Литмир - Электронная Библиотека

A kiedy dosięgnął dna, kiedy nie mógł już dostać pracy w filmie, kiedy nie mógł już śpiewać, kiedy zdradziła go druga żona, pojechał spędzić kilka dni z Ginny i córkami. Któregoś wieczora zdał się właściwie na jej łaskę, bo czuł się tak parszywie. Owego dnia przesłuchał jedno ze swoich nagrań, które brzmiało tak okropnie, że oskarżył techników dźwiękowych o sabotowanie płyty. Aż w końcu nabrał przekonania, że jego głos brzmi tak naprawdę. Rozbił negatyw płyty i odmówił dalszego śpiewania. Było mu tak wstyd, że nie zaśpiewał już ani jednej nuty poza wspólnym występem z Ninem na weselu Connie Corleone.

Nigdy nie zapomniał wyrazu twarzy Ginny, kiedy się dowiedziała o wszystkich jego niepowodzeniach. Ten wyraz pojawił się na jej twarzy zaledwie na sekundę, ale to wystarczyło, by nie zapomniał go nigdy. Był to wyraz dzikiej, radosnej satysfakcji. Był to wyraz, który jedynie mógł mu nasunąć myśl, że przez wszystkie te lata żywiła dla niego pełną pogardy nienawiść. Opanowała się zaraz i wyraziła mu chłodne, ale uprzejme współczucie. Udał, że je przyjmuje. W ciągu następnych paru dni odwiedził trzy z dziewczyn, które najbardziej polubił z biegiem lat, dziewczyn, z którymi pozostał w przyjaźni i czasem sypiał, jakoś po koleżeńsku, którym pomagał, ile tylko mógł, i którym ofiarował równowartość setek tysięcy dolarów w podarunkach czy możliwościach pracy. Na twarzach ich wychwycił ten sam przelotny wyraz satysfakcji.

W tym właśnie czasie zrozumiał, że musi powziąć jakąś decyzję. Mógł stać się podobny do bardzo wielu innych mężczyzn w Hollywood – cieszących się powodzeniem producentów, scenarzystów, reżyserów, aktorów, którzy z lubieżną nienawiścią polowali na piękne kobiety. Mógł niechętnie wykorzystywać swoje wpływy i upominki pieniężne, wciąż węsząc podstęp, wciąż przypuszczając, że kobiety zdradzą go i opuszczą – te przeciwniczki, które należało pokonać. Albo też mógł się wyrzec nienawiści do kobiet i nadal w nie wierzyć.

Wiedział, że nie może pozwolić sobie na to, by ich nie kochać, że coś z jego ducha umrze, jeżeli nie będzie nadal ich kochał, bez względu na to, jakie są zdradzieckie i niewierne. Nieważne było, że te kobiety, które kochał najbardziej na świecie, radowały się potajemnie, widząc go zmiażdżonego, upokorzonego przez kaprys losu; nieważne też, że były mu niewierne w sposób najstraszniejszy, nie fizycznie. Nie miał wyboru. Musiał je akceptować. Więc kochał się z nimi wszystkimi, dawał im prezenty, ukrywał ból, jakim go przejmowała ich radość z jego niepowodzeń. Przebaczał im, wiedząc, iż odpłacają mu za to, że żył w najwyższej niezależności od kobiet i w najpełniejszym blasku ich uroku. Teraz jednakże już nie czuł się winny, że był im niewierny. Nigdy nie poczuwał się do winy za sposób traktowania Ginny, za to, że uparł się pozostać jedynym ojcem swych dzieci, a jednak nigdy nie brał pod uwagę poślubienia jej na nowo i wyraźnie jej to powiedział. To była jedyna rzecz, jaką ocalił po swoim upadku ze szczytu. Stał się nieczuły na krzywdy, które wyrządzał kobietom.

Był zmęczony i chciał się położyć do łóżka, ale jedna nuta wspomnienia ciągle w nim trwała: śpiewanie z Ninem Valentim. I nagle pojął, co zrobi donowi Corleone największą przyjemność. Podniósł słuchawkę i kazał się połączyć z Nowym Jorkiem. Zadzwonił do Sonny’ego Corleone i poprosił go o numer Nina Valenti. Potem zatelefonował do Nina. Nino wydawał się jak zwykle trochę podpity.

– Słuchaj, Nino, nie chciałbyś tu przyjechać i popracować ze mną? – zapytał. – Potrzebuję gościa, któremu mógłbym zaufać.

Nino odpowiedział żartobliwie:

– Bo ja wiem, Johnny. Mam dobre zajęcie na ciężarówce, dmucham po drodze panie domu, zgarniam co tydzień okrągłe sto pięćdziesiąt. Co masz do zaoferowania?

– Mogę ci dać na początek pięć stów i skombinować randki na niewidzianego z gwiazdami filmowymi. Co ty na to? I może dam ci pośpiewać na moich przyjęciach.

