Литмир - Электронная Библиотека

Johnny zastanowił się nad tym chwilę.

– Trzymaj w ręce tę szklankę z gorzałą.

To najwyraźniej załatwiło sprawę. Nino, śpiewając, popijał ze szklanki, ale szło mu świetnie. Johnny śpiewał swobodnie, nie wysilając się, jego głos jedynie tańczył wokoło głównej melodii Nina. W takim śpiewaniu nie było żadnej satysfakcji emocjonalnej, ale zdumiała go własna biegłość techniczna. Dziesięć lat wokalistyki czegoś go nauczyło.

Kiedy doszli do pojedynkowego duetu, który kończył płytę, Johnny puścił wodze swemu głosowi, i gdy skończyli, bolały go struny głosowe. Muzykantów porwała ta ostatnia piosenka, co było rzadkie u zblazowanych weteranów. Zaczęli łomotać w swoje instrumenty i tupać nogami z uznania. Perkusista wygrzmiał śpiewakom werbel na bębenkach.

Razem z przerwami i naradami pracowali prawie cztery godziny, zanim skończyli. Eddie Neils podszedł do Johnny’ego i powiedział cicho:

– Wcale nieźle ci poszło, chłopie. Może już jesteś gotowy do nagrania płyty. Mam nową piosenkę, która jest w sam raz dla ciebie.

Johnny potrząsnął głową.

– Daj spokój, Eddie, nie bujaj mnie. Poza tym za parę godzin będę zanadto zachrypnięty, żeby bodaj mówić. Myślisz, że będziemy musieli poprawić dużo z tego, cośmy dziś zrobili?

Eddie odpowiedział po zastanowieniu:

– Nino będzie musiał przyjść jutro do studia. Sypnął się parę razy. Ale jest o wiele lepszy niż myślałem. Co do twojej roboty, to każę technikom dźwiękowym wygładzić wszystko, co mi się nie spodoba, dobrze?

– Dobrze – odrzekł Johnny. – Kiedy będę mógł przesłuchać taśmę?

– Jutro wieczorem – zapewnił Eddie Neils. – U ciebie?

– Aha – odrzekł Johnny. – Dziękuję, Eddie. To do jutra. – Wziął Nina pod rękę i wyszli ze studia. Pojechali do jego domu, nie do Ginny.

Zrobiło się już późne popołudnie. Nino był nadal więcej niż podpity. Johnny kazał mu wejść pod prysznic, a potem uciąć sobie drzemkę. Musieli być na dużym przyjęciu o jedenastej wieczorem.

Kiedy Nino się zbudził, Johnny go pouczył:

– To przyjęcie jest w klubie gwiazd filmowych „Samotne Serca”. Babki, które tam dzisiaj będą, widywałeś w filmach jako królowe urody, za których zerżnięcie miliony facetów dałoby sobie uciąć prawe ręce. A one będą na dzisiejszym przyjęciu wyłącznie po to, żeby znaleźć sobie kogoś, kto by je zabrał do łóżka. A wiesz, dlaczego? Bo są tego zgłodniałe, są po prostu trochę starawe. I tak jak każda babka, chcą, żeby to się odbyło z odrobiną klasy.

– Co się stało z twoim głosem? – zapytał Nino. Johnny mówił prawie szeptem.

– Tak jest za każdym razem, kiedy tylko trochę pośpiewam. Teraz nie będę mógł śpiewać przez miesiąc. Ale ta chrypka ustąpi za parę dni.

– Ciężka sprawa, co? – powiedział Nino w zamyśleniu.

Johnny wzruszył ramionami.

– Posłuchaj, Nino, nie upijaj się dziś zanadto. Trzeba pokazać tym hollywoodzkim dziwkom, że mój kumpel paisan nie jest słaby w korzeniu. Musisz spełnić oczekiwania. Pamiętaj, że niektóre z tych babek mają wielkie wpływy w filmie, mogą ci skombinować robotę. Nie zaszkodzi być czarującym, jak którąś posuniesz.

Nino już sobie nalewał.

– Ja zawsze jestem czarujący – zapewnił. Wychylił szklankę. Szczerząc zęby, zapytał: – Bez żartów, naprawdę możesz mnie podprowadzić do Deanny Dunn?

– Nie pal się tak do tego – odrzekł Johnny. – Nie będzie tak, jak myślisz.

Hollywoodzki klub gwiazd ekranu „Samotne Serca” (tak nazywany przez młodzieńczych amantów filmowych, których obecność była obowiązkowa) zbierał się co piątek wieczorem w należącej do wytwórni, pałacowej siedzibie Roya McElroya, agenta prasowego czy raczej doradcy do spraw informacji i reklamy Woltz International Film Corporation. Aczkolwiek przyjęcie odbywało się u McElroya, pomysł ten w gruncie rzeczy zrodził się w praktycznym mózgu samego Jacka Woltza. Niektóre z jego złotodajnych gwiazd zaczynały już się starzeć. Bez pomocy specjalnych świateł oraz genialnych charakteryzatorów wyglądały na swój wiek. Miały problemy. Poza tym stały się do pewnego stopnia znieczulone fizycznie i umysłowo. Nie mogły się już „zakochać”. Nie mogły już odgrywać roli nagabywanych kobiet. Pieniądze, sława, ich dawna piękność uczyniły je nazbyt władczymi. Woltz wydawał owe przyjęcia po to, żeby im było łatwiej poderwać sobie kochanków, takich jednonocnych, którzy, jeżeli mieli to, co trzeba, mogli awansować na stałych partnerów łóżkowych i tym sposobem utorować sobie drogę w górę. Ponieważ te imprezy niekiedy przeradzały się w burdy lub seksualne ekscesy, które doprowadzały do nieprzyjemności z policją, Woltz postanowił urządzać przyjęcia w domu doradcy prasowego, który byłby na miejscu, by załagodzić sprawę, opłacić dziennikarzy oraz funkcjonariuszy policji i wszystko zatuszować.

