Литмир - Электронная Библиотека

Toteż don mógł być dumny ze swoich rządów. Jego świat był bezpieczny dla tych, którzy poprzysięgli mu wierność; inni, którzy wierzyli w prawo i ład, ginęli całymi milionami. Przykrym zgrzytem był fakt, że jego własny syn, Michael Corleone, odmówił przyjęcia pomocy i zaciągnął się na ochotnika, by służyć swojemu krajowi. I ku zdumieniu dona to samo uczyniło kilku młodych ludzi z organizacji. Jeden z nich, próbując to wytłumaczyć swojemu caporegime’owi, powiedział: „Ten kraj był dla mnie dobry”. Kiedy to powtórzono donowi, rzekł z gniewem do caporegime’a: „Ja byłem dla niego dobry”. Mogło to skończyć się źle dla owych ludzi, ale ponieważ wybaczył swojemu synowi, Michaelowi, musiał wybaczyć również innym młodzieńcom, którzy tak niewłaściwie rozumieli swój obowiązek wobec dona i siebie samych.

Pod koniec drugiej wojny światowej don Corleone wiedział, że jego świat będzie znów musiał zmienić obyczaje, dopasować się ściślej do obyczajów tego innego, szerszego świata. Don ufał, że zdoła tego dokonać bez utraty zysków.

Podstaw do takiego mniemania dostarczało jego własne doświadczenie. Na właściwy tor naprowadziły go dwie sprawy osobiste. Na początku jego kariery młody naówczas Nazorine, wtedy dopiero pomocnik piekarza zamierzający się ożenić, przyszedł do niego po pomoc. On i jego przyszła oblubienica, porządna włoska dziewczyna, odkładali pieniądze i wpłacili ogromną sumę trzystu dolarów pewnemu hurtownikowi mebli, którego im polecono. Hurtownik pozwolił im wybrać wszystko, co chcieli, do urządzenia sobie mieszkania w czynszowej kamienicy. Piękną, solidną sypialnię z dwiema komodami i lampami. A także garnitur mebli do salonu, z miękko wyściełaną kanapą i fotelami, obitymi materiałem przetykanym złotą nicią. Nazorine i jego narzeczona spędzili szczęśliwy dzień wybierając to, czego pragnęli, w olbrzymim składzie zastawionym meblami. Hurtownik wziął ich pieniądze, te trzysta dolarów zapracowanych w pocie czoła, schował je do kieszeni i obiecał, że w ciągu tygodnia meble zostaną dostarczone do wynajętego mieszkania.

Jednakże w następnym tygodniu firma zbankrutowała. Ogromny magazyn zastawiony meblami opieczętowano i zabezpieczono na spłacenie wierzycieli. Hurtownik zniknął, a pozostali na miejscu wierzyciele nie mieli na kim wyładować swój gniew. Należący do nich Nazorine poszedł do adwokata, który powiedział mu, że nic nie może zrobić, dopóki sprawa nie zostanie załatwiona w sądzie, a wszyscy wierzyciele spłaceni. Mogło to potrwać trzy lata, a Nazorine miałby szczęście, gdyby odzyskał dziesięć centów od dolara.

Vito Corleone wysłuchał tej historii z pełnym rozbawienia niedowierzaniem. Było niewiarygodne, żeby prawo mogło dopuścić do podobnego złodziejstwa. Hurtownik miał własną pałacową siedzibę, posiadłość na Long Island, luksusowy samochód i kształcił swoje dzieci w college’u. Jakżeby mógł zatrzymać sobie te trzysta dolarów biednego piekarza Nazorinego i nie dać mu mebli, za które zapłacił? Aby się jednak upewnić, Vito Corleone kazał to sprawdzić Gencowi Abbandando u adwokatów, którzy reprezentowali spółkę Genco Pura.

Potwierdzili oni relację Nazorinego. Hurtownik całą osobistą fortunę zapisał na nazwisko żony. Jego interes meblowy był spółką, więc sam nie był osobiście odpowiedzialny. Wprawdzie okazał złą wolę, przyjmując pieniądze od Nazorinego, kiedy wiedział, że ogłosi upadłość, ale to powszechnie praktykowano. Według prawa nie można było nic zrobić.

Ma się rozumieć, sprawa została załatwiona bez trudu. Don Corleone wysłał swojego consigliora, Genca Abbandando, aby pomówił z hurtownikiem, i tak jak należało się spodziewać, ów rozgarnięty biznesmen od razu poczuł pismo nosem i załatwił dostarczenie mebli Nazorinemu. Była to jednak interesująca lekcja dla młodego Vita Corleone.

