Teraz, kiedy miał możność pomyśleć, Sonny pojął, że nie może zabić ojca nienarodzonego dziecka, i to ojca, który był mężem jego siostry. Przynajmniej nie z powodu sprzeczki rodzinnej. Tylko że to nie była jedynie sprzeczka rodzinna. Carlo był draniem i Sonny czuł się odpowiedzialny za to, że jego siostra poznała tego łajdaka przez niego.
Paradoks gwałtownej natury Sonny’ego polegał na tym, że Sonny nie potrafił uderzyć kobiety i nigdy tego nie zrobił. Że nie był w stanie skrzywdzić dziecka ani nikogo bezbronnego. Kiedy Carlo nie chciał z nim walczyć tamtego dnia, powstrzymało to Sonny’ego od zabicia go, ta całkowita uległość rozbroiła jego furię. Jako młody chłopiec miał naprawdę miękkie serce. To, że jako mężczyzna stał się mordercą, było po prostu jego przeznaczeniem.
Jednakże teraz załatwię tę sprawę raz na zawsze – rozmyślał, jadąc buickiem ku szosie na grobli, która miała go poprowadzić ponad wodą z Long Beach do autostrad po drugiej stronie Jones Beach. Zawsze obierał tę trasę do Nowego Jorku. Był tam mniejszy ruch.
Postanowił, że odeśle Connie do domu z obstawą, a potem odbędzie rozmowę ze szwagrem. Co stanie się później, tego nie wiedział. Jeżeli drań naprawdę uszkodził Connie, zrobi z drania kalekę. Ale wiatr wiejący na grobli, słona świeżość powietrza ostudziły jego gniew. Odkręcił całkowicie szybę w oknie.
Jechał jak zawsze szosą Jones Beach, bo o tej porze nocy i roku była zazwyczaj opustoszała i mógł gnać bez pamięci, dopóki by nie dotarł do autostrad po drugiej stronie. A nawet i tam ruch byłby niewielki. Ulga, jaką dawała bardzo szybka jazda, mogła dopomóc w rozładowaniu napięcia, które, jak wiedział, było niebezpieczne. Zostawił już daleko w tyle samochód obstawy.
Szosa na grobli była słabo oświetlona, nie było ani jednego samochodu. Daleko przed sobą dojrzał biały stożek czynnej budki, gdzie pobierano opłaty za wjazd na autostradę. Obok niej stały inne budki, ale te były obsadzone tylko za dnia, przy większym ruchu. Sonny zaczął hamować, a jednocześnie szukać drobnych po kieszeniach. Nie miał żadnych. Wyjął portfel, otworzył go jedną ręką i wyciągnął banknot. Wjechał w łuk światła i ku swemu lekkiemu zaskoczeniu ujrzał jakiś wóz blokujący furtkę przejazdową, przy czym kierowca najwyraźniej prosił pobierającego opłaty o jakieś wskazówki. Sonny nacisnął klakson i wóz ten posłusznie przejechał dalej, by wpuścić go w furtkę.
Sonny wręczył poborcy banknot dolarowy i czekał na wydanie reszty. Było mu teraz pilno zamknąć okno. Powietrze Oceanu Atlantyckiego wyziębiło cały samochód. Ale poborca marudził z wydaniem reszty; głupi bałwan po prostu ją upuścił. Jego głowa i ciało znikły, kiedy pochylił się w budce, aby pozbierać pieniądze.
W tej chwili Sonny zauważył, że tamten wóz nie pojechał dalej, ale zatrzymał się o kilka kroków przed nim, nadal blokując mu drogę. W tym samym momencie spostrzegł innego mężczyznę w wygaszonej budce po prawej. Ale nie miał czasu o tym pomyśleć, bo ze stojącego przed nim samochodu wysiedli dwaj mężczyźni i ruszyli ku niemu. Poborca opłat nadal się nie pokazywał. I wtedy, w ułamku sekundy, zanim cokolwiek się stało, Santino Corleone pojął, że już jest po nim. I w owej chwili umysł jego był klarowny, wyzbyty wszelkiej gwałtowności, tak jakby utajony strach, nareszcie realny i obecny, oczyścił go.
Mimo to jego potężne ciało, w odruchu walki o życie, uderzyło o drzwi buicka, wyłamując zamek. Człowiek w zaciemnionej budce otworzył ogień i kule trafiły Sonny’ego Corleone w głowę i szyję w momencie, gdy jego masywny tułów wywalał się z samochodu. Dwaj mężczyźni z przodu podnieśli teraz automaty, człowiek w zaciemnionej budce przerwał ogień, a ciało Sonny’ego rozciągnęło się na asfalcie, z nogami jeszcze częściowo wewnątrz wozu. Obaj mężczyźni oddali kilka strzałów w zwłoki Sonny’ego, po czym kopnęli go w twarz, by jeszcze bardziej zniekształcić mu rysy, zostawić ślad bardziej osobistej, ludzkiej mocy.
