Литмир - Электронная Библиотека

– Koszt tego filmu jest przewidziany na pięć milionów.

Hagen gwizdnął cicho, aby pokazać, że to wywarło na nim wrażenie. Potem rzekł niedbale:

– Mój szef ma wielu przyjaciół, którzy popierają jego opinię.

Po raz pierwszy Woltz zdawał się brać całą sprawę poważnie. Przyjrzał się biletowi wizytowemu Hagena.

– Nigdy o panu nie słyszałem. Znam większość wybitnych adwokatów w Nowym Jorku, ale kim pan jest, u diabła?

– Prowadzę poważne sprawy korporacyjne – odrzekł Hagen sucho. – Tą zająłem się wyjątkowo. – Wstał. – Nie będę zabierał panu więcej czasu. – Wyciągnął rękę, Woltz ją uścisnął. Hagen postąpił kilka kroków do drzwi i obrócił się do Woltza. – O ile mi wiadomo, musi pan mieć do czynienia z wieloma ludźmi, którzy usiłują się wydać ważniejsi niż są. W moim przypadku jest odwrotnie. Może by pan mnie sprawdził u naszego wspólnego znajomego? Jeżeli pan się namyśli, proszę zadzwonić do mojego hotelu. – Przerwał. – Może się to panu wydać świętokradcze, ale mój klient jest w stanie zrobić dla pana rzeczy, które nawet pan Hoover mógłby uznać za będące poza zasięgiem. – Zauważył, że oczy producenta się zwężają. Coś wreszcie zaczynało docierać do Woltza. – Nawiasem mówiąc, ogromnie podziwiam pańskie filmy – powiedział Hagen najprzymilniejszym tonem, na jaki mógł się zdobyć. – Mam nadzieję, że pan będzie mógł nadal robić dobrą robotę. Nasz kraj jej potrzebuje.

Późnym popołudniem Hagen otrzymał telefon od sekretarki producenta, że w ciągu godziny przyjedzie samochód, aby go zawieźć do wiejskiego domu pana Woltza na kolację. Sekretarka powiedziała, że jazda trwa około trzech godzin, ale wóz jest wyposażony w barek oraz przekąski. Hagen wiedział, że Woltz poleciał tam swoim prywatnym samolotem, i zastanowił się, dlaczego nie został zaproszony, by odbyć tę podróż drogą powietrzną. Głos sekretarki dodał uprzejmie:

– Pan Woltz proponuje, żeby pan wziął ze sobą neseser, to odwiezie pana na lotnisko jutro rano.

– Tak zrobię – zgodził się Hagen. Była to jeszcze jedna rzecz do przemyślenia. Skąd Woltz wiedział, że wraca porannym samolotem do Nowego Jorku? Zastanowił się nad tym chwilę. Najbardziej prawdopodobnym wytłumaczeniem było, że Woltz napuścił na niego prywatnych detektywów, by zebrać wszelkie możliwe informacje. W takim razie Woltz z pewnością wiedział, że reprezentuje dona, co oznaczało, że wie coś o donie, to zaś z kolei znaczyło, że jest teraz gotów podejść do całej sprawy poważnie. Więc jednak może coś da się zrobić – pomyślał Hagen. I może Woltz jest sprytniejszy, niż wydał się tego rana.

Siedziba Jacka Woltza wyglądała jak nieprawdopodobna dekoracja filmowa. Była to rezydencja w typie dworów na plantacjach Południa, z ogromnym terenem opasanym ziemną alejką do konnej jazdy, ze stajniami i pastwiskami dla stada koni. Żywopłoty, klomby i trawniki były wypielęgnowane tak starannie jak paznokcie gwiazdy filmowej.

Woltz przywitał Hagena na oszklonej, klimatyzowanej werandzie. Producent był ubrany po domowemu, w niebieską koszulę rozpiętą pod szyją, spodnie koloru musztardowego i miękkie skórzane sandały. Jego twarda, pobrużdżona twarz obramowana tymi wszystkimi barwami i kosztownymi tkaninami była zaskakująca. Wręczył Hagenowi szklankę martini i wziął sobie drugą z przygotowanej tacy. Wydawał się bardziej przyjazny niż rano. Otoczył Hagena ramieniem i powiedział:

– Mamy niewiele czasu do kolacji, chodźmy obejrzeć moje konie. – Kiedy szli ku stajniom, rzekł: – Sprawdziłem pana, Tom. Powinien był pan wyjawić mi, że pańskim szefem jest Corleone. Myślałem, że pan jest jakimś trzeciorzędnym kombinatorem, którego nasłał Johnny, żeby mnie zastraszyć. Ale ja się nie stracham. Nie, żebym chciał robić sobie wrogów, na to nigdy nie szedłem. No, ale teraz rozerwijmy się trochę. O interesach możemy pogadać po kolacji.

Niespodziewanie Woltz okazał się prawdziwie uprzejmym gospodarzem. Wyjaśniał swoje nowe metody, innowacje, dzięki którym miał nadzieję uczynić swoją stajnię najświetniejszą w Ameryce. Wszystkie budynki stajenne były ognioodporne, zaopatrzone w najlepsze urządzenia sanitarne i strzeżone przez specjalny zespół prywatnych detektywów. Wreszcie Woltz zaprowadził Hagena do boksu, na którego zewnętrznej ściance była zawieszona ogromna plakieta z brązu. Na plakiecie widniał napis „Chartum”.

