Литмир - Электронная Библиотека

Przytrzymał ją z dala od siebie muskularnym ramieniem.

– Zwariowałaś – rzekł zimno. Ale widziała, że jest zaniepokojony, tak jakby wiedział, że ta szalona dziewczyna, z którą sypiał, mogła rzeczywiście zrobić taki numer. – To jakaś stuknięta, tylko sobie żartowała.

Connie prześlizgnęła się pod jego ręką i drapnęła go w twarz. Pod paznokciami został jej kawałek skóry z jego policzka. Z zadziwiającą cierpliwością odsunął ją od siebie. Zauważyła, że jest ostrożny przez wzgląd na jej ciążę, i to dodało jej odwagi, która podsyciła wściekłość. Poza tym była podniecona. Już niedługo nie będzie mogła nic robić, lekarz powiedział, że żadnego seksu w ostatnich dwóch miesiącach, a ona miała na to ochotę, zanim dwa ostatnie miesiące się zaczną. Ale jej chęć zadania Carlowi fizycznego bólu też była bardzo realna. Pobiegła za nim do sypialni. Widziała, że jest wystraszony, i to ją napełniło wzgardliwą radością.

– Zostajesz w domu – powtórzyła. – Nigdzie nie idziesz.

– Okay, okay – odrzekł. Był nadal nieubrany, tylko w kalesonach. Lubił tak chodzić po domu, był dumny ze swojej wciętej sylwetki, ze złotej skóry. Connie patrzała na niego chciwie. Spróbował się uśmiechnąć. – Dasz mi nareszcie coś zjeść?

To ją zmiękczyło – że odwołał się do jej obowiązków, przynajmniej jednego z nich. Była dobrą kucharką, nauczyła się tego od matki. Usmażyła cielęcinę z papryką i przyrządziła mieszaną sałatę, podczas gdy na patelni skwierczało mięso. Tymczasem Carlo wyciągnął się na łóżku, aby przeczytać komunikat o wyścigach na następny dzień. Postawił przy sobie szklankę pełną whisky, którą popijał.

Connie weszła do sypialni. Stanęła w progu, tak jakby nie mogła podejść do łóżka bez zaproszenia.

– Jedzenie na stole.

– Jeszcze nie jestem głodny – odrzekł, nadal czytając komunikat wyścigowy.

– Jest na stole – powtórzyła z uporem.

– Wsadź je sobie w dupę – powiedział Carlo. Dopił resztki whisky ze szklanki i przechylił butelkę, by ją ponownie napełnić. Nie zwracał na Connie uwagi.

Connie poszła do kuchni, wzięła talerze z nałożonym jedzeniem i roztrzaskała je o zlew. Donośny brzęk wywabił Carla z sypialni. Popatrzył na tłustą cielęcinę z papryką rozbryzganą po ścianach kuchni i to uraziło jego skrupulatną schludność.

– Ty rozpuszczona makaroniarska flądro – wycedził jadowicie. – Zrób w tej chwili porządek, bo jak nie, to gówno z ciebie wykopię.

– Akurat! – odparła Connie. Wyciągnęła dłonie jak szpony, gotowa rozharatać jego nagą pierś na strzępy.

Carlo zawrócił do sypialni, a kiedy stamtąd wyszedł, miał w ręku złożony podwójnie pas.

– Sprzątaj – rozkazał i w jego głosie brzmiała niewątpliwa groźba. Connie nie ruszyła się z miejsca, a on trzasnął ją pasem w mocno zaokrąglone biodro; zapiekło ją to, ale właściwie nie zabolało. Cofnęła się do szafki kuchennej i jej ręka sięgnęła do jednej z szuflad po długi nóż do chleba. Przytrzymała go w gotowości. Carlo roześmiał się.

– Nawet samiczki Corleone’ów mordują – powiedział. Położył pas na kuchennym stole i ruszył ku niej. Spróbowała dźgnąć nagle, ale jej nieruchawe, ciężarne ciało było powolne i Carlo uchylił się od pchnięcia, które z zabójczą zajadłością wymierzyła mu w krocze. Rozbroił ją bez trudu, po czym zaczął bić po twarzy powolnymi, niezbyt silnymi trzepnięciami, żeby nie rozciąć skóry. Uderzał ją raz po raz, a ona cofała się dokoła stołu kuchennego, usiłując mu się wymknąć, aż wreszcie dopadł ją w sypialni. Chciała ugryźć go w rękę, ale chwycił ją za włosy i podniósł jej głowę. Bił po twarzy, aż zaczęła płakać z bólu i upokorzenia jak mała dziewczynka. Wreszcie pogardliwie cisnął Connie na łóżko. Napił się whisky z butelki, która nadal stała na nocnym stoliku. Był już najwyraźniej bardzo pijany, w jasnoniebieskich oczach miał błysk szaleństwa, i wreszcie Connie zlękła się naprawdę.

Carlo stał na rozkraczonych nogach i pociągał z butelki. Wyciągnął rękę i pochwycił grube, ciężarne udo żony. Ścisnął je bardzo mocno, zadając jej ból, aż poczęła błagać o litość.

– Jesteś tłusta jak świnia – powiedział z odrazą i wyszedł z sypialni.

