Литмир - Электронная Библиотека

Analiza Hagena okazała się trafna. Woltz kazał mu czekać pół godziny po oznaczonym czasie. Hagenowi to nie przeszkadzało. Pokój recepcyjny był bardzo zbytkowny, bardzo komfortowy, a na śliwkowej kanapie naprzeciw siedziało najpiękniejsze dziecko, jakie Hagen kiedykolwiek widział. Dziewczynka ta miała nie więcej niż jedenaście czy dwanaście lat, była ubrana bardzo kosztownie, ale prosto, jak dorosła kobieta. Miała niewiarygodnie złote włosy, ogromne, niebieskie jak morze oczy i świeże malinowe usta. Towarzyszyła jej kobieta będąca najwyraźniej jej matką, która starała się zmusić Hagena wzrokiem do opuszczenia oczu, z zimną arogancją, która budziła w nim chęć trzepnięcia jej po twarzy. Anielskie dziecko i matka-smok – myślał Hagen odwzajemniając spojrzenie matki.

W końcu ukazała się świetnie ubrana, lecz tęga kobieta w średnim wieku, która poprowadziła go przez szereg pokoi biurowych do gabinetu-apartamentu producenta filmowego. Na Hagenie zrobiła wrażenie piękność tych pokoi oraz kobiet, które w nich pracowały. Uśmiechnął się. Były to wszystko spryciarki, które usiłowały wkręcić się do filmu biorąc biurowe posady, a większość miała pracować w tym biurze przez resztę życia albo do chwili, gdy pogodzą się z porażką i wrócą do rodzinnych miast.

Jack Woltz był wysokim, silnie zbudowanym mężczyzną z wydatnym brzuchem, nieomal przesłoniętym przez doskonale skrojony garnitur. Hagen znał historię Woltza. W wieku dziesięciu lat turlał na East Side puste beczki po piwie i ręczne wózki. Mając lat dwadzieścia pomagał ojcu dozorować robotników odzieżowych. Mając trzydziestkę wyjechał z Nowego Jorku na Zachód, zainwestował pieniądze w pięciocentowy kinoteatr i stał się pionierem filmu. W czterdziestym ósmym roku życia był najpotężniejszym magnatem filmowym w Hollywood, nadal prostackim w mowie, zachłannym na miłostki, był rozszalałym wilkiem, który szerzył spustoszenie w stadkach bezradnych młodych gwiazdeczek. W wieku lat pięćdziesięciu przeobraził się. Zaczął brać lekcje wymowy, od angielskiego lokaja nauczył się ubierać, a od angielskiego kamerdynera, jak zachowywać się w towarzystwie. Kiedy jego pierwsza żona umarła, ożenił się z piękną aktorką światowej sławy, która nie lubiła aktorstwa. Obecnie, mając lat sześćdziesiąt, zbierał obrazy starych mistrzów, był członkiem doradczego Komitetu Prezydenta i założył multimilionową fundację swego imienia dla popierania rozwoju sztuki filmowej. Jego córka wyszła za angielskiego lorda, syn ożenił się z włoską księżniczką.

Jego najnowszą pasją, jak skwapliwie donosili wszyscy komentatorzy filmowi w Ameryce, była stajnia wyścigowa, na którą w ciągu ubiegłego roku wydał dziesięć milionów dolarów. Stał się sensacją prasową, kupując słynnego angielskiego konia wyścigowego Chartuma za niewiarygodną sumę sześciuset tysięcy dolarów, a potem oznajmiając, że ten niezwyciężony wyścigowiec zostanie wycofany z toru i przeznaczony wyłącznie na reproduktora w stajni Woltza.

Przyjął Hagena uprzejmie; miał pięknie, równo opaloną, starannie wygoloną twarz, wykrzywioną w grymas mającym być uśmiechem. Mimo wszystkich wydanych pieniędzy, mimo zabiegów najwytrawniejszych specjalistów, widać było po nim jego wiek, skóra na twarzy wyglądała tak, jakby ją pozszywano. Jednakże w jego ruchach była olbrzymia witalność i miał to samo co don Corleone wejrzenie człowieka rządzącego w sposób absolutny światem, w którym żyje.

Hagen przystąpił od razu do rzeczy. Powiedział, że jest wysłannikiem przyjaciela Johnny’ego Fontane. Że ten przyjaciel jest bardzo potężnym człowiekiem, który żywiłby dla pana Woltza wdzięczność i niewygasłą przyjaźń, gdyby pan Woltz wyświadczył mu pewną drobną uprzejmość. Tą drobną uprzejmością byłoby obsadzenie Johnny’ego Fontane w nowym filmie wojennym, który wytwórnia zamierza rozpocząć w następnym tygodniu.

Zeszyta twarz był nieporuszona, grzeczna.

– A jakie uprzejmości może wyświadczyć mi pański przyjaciel? – zapytał Woltz. W jego głosie był ledwie ślad protekcjonalności.