Koń stojący w boksie był nawet dla niedoświadczonych oczu Hagena pięknym zwierzęciem. Miał sierść czarną jak smoła, z wyjątkiem białej plamy w kształcie rombu na szerokim czole. Wielkie brązowe oczy błyszczały jak złote jabłka a czarna sierść na umięśnionym tułowiu lśniła jak jedwab. Woltz powiedział z dziecinną dumą:

– Najwspanialszy koń wyścigowy na świecie. Kupiłem go zeszłego roku w Anglii za sześćset kawałków. Założę się, że nawet rosyjscy carowie nie zapłacili nigdy tyle za jednego konia. Ale nie będę go puszczał na wyścigi, będzie reproduktorem. Założę najświetniejszą stajnię wyścigową, jaką ten kraj kiedykolwiek widział. – Pogładził konia po grzywie i zawołał cicho: – Chartum, Chartum! – W jego głosie była prawdziwa miłość i koń zareagował. Woltz zwrócił się do Hagena: – Wie pan, jestem dobrym jeźdźcem, a pierwszy raz wsiadłem na konia, jak miałem pięćdziesiąt lat. – Roześmiał się. – Może którąś z moich babek w Rosji zgwałcił Kozak i mam w sobie jego krew. – Pogładził Chartuma po brzuchu i powiedział ze szczerym podziwem: – Niech pan popatrzy na jego kutasa. Powinienem mieć takiego.

Wrócili do domu na kolację. Do stołu podawali trzej lokaje pod nadzorem kamerdynera, obrus przetykany był złotymi nićmi, zastawa była ze srebra, ale potrawy Hagen uznał za przeciętne. Woltz najwidoczniej mieszkał sam i równie widocznie nie był człowiekiem dbającym o jedzenie. Hagen zaczekał, aż obaj zapalili ogromne hawańskie cygara, i dopiero wtedy zapytał Woltza:

– Więc, czy Johnny to dostaje, czy nie?

– Nie mogę – odrzekł Woltz. – Nie mogę wsadzić Johnny’ego do tego filmu, choćbym chciał. Kontrakty ze wszystkimi wykonawcami są już podpisane i zaczynamy kręcić w przyszłym tygodniu. Nie mogę tego żadnym sposobem załatwić.

Hagen powiedział ze zniecierpliwieniem:

– Proszę pana, wielkim plusem pertraktowania z człowiekiem będącym na szczycie jest to, że taka wymówka nie ma znaczenia. Może pan zrobić wszystko, co pan zechce. – Pyknął z cygara. – Nie wierzy pan, że mój klient może dotrzymać obietnicy?

Woltz odparł sucho:

– Przypuszczam, że będę miał kłopoty ze związkami zawodowymi. Ten drań, Goff, dzwonił do mnie w tej sprawie i po tym, co mówił, nikt by się nie domyślił, że mu odpalam po cichu sto kawałków rocznie. I wierzę, że jesteście w stanie odciągnąć od heroiny tego supermęskiego pedała, mojego gwiazdora. Ale mnie to jest obojętne, a swój film mogę sam sfinansować. Bo nienawidzę tego drania Fontane. Niech pan przekaże swojemu szefowi, że tej jednej uprzejmości nie mogę mu zrobić, ale niech się znów do mnie zwróci w jakiejś innej sprawie. Jakiejkolwiek w ogóle.

Ty chytry łobuzie, to po co mnie tu ściągnąłeś? – pomyślał Tom. Producent miał jakieś zamiary. Hagen powiedział zimno:

– Nie sądzę, żeby pan rozumiał sytuację. Pan Corleone jest ojcem chrzestnym Johnny’ego Fontane. To są bardzo bliskie, bardzo uświęcone związki religijne. – Woltz pochylił z szacunkiem głowę na tę wzmiankę o religii. Hagen ciągnął dalej: – Włosi mają takie powiedzonko, że świat jest tak twardy, iż człowiek musi mieć dwóch ojców, żeby się nim opiekowali, i dlatego ma ojca chrzestnego. Ponieważ ojciec Johnny’ego nie żyje, pan Corleone jeszcze bardziej poczuwa się do odpowiedzialności. A jeśli idzie o ponowne zwrócenie się do pana, to pan Corleone jest na to o wiele za wrażliwy. Nigdy nie prosi o drugą uprzejmość, kiedy mu odmówiono pierwszej.

Woltz wzruszył ramionami.

– Bardzo żałuję. Odpowiedź brzmi nadal: nie. Ale skoro pan już tu jest, ile będzie mnie kosztowało usunięcie tych kłopotów ze związkami zawodowymi? Gotówką. Teraz.

To rozwiązywało Hagenowi jedną zagadkę. Dlaczego Woltz poświęcał mu tyle czasu, skoro już postanowił nie dawać roli Johnny’emu. I tego nie można było zmienić podczas obecnego spotkania. Woltz czuł się bezpieczny; nie bał się potęgi dona Corleone. I na pewno ze swymi rządowymi koneksjami politycznymi, swą znajomością z szefem FBI, olbrzymią osobistą fortuną i absolutną władzą w przemyśle filmowym, nie mógł się czuć zagrożony przez dona Corleone. Dla każdego inteligentnego człowieka, także i dla Hagena, Woltz najwyraźniej ocenił właściwie sytuację. Był nie do zdobycia dla dona, skoro był gotów ponieść straty wynikłe ze strajku. Tylko jedna rzecz w całym tym równaniu była błędna. Don Corleone obiecał swojemu synowi chrzestnemu, że dostanie tę rolę, a, o ile Hagenowi było wiadomo, don Corleone w takich sprawach nigdy nie złamał danego słowa. Hagen przemówił spokojnie:

15
{"b":"101345","o":1}