Литмир - Электронная Библиотека

– Najgorsze są te cholerne brednie w filmach i gazetach – powiedział Mike. – Masz błędne pojęcie o moim ojcu i o Rodzinie Corleone. Podam ci ostateczne wyjaśnienie i będzie ono naprawdę ostateczne. Mój ojciec jest biznesmenem starającym się zabezpieczyć byt żony i dzieci, i tych przyjaciół, których może kiedyś potrzebować w trudnym momencie. Nie akceptuje nakazów społeczeństwa, w którym żyjemy, bo te nakazy zmusiły go do życia nieodpowiedniego dla takiego człowieka jak on, człowieka o niezwykłej sile i charakterze. Musisz zrozumieć, że uważa siebie za równego wszystkim tym wielkim ludziom, takim jak prezydenci i premierzy, sędziowie Sądu Najwyższego i gubernatorzy stanów. Nie zgadza się, żeby mu narzucali swoją wolę. Odmawia stosowania się do reguł stworzonych przez innych, reguł, które skazują go na życiową porażkę. Ale jego ostatecznym celem jest wejście w to społeczeństwo z pewną władzą, ponieważ społeczeństwo w gruncie rzeczy nie chroni tych swoich członków, którzy nie mają własnej, osobistej władzy. Tymczasem zaś kieruje się kodeksem etycznym, który uważa za znacznie wyższy od legalnej struktury społeczeństwa.

Kay patrzała na niego z niedowierzaniem.

– Ależ to śmieszne – powiedziała. – Co by było, gdyby każdy tak uważał? Jakże społeczeństwo mogłoby w ogóle funkcjonować, wrócilibyśmy do czasów jaskiniowców. Mike, ty nie wierzysz w to, co mówisz, prawda?

Michael uśmiechnął się do niej.

– Mówię ci tylko, w co wierzy mój ojciec. Chcę jedynie, żebyś zrozumiała, że kimkolwiek jest, nie jest nieodpowiedzialny, przynajmniej w tej społeczności, którą stworzył. Nie jest zwariowanym strzelającym gangsterem, tak jak wydajesz się myśleć. Jest człowiekiem odpowiedzialnym na swój sposób.

– A ty w co wierzysz? – zapytała Kay spokojnie.

Michael wzruszył ramionami.

– Wierzę w moją rodzinę. Wierzę w ciebie i w tę rodzinę, którą możemy mieć. Nie ufam społeczeństwu, że nas ochroni, nie mam zamiaru składać mojego losu w ręce tych, których jedyną kwalifikacją jest to, że zdołali wykołować grupę ludzi, żeby na nich głosowali. Tak było dotąd. Okres mojego ojca się skończył. Tych rzeczy, które robił, nie można dłużej robić inaczej jak z ogromnym ryzykiem. Czy nam się to podoba, czy nie, Rodzina Corleone musi się włączyć w to społeczeństwo. Ale kiedy do tego dojdzie, chciałbym, żebyśmy się w nie włączyli z dużym zasobem własnej siły, to znaczy mając pieniądze i inne walory. Chciałbym możliwie najlepiej zabezpieczyć moje dzieci, zanim się włączą w to ogólne przeznaczenie.

– Ale przecież zgłosiłeś się na ochotnika, żeby walczyć za swój kraj, byłeś bohaterem wojennym – przypomniała Kay. – Co się stało, że tak się zmieniłeś?

– To nas do niczego nie prowadzi – odrzekł Michael. – Może po prostu jestem jednym z tych prawdziwych staroświeckich konserwatystów, których hodują w twoim rodzinnym mieście. Sam jeden daję sobie radę. Rządy właściwie niewiele robią dla ludzi, do tego się to sprowadza, ale w gruncie rzeczy nie o to idzie. Mogę tylko powiedzieć, że muszę pomagać ojcu, muszę być po jego stronie. A ty musisz powziąć decyzję, czy będziesz po mojej stronie. – Uśmiechnął się do niej. – Zdaje się, że małżeństwo było niedobrym pomysłem.

