Pewnego dnia matka siedziała na stołeczku w sieni, a ja, kucając obok, pomagałam jej pruć stary sweter, żeby z upranej wełny wy-dziergać nowy. Wtedy właśnie do siedliska wkroczył młody dzielnicowy, jeszcze z puszkiem zamiast zarostu, w starannie odprasowanym mundurze. Matka wstała, skinęła mu głowa i powiedziała dzień dobry. „Zreformuj się” – warknął do niej z groźną miną.
Uśmiech zamarł na twarzy matki. „Tak, tak, dobrze” – odpowiedziała, nisko schylając głowę. Spuściłam oczy, policzki mi płonęły. Przez lata nic nie zdołało zatrzeć wspomnienia tamtego młodego, zaledwie o parę lat starszego ode mnie chłopaka, który bez żadnego powodu publicznie poniżył moją matkę.
Najpierw wysłano na wieś Dużą Siostrę. Potem jej los podzielił Trzeci Brat i Czwarta Siostra, która skończyła jako tragarz. Oni wszyscy mieli powody, by trzymać się z daleka od rodziców, którzy nigdy nie wyciągnęli do nich pomocnej dłoni, przez co przyszło im wycierpieć więcej niż innym. To, że matka wypłakiwała oczy ze zgryzoty za każdym razem, gdy żegnała któreś z nich, nie miało żadnego znaczenia. Wraz z dorastaniem przyszła świadomość, że nasza przyszłość rysuje się w ciemnych barwach i obojętnie jak bardzo będziemy się starali cokolwiek zmienić, przypadnie nam w udziale ciężki los, podobny do losu rodziców.
3
Słynny pikantny kociołek syczuański, jedno z najstarszych i najbardziej znanych dań kuchni chińskiej, po chudych latach sześćdziesiątych i siedemdziesiątych ponownie stał się dumą Czungting. Do garnka wrzucało się wszystko, co jadalne w danej porze roku, czy to parnym latem, dżdżystą wiosną, mroźną zimą, czy też chłodną i rześką jesienią. Rano, w południe i wieczorem, a nawet o trzeciej nad ranem, pikantny kociołek można było zamówić zarówno w obskurnych spelunkach na przedmieściu, jak i w eleganckich restauracjach.
Jednak ludzie z siedliska napomykali w rozmowach, że choć pikantny kociołek w okolicznych jadłodajniach wygląda tak samo jak kiedyś, to brak mu tego szczególnego aromatu, jaki miał za dawnych czasów.
W wigilię pewnego Nowego Roku – nie pamiętam już którego -było tak zimno, że pomimo dwóch par skarpet musiałam cały czas przytupywać, żeby nie marzły mi nogi. Duża Siostra przyjechała ze swojej wsi u stóp góry Wu. Zgromadzeni wokół małego żelaznego piecyka, jedliśmy danie z kociołka. Odrobina mięsa dodana do rzepy i kapusty dawno już zniknęła, a na powierzchni wrzącej wody pływały tylko oczka oleju.
Ojciec polecił Czwartej Siostrze umyć trochę szpinaku i wrzucić go do garnka. Ona z kolei scedowała to zadanie na mnie, co spotkało się z aprobatą matki, która kazała mi starannie wypłukać szpinak, nie marnując przy tym wody. Więc wzięłam szpinak i umyłam go w zlewie we wspólnej kuchni.
Duża Siostra zanurzyła we wrzątku liść szpinaku, włożyła go do ust i wypluła, twierdząc, że skrzypi od piasku.
– Idź i umyj to jeszcze raz – polecił, wstając, Trzeci Brat.
– Czy ty tam z kimś rozmawiałaś? – zapytała mnie Duża Siostra. Pokręciłam głową.
– Nie zaprzecza] – odezwała się Czwarta Siostra z pełnymi ustami. – Ona zawsze gada do ściany.
– Nic dziwnego, że w szpinaku jest piasek – dodała matka. Nie reagowałam, dopóki nie zaczęli się śmiać. W końcu nie wytrzymałam.
– Przecież mówię wam, że z nikim nie rozmawiałam! Nawet nie mówiłam do siebie! – Zła, odstawiłam głośno miseczkę. – Nie mam ochoty więcej jeść – warknęłam do matki.
No i bardzo dobrze, odpowiedziała. A potem kazała mi odejść od stołu, żeby bracia i siostry mieli więcej miejsca. Wstałam i wyszłam z pokoju.
– Za łatwo wpada w gniew jak na swój wiek – zauważył ktoś, kiedy się oddaliłam.
W sieni było ciemno, ponieważ jednak nikt mnie nie zawołał, wyszłam na dwór, zbyt lekko ubrana na taki mróz. Ktoś strzałem z procy stłukł latarnię za bramą, więc dookoła było zupełnie ciemno. Na szczycie wieżowca przy Niebiańskich Wrotach migał neonowy napis. Wydawało mi się, że słyszę wybuchy fajerwerków za rzeką.