Drugi incydent miał bardziej dalekosiężne skutki. W 1939 roku don Corleone postanowił wyprowadzić się z miasta z rodziną. Podobnie jak każdy ojciec chciał, aby jego dzieci chodziły do lepszych szkół i przebywały w lepszym towarzystwie. Z własnych, osobistych powodów pragnął anonimowości podmiejskiego życia, gdzie jego reputacja nie była znana. Zakupił posiadłość w Long Beach, gdzie wówczas były tylko cztery świeżo zbudowane domy, ale w bród miejsca na dalsze. Sonny zaręczył się oficjalnie z Sandrą i miał się wkrótce ożenić; jeden z domów byłby dla niego. Drugi przeznaczono dla dona. Trzeci dla Genca Abbandando. Ostatni pozostał na razie pusty.

W tydzień po zajęciu tego ośrodka grupka trzech robotników przyjechała tam najniewinniej w świecie ciężarówką. Podali się za kontrolerów pieców centralnego ogrzewania z ramienia miasta Long Beach. Jeden z młodych goryli dona wpuścił ich i zaprowadził do pieca w suterenie. Don, jego żona i Sonny wypoczywali w ogrodzie, rozkoszując się słonym morskim powietrzem.

Ku wielkiemu niezadowoleniu dona jego goryl poprosił go do domu. Trzej robotnicy, rośli, masywni mężczyźni, stali wkoło pieca. Rozmontowali go i poszczególne części leżały rozrzucone na betonowej podłodze sutereny. Ich szef, pewny siebie człowiek, powiedział do dona opryskliwie:

– Pański piec jest w parszywym stanie. Jeżeli pan chce, żebyśmy go naprawili i złożyli na powrót, będzie to pana kosztowało sto pięćdziesiąt dolarów za robotę i części, a wtedy przedstawimy pana do inspekcji okręgowej. – Wyjął czerwoną nalepkę. – Widzisz pan, my to przylepimy, a wtedy nikt z okręgu nie będzie panu więcej zawracał głowy.

Dona to rozbawiło. Był to nudny, spokojny tydzień, w którym musiał zaniedbać swoje interesy, żeby się zająć różnymi rodzinnymi drobiazgami, jakie pociągała za sobą przeprowadzka do nowego domu. Twardszą angielszczyzną niż zwykle, kiedy mówił ze swoim lekkim włoskim akcentem, zapytał:

– A jak wam nie zapłacę, to co będzie z moim piecem?

Szef trzech robotników wzruszył ramionami.

– Zostawimy go tak, jak jest. – Wskazał metalowe części porozrzucane na podłodze.

Don zgodził się potulnie:

– Zaczekajcie, przyniosę wam pieniądze. – Potem wyszedł do ogrodu i powiedział Sonny’emu: – Słuchaj, jacyś ludzie pracują przy piecu. Nie rozumiem, o co im idzie. Idź i zajmij się tym.

Nie był to tylko żart, brał bowiem pod uwagę uczynienie syna swoim zastępcą. Była to jedna z prób, jakie musiał przejść prowadzący interesy.

Rozwiązanie wybrane przez Sonny’ego nie całkiem przypadło do gustu jego ojcu. Sonny był Pałką, nie Rapierem. Albowiem gdy tylko usłyszał żądanie majstra, przytrzymał wszystkich trzech pod rewolwerem i kazał ludziom z obstawy gruntownie ich obić. Potem zmusił ich do złożenia pieca i uprzątnięcia sutereny. Obszukał ich i stwierdził, że są w rzeczywistości zatrudnieni przez firmę napraw domowych, mającą siedzibę w okręgu Suffolk. Dowiedział się nazwiska jej właściciela. Potem kopniakami zapędził wszystkich do ciężarówki.

– Żebym was więcej nie widział w Long Beach, bo każę zawiesić wam na uszach wasze jaja.

Było rzeczą typową dla samego Santina, zanim stał się dojrzalszy i okrutniejszy, że rozciągał swoją ochronę na społeczność, w której żył. Sonny zjawił się osobiście u właściciela firmy napraw i powiedział mu, żeby nigdy więcej nie przysyłał swoich ludzi do Long Beach. Gdy tylko Rodzina Corleone nawiązała normalną łączność zawodową z miejscową policją, zaczęła otrzymywać informacje o wszelkich takich skargach i o przestępstwach dokonywanych przez zawodowych kryminalistów. W niespełna rok Long Beach stało się miasteczkiem o najmniejszej przestępczości w Stanach Zjednoczonych. Zawodowi artyści od rabunku i wymuszenia otrzymywali tylko jedno ostrzeżenie, żeby nie uprawiali w mieście swojego procederu. Pozwalano im popełnić tylko jedno wykroczenie. Gdy popełniali następne, po prostu znikali. Lipni spece od napraw domowych, domokrążni oszuści zostali grzecznie ostrzeżeni, że nie są mile widziani w Long Beach. Tych, pewnych siebie kombinatorów, którzy zlekceważyli ostrzeżenie, obito nieomal do utraty życia. Miejscowym pętakom, którzy nie mieli poszanowania dla prawa i właściwej władzy, doradzono w sposób najbardziej ojcowski, ażeby wynieśli się z domu. Long Beach stało się miastem wzorowym.

61
{"b":"101345","o":1}