Do głębi przestraszona i ujarzmiona, leżała na łóżku nie śmiąc popatrzyć, co jej mąż robi w sąsiednim pokoju. Wreszcie wstała i podeszła do drzwi, aby tam zajrzeć. Carlo otworzył nową butelkę whisky i leżał rozwalony na sofie. Niedługo spije się tak, że zaśnie, a ona będzie mogła przekraść się do kuchni i zadzwonić do rodziny w Long Beach. Poprosi matkę, żeby kogoś po nią przysłała. Miała tylko nadzieję, że Sonny nie odbierze telefonu; wiedziała, że najlepiej będzie pomówić z Tomem Hagenem lub z matką.

Dochodziła już prawie dziesiąta, kiedy w domu dona Corleone zadzwonił telefon kuchenny. Odebrał go jeden z goryli dona i posłusznie podał słuchawkę matce Connie. Jednakże pani Corleone ledwie mogła zrozumieć, co mówi jej córka; Connie była rozhisteryzowana, lecz mimo to usiłowała mówić szeptem, żeby jej nie dosłyszał mąż w sąsiednim pokoju. Prócz tego twarz jej napuchła od uderzeń, a obrzmiałe wargi zniekształcały mowę. Pani Corleone dała znak gorylowi, żeby zawołał Sonny’ego, który siedział w salonie z Tomem Hagenem.

Sonny wszedł do kuchni i wziął z rąk matki słuchawkę.

– Tak, Connie?

Connie tak bała się zarówno męża, jak tego, co uczyniłby brat, że jej wymowa stała się jeszcze bardziej niewyraźna. Wybełkotała:

– Sonny, tylko przyślij wóz, żeby mnie zabrał do domu, wtedy ci powiem. To nic takiego. Nie przyjeżdżaj. Proszę cię, przyślij Toma, Sonny. To nic takiego, chcę tylko przyjechać do domu.

W tej chwili do pokoju wszedł Hagen. Don spał już w sypialni na górze po zażyciu środków nasennych i Hagen chciał mieć oko na Sonny’ego we wszystkich krytycznych momentach. Dwaj członkowie wewnętrznej obstawy też byli w kuchni. Wszyscy obserwowali Sonny’ego, kiedy trzymał słuchawkę przy uchu.

Nie ulegało wątpliwości, że gwałtowność w naturze Sonny’ego wypływała z jakiegoś głębokiego, tajemnego, fizycznego źródła. Obserwując go, widzieli krew napływającą mu do żylastej szyi, widzieli, jak oczy mętnieją mu z nienawiści, rysy twarzy napinają się i ściągają, aż wreszcie ta twarz przybrała szarawy odcień, niby u chorego człowieka zmagającego się ze śmiercią, tyle że adrenalina krążąca gwałtownie po jego ciele sprawiała, iż ręce mu drżały. Jednakże głos miał opanowany, przytłumiony, kiedy przykazał siostrze:

– Zaczekaj tam. Tylko zaczekaj.

Odłożył słuchawkę. Chwilę stał ogłuszony wściekłością, wreszcie powiedział:

– To pieprzony drań, a to pieprzony drań.

Wybiegł z domu.

Hagen znał ten wyraz twarzy Sonny’ego; opuściła go zdolność rozumowania. W owej chwili Sonny był zdolny do wszystkiego. Hagen wiedział też, że w drodze do miasta Sonny ochłonie, stanie się bardziej rozsądny. Ale rozsądek mógł uczynić go jeszcze niebezpieczniejszym, choć pozwoliłby mu uchronić się przed konsekwencjami własnej pasji. Hagen usłyszał warkot uruchamianego silnika i zwrócił się do dwóch goryli:

– Jedźcie za nim.

Potem podszedł do telefonu i zadzwonił w kilka miejsc. Polecił paru mieszkającym w mieście ludziom z regime’u Sonny’ego, żeby udali się do mieszkania Carla Rizzi i zabrali go stamtąd. Inni mieli pozostać przy Connie do przybycia Sonny’ego. Hagen ryzykował, krzyżując mu plany, ale wiedział, że don go poprze. Obawiał się, że Sonny może zabić Carla w obecności świadków. Nie spodziewał się kłopotów ze strony wroga. Pięć Rodzin od zbyt dawna zachowywało się spokojnie, najwyraźniej dążąc do jakiegoś rozejmu.

Kiedy Sonny pogrzmiał z placyku swoim buickiem, odzyskał już częściowo zmysły. Zauważył dwóch goryli wsiadających do wozu, by jechać za nim, i pochwalił to w duchu. Nie przewidywał żadnego niebezpieczeństwa. Pięć Rodzin zaprzestało kontrataków, właściwie już nie walczyło. W przedpokoju złapał marynarkę; w skrytce na desce rozdzielczej samochodu leżał rewolwer, samochód zaś był zarejestrowany na nazwisko jednego z członków jego regime’u, tak że osobiście nie mógł popaść w żadne kłopoty prawne. Jednakże nie przewidywał potrzeby użycia broni. Nie wiedział nawet, co zrobi z Carlem Rizzi.

71
{"b":"101345","o":1}