Skierowałam się do publicznego ustępu, jedynego miejsca, gdzie mogłam uciec przed zimnem. O tej porze w wigilię Nowego Roku powinno być tam pusto. Weszłam do środka, uważając, aby w nic nie wdepnąć, i znalazłam względnie czyste miejsce za drzwiami. Oddychając płytko w smrodliwym powietrzu, przestałam tam wiele godzin, trzęsąc się z zimna, lecz jednocześnie zachowując jasność umysłu.
Całą noc przetrząsali wszystkie uliczki, ale znaleźli mnie dopiero o świcie, bo nikomu nie przyszło do głowy szukać w ustępie. Natknęła się na mnie przypadkiem Duża Siostra, kiedy przyszła się wysiusiać.
No, tym razem, pomyślałam sobie, matka potraktuje mnie serdeczniej. Ale ona tylko przelotnie spojrzała na moją zmarzniętą twarz i sine usta, po czym zdjęła buty i bez słowa położyła się do łóżka. Duża Siostra ze śmiechem zwróciła matce uwagę, że powinna czulej traktować najmłodsze dziecko w rodzinie. Mała Szóstka wygląda na niewiniątko, jest milczkiem i nie robi tego, co się jej każe, ale kto wie, czy w przyszłości nie powiedzie się jej lepiej niż reszcie nas i czy to nie ona właśnie zadba o ciebie na starość.
– Och, tak sądzisz? – zapytała matka. – Nie próbuj mi się przy-milać. Ona się mną nie zajmie. Podobnie zresztą jak wy wszyscy. Na starość zostanę zdana na samą siebie i dobrze o tym wiem. Podziękuję niebu, kiedy ona dorośnie, znajdzie sobie męża i sama będzie umiała się wyżywić.
4
Wysoka kobieta szorowała z tłuszczu Bóstwo Kuchni nad wspólnym zlewem. Mała wnęka z gzymsem, w której stał bożek, znajdowała się wysoko w ścianie. Na gzymsie stawialiśmy świeczki albo lampy naftowe, gdy brakowało prądu, a normalnie trzymaliśmy tam ocet winny i sos sojowy.
Ta kobieta to Ciocia Czang, jedna z naszych sąsiadek. Mieszkała w najbardziej wysuniętym na wschód narożniku siedliska, w pokoju z balkonem, którego jej wszyscy zazdrościliśmy. Na tym balkonie o powierzchni siedmiu metrów kwadratowych hodowała w doniczkach kaktusy, orchidee, gwiazdy Salomona i obuwiki. Kiedy padało, deszczówka spływała z balkonu, ponieważ w posadzce był otwór. Stały tam również dwie beczułki na wodę oraz duży słój na przetwory. Krążyły pogłoski, że Ciocię Czang wykupił z burdelu w Wuhan pewien doker. Inna wersja głosiła, iż zabrał ją ze sobą, nie płacąc za nią ani fena, kiedy po wyzwoleniu likwidowano domy publiczne, a prostytutki zamykano w obozach, żeby się reedukowały. Ciocia Czang miała owalną twarz, jasną cerę i rozmarzone oczy o cienkich powiekach z jedną tylko fałdką. W przeciwieństwie do innych kobiet przyciągała wzrok.
– Rozmarzone oczy, ja ci pokażę rozmarzenie! – ryczał mąż, kopiąc ją ciężkim roboczym buciorem. A ona nigdy się nie skarżyła, nawet kiedy całe jej ciało pokrywały sińce.
Była wysoka na jakiś metr siedemdziesiąt, miała długie nogi i najzgrabniejszą figurę, jaką zdarzyło mi się widzieć. Tak wielkie wrażenie robiła na mnie jej smukła szyja, że rysy twarzy zatarły mi się w pamięci. Gdyby nie posiniaczone policzki, byłaby warta każdych pieniędzy, no i oczywiście gdyby nie bezpłodność – ludzie mówili, że to cena, jaką się płaci za uprawianie prostytucji. Rzadko słyszałam, aby się do kogoś odezwała, a i mało kto chciał się wdawać w rozmowę z kobietą, której przeszłość była ogólnie znana. Od czasu do czasu, wychylona za balustradę balkonu, zbierała doniczki potłuczone przez męża, a kiedy skończyła, wychodziła z siedliska i kupowała nowe kwiaty.
Ciocia Czang miała przybranego syna, który przechowywał mnóstwo grubych ksiąg o kartkach pożółkłych ze starości. Szabrował je, korzystając z zamieszania, jakie panowało w trakcie rewolucji kulturalnej. W tamtym czasie wszystkie, nawet średnio ciekawe książki zostały zakazane, więc nigdy nie było nic interesującego do czytania. A kiedy nawet w miarę przyzwoita pozycja pojawiała się w księgarniach, któż na naszej ulicy wydałby na nią pieniądze? Lizak czy para poliestrowych skarpetek znaczyły o wiele więcej niż jakaś tam książka. Podręczniki były jedynymi książkami, jakie można było znaleźć u nas w domu.