Kay poklepała dłonią łóżko.

– Nie mam zdania co do małżeństwa, ale dwa lata byłam bez mężczyzny i teraz nie wypuszczę cię tak łatwo. Chodź tutaj.

Kiedy leżeli w łóżku, a światło było zgaszone, szepnęła do niego:

– Wierzysz mi, że nie miałam mężczyzny, odkąd odjechałeś?

– Wierzę ci – odpowiedział Michael.

– A ty miałeś kogoś? – szepnęła cichszym głosem.

– Tak – odrzekł Michael. Poczuł, że trochę zesztywniała. – Ale nie w ostatnich sześciu miesiącach.

Była to prawda. Kay była pierwszą kobietą, jaką miał od śmierci Apollonii.

Rozdział 26

Krzykliwie urządzony apartament wychodził na sztuczną krainę z baśni na tyłach hotelu – poprzesadzane palmy, oświetlone girlandami pomarańczowych lampek, dwa ogromne baseny kąpielowe lśnią granatowo w poświacie pustynnych gwiazd. Na horyzoncie były piaskowo-kamienne góry, otaczające Las Vegas, które usadowiło się w swojej neonowej dolinie. Johnny Fontane pozwolił opaść ciężkiej, bogato haftowanej, szarej kotarze i obrócił się w stronę pokoju.

Specjalny czteroosobowy zespół – krupier z kasyna, rozdający karty, pomocnik oraz kelnerka z nocnego lokalu w swym skąpym stroju – czynił przygotowania do prywatnej gry. Nino Valenti leżał na sofie w salonie apartamentu, ze szklanką whisky w ręku. Obserwował ludzi z kasyna rozstawiających stolik do gry w dwadzieścia jeden, z sześcioma wyściełanymi fotelikami przy zewnętrznej półkolistej krawędzi.

– To fajne, to fajne – powiedział bełkotliwym głosem, który nie był jeszcze całkiem przepity. – Johnny, chodź zagrać ze mną przeciwko tym łobuzom. Ja mam fart. Damy im łupnia.

Johnny siedział naprzeciw kanapy, na podnóżku.

– Wiesz, że nie gram – odrzekł. – Jak się czujesz, Nino?

Nino Valenti wyszczerzył do niego zęby.

– Świetnie. O północy przyjdzie parę dziwek, potem jakaś kolacyjka i z powrotem do kart. Wiesz, że obłupiłem ten lokal prawie na pięćdziesiąt kawałków i teraz piłują mnie od tygodnia?

– Aha – odrzekł Johnny Fontane. – Komu ty chcesz to zostawić, jak trzaśniesz?

Nino wychylił szklankę do dna.

– Johnny, skąd tyś wziął, u licha, swoją opinię playboya? Jesteś mantyka. Chryste Panie, nawet turyści w tym mieście bawią się lepiej od ciebie.

– Aha. Chcesz, żeby cię zanieść do tego stolika?

Nino podźwignął się na sofie i mocno wparł stopy w dywan.

– Dam radę – odrzekł.

Opuścił szklankę na podłogę, wstał i podszedł całkiem pewnie do karcianego stolika. Rozdający był już gotowy. Krupier stał za nim, obserwując. Pomocnik siedział na krześle z dala od stolika. Kelnerka siedziała na innym krześle, w miejscu, skąd mogła widzieć wszystkie ruchy Nina Valenti.

Nino postukał knykciami w zielone sukno.

– Sztony – zażądał.

Krupier wyjął z kieszeni blok, wypełnił kwit i położył go przed Ninem wraz z małym wiecznym piórem.

– Proszę, panie Valenti. Na początek, jak zwykle pięć tysięcy.

Nino nabazgrał u dołu kartki swój podpis, a tamten schował ją do kieszeni. Skinął głową do rozdającego.

