbyt grube listki pokryte białym puszkiem wyrastały z łodyg w małych pęczkach. Zrywało się je, myło, siekało i obtaczało w mące, formując cienkie placuszki, które układało się przy woku. Kiedy tylko z woka odparowała cała woda, podnosiliśmy pokrywę i rozgrzewaliśmy jego dno, poruszając nim kolistymi ruchami nad ogniem. Placuszki, smażąc się, wydzielały przyjemny świeży zapach i były ciągliwe. Bardzo podobała mi się ich nazwa: ciasteczka czystej jasności.

Ojciec zabraniał nam rozmawiać podczas jedzenia tych ciasteczek, lecz w jego surowym zachowaniu było coś, co budziło respekt, w przeciwieństwie do rytualnych zabiegów matki. Mieszkał daleko od swego miejsca urodzenia w Czeciang, o śmierci ojca i matki dowiedział się od ziomka podczas przymusowego wojennego marszu. Duchy zmarłych rodziców prawdopodobnie były zbyt daleko, żeby znaleźć się u boku syna, który na dobre związał swe życie z rzeką.

VIII

1

Obudziłam się przed świtem i już nie zasnęłam. Duża Siostra, rozłożywszy się wygodnie, przygniatała mnie nogą. Delikatnie się wysunęłam, naciągnęłam pod brodę cienką kołdrę i zwinęłam w kłębek przy ścianie.

Kiedy siedziałyśmy nad rzeką, siostra nakreśliła jedynie ogólny zarys tamtych minionych lat. Wiedziałam, że najważniejsze szczegóły zatrzymała dla siebie, nie wyłączając odpowiedzi na najbardziej nurtujące mnie pytanie: dlaczego czułam się niepożądana w rodzinie?

Leżałam w łóżku, czułam silniejsze niż kiedykolwiek zawroty głowy i z trudem oddychałam. Wątpliwości pogłębiały się z każdą mijającą sekundą. Dopiero pod koniec lat sześćdziesiątych Partia Komunistyczna wreszcie zrozumiała, jaką głupotą było promowanie dużych rodzin, lecz wtedy wyjałowiona ziemia nie była już w stanie wykarmić gwałtownie wzrastającej populaqi. Jednakże z winy rewolucji kulturalnej próba zaradzenia temu problemowi odwlekła się do lat siedemdziesiątych. Ponieważ wszelkie zmiany polityki rządu miały gwałtowny charakter, wprowadzono drakońskie przepisy dotyczące planowania rodziny. Ale było już za późno. Z powodu nadmiernej liczby ludności każde małżeństwo mogło mieć tylko jedno dziecko; po jego narodzinach jedno z małżonków musiało poddać się sterylizacji. Znacznie później, w związku z narastającym oporem, pozwolono parom na jeszcze jedną próbę, jeżeli pierwsze dziecko okazało się dziewczynką.

A więc Chińczyków było za dużo. A ja, czy też należałam do tej nadwyżki?

Kiedy nastał świt, ból w jelitach dał znać, że znowu czeka mnie zaparcie – przypadłość, która zawsze mnie nękała, nawet w dzieciństwie, ilekroć miałam jakieś kłopoty. Wiele kobiet z Południowego Brzegu cierpiało na tę dolegliwość.

Ponieważ nie mieliśmy ubikacji w domu ani też wspólnego ustępu w siedlisku, musieliśmy korzystać z nocników. W licznych rodzinach nie zdawały one egzaminu. Do publicznego szaletu, zapuszczonego przybytku z trzema miejscami w części dla kobiet, trzeba było iść dziesięć minut pod górę krętą, błotnistą ścieżką. Nigdy nie byłam w męskiej części, ale wiedziałam, że jest dwa razy większa od naszej i ma o trzy otwory więcej. To był powód do dumy miejscowych mężczyzn: „Dziewczęta od urodzenia znają swoje miejsce, mają o połowę mniej wychodków od nas”.

28
{"b":"101406","o":1}