– Aha. Dobra, niech się zastanowię – odparł Nino. – Obgadam to z moim adwokatem, moim księgowym i pomagierem z ciężarówki.

– Nie, bez żartów, Nino – powiedział Johnny. – Potrzebuję cię tutaj. Chcę, żebyś przyleciał jutro rano i podpisał roczny kontrakt na pięćset tygodniowo. Potem, jeżeli mi ukradniesz którąś z moich babek, a ja cię wyleję, dostaniesz co najmniej roczne pobory. Okay?

Nastąpiła długa pauza. Głos Nina był już trzeźwy.

– Ty, Johnny, kpisz sobie?

– Mówię poważnie, chłopie – odparł Johnny. – Pójdź do kancelarii mojego agenta w Nowym Jorku. Będą tam mieli dla ciebie bilet na samolot i trochę gotówki. Zadzwonię do nich jutro z samego rana. Więc idź tam po południu, dobra? Potem przyślę kogoś na lotnisko, żeby wyszedł po ciebie i przywiózł cię do mojego domu.

Znów nastąpiła długa pauza, po czym odezwał się głos Nina, bardzo stłumiony, niepewny:

– Okay, Johnny.

Nino nie wydawał się już pijany.

Johnny odłożył słuchawkę i przygotował się do snu. Czuł się lepiej niż kiedykolwiek od czasu, gdy rozbił tamten negatyw płyty.

Rozdział 13

Johnny Fontane siedział w olbrzymim studiu nagrań i obliczał koszty na żółtym bloku papieru. Schodzili się muzycy, wszystko przyjaciele, których znał, odkąd był młodym chłopakiem śpiewającym z orkiestrami. Dyrygent, as w dziedzinie akompaniamentu „pop” i człowiek, który okazywał mu życzliwość, kiedy sprawy się psuły, podawał każdemu z muzyków stosiki nut i ustne instrukcje. Nazywał się Eddie Neils. Podjął się tego nagrania, chcąc zrobić Johnny’emu uprzejmość, choć program zajęć miał mocno wypełniony.

Nino Valenti siedział przy fortepianie, postukując nerwowo w klawisze. Poza tym pociągał whisky z ogromnej szklanki. Johnny nie miał nic przeciwko temu. Wiedział, że Nino śpiewa równie dobrze na trzeźwo, jak po pijanemu, a to, co dzisiaj robili, nie wymagało z jego strony żadnych prawdziwych umiejętności muzycznych.

Eddie Neils zrobił specjalną aranżację paru starych piosenek włoskich i sycylijskich oraz specjalnie przygotował ów pojedynkowy duet, który Nino i Johnny odśpiewali na weselu Connie Corleone. Johnny nagrywał tę płytę przede wszystkim dlatego, że wiedział, iż don przepada za takimi piosenkami, byłaby więc dla niego doskonałym prezentem gwiazdkowym. Poza tym miał przeczucie, że rozejdzie się wielka ilość jej egzemplarzy, chociaż oczywiście nie będzie to milion. I pomyślał, że dopomożenie Ninowi było tym, czego don chciałby od niego w rewanżu. Bądź co bądź Nino był także chrześniakiem dona.

Johnny położył na stojącym obok składanym krzesełku notatnik i żółty blok, wstał i podszedł do fortepianu. Zawołał:

– Hej, paisan – a Nino zerknął nań i spróbował się uśmiechnąć. Wyglądał trochę tak, jakby mu było niedobrze. Johnny pochylił się i poklepał go po plecach.

– Odpręż się, chłopie. Zrób dzisiaj dobrą robotę, to skombinuję ci najlepszą i najsłynniejszą dupę w Hollywood.

Nino łyknął whisky.

– Kto to taki, Lassie?

Johnny roześmiał się.

– Nie, Deanna Dunn. Gwarantowany towar.

Na Ninie wywarło to wrażenie, ale nie mógł się oprzeć, by nie zapytać z udaną nadzieją:

– Nie możesz mi załatwić Lassie?

Orkiestra rozpoczęła pierwszą piosenkę zestawu. Johnny Fontane słuchał uważnie. Eddie Neils miał odegrać wszystkie piosenki w ich specjalnych aranżacjach. Potem nastąpiłoby pierwsze nagranie na płytę. Johnny, słuchając, notował sobie dokładnie z pamięci, jak podejdzie do każdej frazy, jak włączy się w każdą piosenkę. Wiedział, że jego głos nie wytrzyma długo, ale lwią część miał śpiewać Nino, a Johnny miał mu towarzyszyć. Oczywiście z wyjątkiem tego pojedynkowego duetu. Musiał się do niego oszczędzać.

Pociągnął Nina z krzesełka i obaj stanęli przed mikrofonami. Nino spaskudził początek, spaskudził go powtórnie. Twarz zaczynała mu się czerwienić z zakłopotania. Johnny zażartował:

– Coś ty? Chcesz wyciągnąć godziny nadliczbowe?

– Nie czuję się swobodnie bez mandoliny – odrzekł Nino.

48
{"b":"101345","o":1}