Dla pewnych męskich, młodych, zaangażowanych przez wytwórnię aktorów, którzy jeszcze nie doszli do pozycji gwiazdorów ani do głównych ról, obecność na piątkowych przyjęciach była nie zawsze przyjemnym obowiązkiem. Uzasadnienie stanowił fakt, że podczas przyjęcia wyświetlano nowy film, jeszcze nie wypuszczony przez wytwórnię. W istocie stanowiło to pretekst dla samego przyjęcia. Ludzie mówili: „Chodźmy zobaczyć, jaki jest nowy film zrobiony przez tego a tego”. Ustawiano więc to w kontekście zawodowym.

Młodym gwiazdeczkom zabraniano udziału w piątkowych przyjęciach. Albo raczej odwodzono je od tego. Większość rozumiała, co to oznacza.

Pokazy nowych filmów odbywały się o północy, więc Johnny z Ninem przybyli o jedenastej. Roy McElroy okazał się na pierwszy rzut oka ogromnie miłym człowiekiem, wypielęgnowanym, świetnie ubranym. Powitał Johnny’ego Fontane pełnym zaskoczenia okrzykiem radości.

– Co pan tu robi, u licha? – zapytał ze szczerym zdumieniem.

Johnny uścisnął mu dłoń.

– Oprowadzam mojego kuzynka ze wsi. Przedstawiam panu Nina.

McElroy uścisnął dłoń Nina i popatrzał na niego z uznaniem.

– Pożrą go żywcem – powiedział do Johnny’ego. Poprowadził ich do patio na tyłach domu.

To patio było właściwie szeregiem ogromnych pokojów, których szklane drzwi wychodziły na ogród i basen. Kłębiło się tam blisko sto osób, wszystkie z drinkami w rękach. Oświetlenie patia było przemyślnie zaprojektowane, aby pochlebiać kobiecym twarzom i ciałom. Były to kobiety, które Nino widywał na ekranach kin, kiedy był nastolatkiem. Odgrywały swą rolę w jego erotycznych młodzieńczych snach. Zobaczenie ich teraz na żywo było niczym ujrzenie ich w jakiejś okropnej charakteryzacji. Nic nie mogło ukryć znużenia ich ducha i ciała; czas przeżarł ich boskość. Przybierały takie pozy i poruszały się tak samo czarująco jak we wspomnieniu, ale przypominały owoc z wosku, nie mogły go pobudzić. Nino wypił dwa drinki, powędrował do stołu, gdzie mógł stać w pobliżu całej kolekcji butelek. Johnny poszedł za nim. Pili razem, dopóki za nimi nie rozległ się czarodziejski głos Deanny Dunn.

Podobnie jak miliony innych mężczyzn, Nino miał ten głos utrwalony w umyśle na zawsze. Deanna Dunn zdobyła dwie Nagrody Akademii, grała w najbardziej kasowym filmie, jaki nakręcono w Hollywood. Na ekranie miała koci urok, któremu nie mógł się oprzeć żaden mężczyzna. Jednakże słów, które teraz mówiła, nigdy nie słyszano ze srebrnego ekranu.

– Johnny, ty draniu, musiałam znowu iść do psychiatry, bo tylko raz się ze mną przespałeś. Dlaczego nigdy nie wróciłeś na powtórkę?

Johnny ucałował ją w nadstawiony policzek.

– Wypompowałaś mnie na cały miesiąc – powiedział. – Przedstawiam ci mojego kuzyna, Nina. Miły, krzepki włoski chłopak. Może on zdoła dotrzymać ci kroku.

Deanna Dunn obróciła się i rzuciła Ninowi chłodne spojrzenie.

– Lubi oglądać pokazy?

Johnny roześmiał się.

– Nie sądzę, żeby miał kiedykolwiek okazję. Może go w to wprowadzisz?

Nino musiał wypić dużego drinka, kiedy został sam na sam z Deanną Dunn. Usiłował zachowywać się nonszalancko, ale było to trudne. Deanna Dunn miała zadarty nosek i czyste, klasyczne rysy anglosaskiej piękności. I znał ją tak dobrze. Widywał ją samotną w sypialni, załamaną, opłakującą poległego męża lotnika, który zostawił ją z osieroconymi dziećmi. Widywał ją gniewną, urażoną, upokorzoną, a mimo to pełną jaśniejącej godności, kiedy brutalny Clark Gable wykorzystał ją, a potem rzucił dla ladacznicy. (Deanna Dunn nigdy nie grywała w filmach ladacznic). Widywał ją rozpromienioną wzajemną miłością, wijącą się w ramionach uwielbianego mężczyzny, i widział, jak pięknie umierała co najmniej pół tuzina razy. Widywał ją i słyszał, i marzył o niej, a jednak nie był przygotowany na pierwszą rzecz, którą mu powiedziała, kiedy zostali sami.

49
{"b":"101345","o":1}