Hagen ją zignorował. Wyjaśnił:

– Szykują się dla pana pewne kłopoty ze związkami zawodowymi. Mój przyjaciel może absolutnie zagwarantować, że te kłopoty znikną. Ma pan wybitnego gwiazdora, który przynosi pańskiej wytwórni masę pieniędzy, ale właśnie przerzucił się z marihuany na heroinę. Mój przyjaciel zagwarantuje, że pański gwiazdor nie będzie mógł już więcej dostać heroiny. A gdyby z biegiem lat wypłynęły jakieś inne drobiazgi, telefon do mnie może rozwiązać pańskie problemy.

Jack Woltz słuchał tego jak przechwałek dziecka. Wreszcie powiedział szorstko, rozmyślnie z akcentem z East Side’u:

– Pan chcesz ze mną na siłę?

Hagen odrzekł chłodno:

– Absolutnie nie. Przyszedłem prosić o przysługę dla przyjaciela. Starałem się wyjaśnić, że pan nic na tym nie straci.

Twarz Woltza stężała z gniewu. Usta mu się wykrzywiły, gęste, ufarbowane na czarno brwi ściągnęły się, tworząc grubą krechę nad błyszczącymi oczami. Pochylił się nad biurkiem ku Hagenowi.

– W porządku, ty wymuskany draniu, wyłożę kawę na ławę tobie i twojemu szefowi, kimkolwiek on jest. Johnny Fontane nigdy nie dostanie tej roli. Żeby nie wiem ilu makaroniarskich chojraków z mafii wylazło spod ziemi. – Odchylił się w fotelu. – I słówko porady dla pana, przyjacielu. J. Edgar Hoover, przypuszczam, żeś pan o nim słyszał – Woltz uśmiechnął się ironicznie – jest moim osobistym przyjacielem. Jeżeli dam mu znać, że mnie naciskają, nawet nie będziecie wiedzieli, co wam spadło na łeb.

Hagen słuchał cierpliwie. Spodziewał się czegoś lepszego po człowieku formatu Woltza. Czy to możliwe, żeby ktoś postępujący tak głupio mógł wznieść się na szczyt przedsiębiorstwa wartego setki milionów? Nad tym należało się zastanowić, ponieważ don rozglądał się za nowymi rzeczami, w które mógłby włożyć pieniądze, a jeśli naczelne mózgi tego przemysłu były tak tępe, film mógł być właśnie tym, czego szukał. Wymysłami Hagen wcale się nie przejmował. Nauczył się sztuki negocjowania od samego dona. „Nigdy nie wpadaj w gniew – pouczał go. – Nigdy nie stosuj groźby. Przekonuj ludzi”. Słowo „przekonywać” brzmiało o tyle lepiej po włosku, rajunah, gdyż znaczyło połączyć. Sztuka ta polegała na ignorowaniu wszelkich zniewag, nadstawianiu drugiego policzka. Hagen widział dona siedzącego przy stole negocjacyjnym przez osiem godzin, połykającego zniewagi, usiłującego wyperswadować znanemu megalomańskiemu zwolennikowi silnej ręki, żeby poprawił swoje obyczaje. Po upływie tych ośmiu godzin don Corleone rozłożył ręce bezradnym gestem, powiedział do pozostałych obecnych przy stole: „Cóż, ten człowiek nie daje się przekonać”, i wymaszerował z pokoju. Zwolennik silnej ręki zbielał ze strachu. Wyprawiono wysłanników, żeby sprowadzili dona z powrotem. Porozumienie zawarto, ale w dwa miesiące później zwolennik silnej ręki został zastrzelony w swym ulubionym zakładzie fryzjerskim.

Toteż Hagen zaczął znowu, mówiąc najzwyczajniejszym głosem.

– Niech pan rzuci okiem na mój bilet wizytowy. Jestem adwokatem. Czyż nadstawiałbym karku? Czy wypowiedziałem jedno słowo groźby? Powiem jedynie, że jestem gotów przyjąć wszelkie pańskie warunki, byleby Johnny Fontane dostał tę rolę. Sądzę, że zaproponowałem już bardzo dużo za taką drobną uprzejmość. Uprzejmość, która, o ile wiem, byłaby w pańskim interesie. Johnny mówił mi, iż pan przyznaje, że byłby doskonały w tej roli. I niech mi będzie wolno dodać, że nigdy nie poproszono by pana o tę uprzejmość, gdyby tak nie było. Jeżeli pan niepokoi się o zainwestowane pieniądze, mój klient chętnie sfinansuje ten film. Ale chciałbym postawić sprawę absolutnie jasno. Rozumiemy, że pańskie „nie” oznacza „nie”. Nikt pana nie może zmusić ani tego nie próbuje. Mogę dodać, że pańska przyjaźń z panem Hooverem jest nam znana, i mój mocodawca szanuje pana za to. Szanuje tę przyjaźń bardzo.

Woltz gryzmolił coś ogromnym czerwonym piórem. Wzmianka o pieniądzach pobudziła jego zainteresowanie, więc przestał robić gryzmoły. Powiedział protekcjonalnie:

14
{"b":"101345","o":1}