Rozdający wyjął niewiarygodnie zręcznymi palcami stosiki czarno-złotych sztonów studolarowych ze znajdującej się przed nim wpuszczonej w stół skrzyneczki. Nie więcej niż w pięć sekund Nino miał przed sobą pięć równych rulonów studolarowych sztonów, każdy po dziesięć sztuk.

Na zielonym suknie było sześć biało obrzeżonych prostokątów, nieco większych od karty do gry, każdy odpowiadający miejscu, na którym miał zasiąść gracz. Nino położył pojedyncze sztony na trzy z tych prostokątów, w ten sposób obstawiając trzy karty, każda po sto dolarów.

Wygrał, zgarnął sztony i obrócił się do Johnny’ego Fontane.

– Tak trzeba zaczynać wieczór, co, Johnny?

Johnny uśmiechnął się. Było rzeczą niezwykłą, żeby taki gracz jak Nino musiał podpisywać kwit podczas gry. Zazwyczaj wystarczało słowo wysoko grającego. Może się obawiali, że Nino nie będzie pamiętał, ile postawił, bo jest pijany. Nie wiedzieli, że Nino pamięta wszystko.

Nino wygrywał raz po raz i po trzeciej rozgrywce kiwnął palcem na kelnerkę. Podeszła do barku w głębi pokoju i przyniosła mu jak zwykle whisky w szklance do wody. Nino wziął szklankę i przełożył ją do drugiej ręki, żeby móc objąć kelnerkę.

– Siądź przy mnie, laluniu, rozegraj parę kart, przynieś mi szczęście.

Kelnerka była bardzo piękną dziewczyną, ale Johnny wiedział, że jest zimną cwaniaczką bez żadnej indywidualności, choć bardzo się starała. Uśmiechała się szeroko do Nina, ale aż się śliniła do któregoś z tych czarno-złotych sztonów. Do licha – pomyślał Johnny – czemu nie miałaby sobie z tego urwać? Żałował tylko, że Nino nie dostaje czegoś lepszego za swoje pieniądze.

Nino pozwolił parę razy zagrać za siebie kelnerce, po czym dał jej jeden ze sztonów i klepnął w pośladki, odprawiając ją od stolika. Johnny skinął na nią, żeby mu przyniosła drinka. Zrobiła to, ale w taki sposób, jak gdyby odgrywała najbardziej dramatyczny moment w najbardziej dramatycznym filmie, jaki kiedykolwiek nakręcono. Roztoczyła cały swój czar przed wielkim Johnnym Fontane. Błysnęła zachęcająco oczami, jej chód był najbardziej seksownym chodem na świecie, usta lekko rozchylone, tak jakby była gotowa ugryźć najbliższy obiekt swej jawnej namiętności. Przypominała zupełnie grzejącą się samicę, ale było to świadomie zagrane. Johnny Fontane pomyślał: „O Boże, jeszcze jedna”. Takie było najpospolitsze podejście kobiet, które chciały go wziąć do łóżka. Działało tylko wtedy, gdy był bardzo pijany, a teraz nie był pijany. Obdarzył dziewczynę jednym ze swoich słynnych uśmiechów i powiedział: „Dziękuję ci, kochanie”. Dziewczyna spojrzała na niego i rozchyliła wargi w uśmiechu podziękowania, oczy jej się zamgliły, ciało napięło i odchyliła się nieco do tyłu na długich, smukłych nogach w siatkowych pończochach. W jej ciele zdawało się narastać olbrzymie napięcie, piersi były jakby pełniejsze, silnie obrzmiałe pod cienką, wydekoltowaną bluzką. A potem po jej ciele przebiegło lekkie drżenie. Sprawiała wrażenie kobiety doznającej orgazmu tylko dlatego, że Johnny Fontane uśmiechnął się do niej i powiedział: – Dziękuję ci, kochanie. – Było to bardzo dobrze zrobione. Było zrobione lepiej niż wszystko, co Johnny dotąd oglądał. Ale teraz wiedział już, że to fałsz. I zawsze można było z powodzeniem zakładać, że dziewczyny, które to robią, są do niczego w łóżku.

99
{"b":"101345","o":1}