W kilka sekund później wszyscy czterej mężczyźni, trzej właściwi zabójcy oraz fałszywy poborca opłat siedzieli już w samochodzie i pędzili ku autostradzie Meadowbrook po drugiej stronie Jones Beach. Ściganie ich uniemożliwiał wóz Sonny’ego i jego zwłoki blokujące furtkę przejazdową, ale kiedy ludzie z obstawy Sonny’ego zajechali w kilka minut później i zobaczyli ciało, nie mieli zamiaru podjąć pościgu. Zawrócili samochód wielkim łukiem i pojechali z powrotem do Long Beach. Przy pierwszej budce telefonicznej koło szosy jeden z nich wyskoczył z wozu i zadzwonił do Toma Hagena. Zameldował bardzo zwięźle i szybko:
– Sonny nie żyje, dorwali go przy wjeździe na Jones Beach.
Głos Hagena był całkowicie spokojny.
– Okay – powiedział. – Jedźcie do domu Clemenzy i powiedzcie mu, żeby zaraz się tu zjawił. Powie wam, co robić.
Hagen odebrał ten telefon w kuchni, gdzie mama Corleone krzątała się, przyrządzając przekąskę na przybycie córki. Hagen zachował panowanie nad sobą i starsza pani nie zauważyła niczego niezwykłego. Mogłaby zauważyć, gdyby chciała, ale życie z donem nauczyło ją, że roztropniej jest niczego nie dostrzegać. Że jeśli będzie konieczne, aby się dowiedziała czegoś bolesnego, i tak powiedzą jej w porę. A jeśli będzie to ból, którego jej można oszczędzić, to się obejdzie bez niego. Była całkiem zadowolona, że nie musi dzielić bólu swych mężczyzn, bo ostatecznie, czy oni dzielili ból kobiet? Nieporuszona zagotowała kawę i postawiła jedzenie na stole. Wiedziała z doświadczenia, że ból i lęk nie stępiają fizycznego głodu; wiedziała z doświadczenia, że jedzenie stępia ból. Byłaby oburzona, gdyby lekarz spróbował dać jej środki uspokajające, ale kawa i kromka chleba to było co innego; wywodziła się oczywiście z prymitywniejszej kultury.
Pozwoliła więc Tomowi Hagenowi wymknąć się do narożnego pokoju konferencyjnego; znalazłszy się tam, Hagen począł dygotać tak gwałtownie, że musiał usiąść ze ściśniętymi nogami, z głową wtuloną w naprężone ramiona, z dłońmi splecionymi między kolanami tak, jakby modlił się do szatana.
Wiedział teraz, że nie jest consigliorem odpowiednim dla Rodziny toczącej wojnę. Został oszukany, wywiedziony w pole przez Pięć Rodzin i ich pozorną płochliwość. Przyczaiły się, zastawiając straszliwą pułapkę. Planowały i czekały, trzymając swe okrwawione ręce przy sobie bez względu na wszelkie prowokacje. Czekały, aby zadać jeden straszliwy cios. I zadały go. Stary Genco Abbandando nigdy nie nabrałby się na to, zwąchałby, co się święci, potroił środki ostrożności. A rozmyślając nad tym wszystkim, Hagen zarazem odczuwał ból. Sonny był jego prawdziwym bratem, jego wybawcą, jego bohaterem, kiedy obaj byli chłopcami. Sonny nigdy nie był dla niego przykry ani brutalny, zawsze traktował go z czułością, porwał go w ramiona, kiedy Sollozzo go wypuścił. Radość Sonny’ego z jego powrotu była prawdziwa. To, że z czasem stał się człowiekiem okrutnym, gwałtownym i krwiożerczym, było dla Hagena nieistotne.
Wyszedł z kuchni, bo wiedział, że nigdy nie zdoła powiedzieć mamie Corleone o śmierci syna. Nigdy nie myślał o niej jako o swojej matce, tak jak dona uważał za ojca, a Sonny’ego za brata. Jego uczucie do niej było podobne do uczucia dla Freddiego i Michaela, i Connie. Uczucie dla kogoś, kto był dobry, lecz nie kochający. Ale powiedzieć jej nie mógł. W ciągu paru krótkich miesięcy utraciła wszystkich synów; Freddie został wygnany do Nevady, Michael ukrywał się na Sycylii, a teraz Santino nie żył. Którego z nich trzech kochała najbardziej? Nie okazała tego nigdy.
Trwało to nie dłużej niż kilka minut. Hagen opanował się wreszcie i podniósł słuchawkę. Wykręcił numer Connie. Telefon dzwonił długo, zanim Connie odezwała się szeptem. Hagen odezwał się łagodnie:
– Connie, tu mówi Tom. Obudź męża, muszę z nim pomówić.
– Tom, czy Sonny tu jedzie? – spytała Connie cichym, przestraszonym głosem.
– Nie – odrzekł Hagen. – Sonny tam nie jedzie. Tym się nie martw. Tylko obudź Carla i powiedz mu, że jest to bardzo ważne, abym z nim porozmawiał.