Литмир - Электронная Библиотека

Neri ustawił ich pod kamiennym murem, który oddzielał Central Park od Ósmej Alei. Był zmierzch, ale Neri miał przy sobie swą ulubioną broń, ogromną latarkę. Nigdy nie zadawał sobie trudu dobywania pistoletu; nigdy nie było to potrzebne. Jego twarz w gniewie była tak brutalna i groźna w połączeniu z mundurem, że napędzała strachu zwykłym chuliganom. I ci też nie byli wyjątkiem.

Neri zapytał pierwszego chłopaka w czarnej jedwabnej kurtce:

– Jak się nazywasz? – Chłopak podał irlandzkie nazwisko.

Neri przykazał mu:

– Zjeżdżaj z ulicy. Jeżeli cię jeszcze dzisiaj zobaczę, to cię ukrzyżuję.

Skinął ręką i młodzieniec szybko się oddalił. Neri powtórzył to samo z następnymi dwoma. Pozwolił im odejść. Ale czwarty podał nazwisko włoskie i uśmiechnął się do Neriego, jakby sugerując jakieś powinowactwo. Po Nerim widać było od razu, że jest pochodzenia włoskiego. Popatrzał przez chwilkę na chłopaka i spytał zbytecznie:

– Włoch jesteś?

Chłopiec ufnie wyszczerzył zęby. Wtedy Neri zadał mu ogłuszający cios latarką w czoło. Chłopak osunął się na kolana. Skóra na czole pękła i krew zalała mu twarz. Ale była to tylko powierzchowna rana. Neri powiedział mu szorstko:

– Ty draniu, przynosisz wstyd Włochom. Przez ciebie tracimy dobre imię. Wstawaj. – Wymierzył chłopcu kopniaka w bok, ani za mocno, ani za słabo. – Pryskaj do domu i nie łaź po ulicy. I żebym cię więcej nie widział w tej kurtce, bo pójdziesz do szpitala. A teraz wracaj do domu. Masz szczęście, że nie jestem twoim ojcem.

Neri nie zawracał sobie głowy pozostałymi dwoma smarkaczami. Kopniakami popędził ich do Alei mówiąc, że nie chce ich widzieć na ulicy tego wieczora.

Przy takich starciach wszystko odbywało się tak prędko, że nie było czasu, aby zebrał się tłum, czy aby ktoś zaprotestował przeciwko jego poczynaniom. Neri wsiadał do wozu, a jego kolega szybko ruszał z miejsca. Ma się rozumieć, od czasu do czasu zdarzał się ktoś rzeczywiście oporny, kto chciał się bić, a nawet mógł wyciągnąć nóż. Byli to ludzie naprawdę pechowi. Neri ze straszną, błyskawiczną drapieżnością bił ich i wrzucał do wozu policyjnego. Osadzano ich w areszcie i oskarżano o napaść na funkcjonariusza policji. Ale zazwyczaj ich rozprawa się odwlekała, dopóki nie wyszli ze szpitala.

W końcu Neri został przeniesiony do obwodu, w którym znajdowały się tereny gmachu Narodów Zjednoczonych, głównie dlatego, że nie okazywał swojemu sierżantowi w komisariacie należytego szacunku. Delegaci z Organizacji Narodów Zjednoczonych, korzystający z immunitetu dyplomatycznego, parkowali swoje limuzyny wszędzie na ulicach, nie oglądając się na przepisy policyjne. Neri poskarżył się na to w komisariacie, ale kazano mu nie robić szumu, miał po prostu nie zwracać na to uwagi. Jednakże którejś nocy jedna z bocznych ulic została całkowicie zablokowana przez niedbale zaparkowane samochody. Było już po północy, więc Neri wyjął z wozu patrolowego swoją olbrzymią latarkę i ruszył ulicą, rozbijając przednie szyby aut na drobne kawałki. Nawet wysoko postawionym dyplomatom nie było łatwo otrzymać nowe szyby prędzej niż w ciągu paru dni. Do komisariatu zaczęły napływać protesty domagające się ochrony przed tym wandalizmem. Po tygodniu rozbijania szyb stopniowo objawiła się komuś prawda o tym, co się faktycznie dzieje, i Alberta Neriego przeniesiono do Harlemu.

Pewnej niedzieli, wkrótce potem, Neri zabrał żonę i pojechali z wizytą do jego owdowiałej siostry w Brooklynie. Albert Neri miał gorące, opiekuńcze uczucie dla siostry, właściwe wszystkim Sycylijczykom, i zawsze odwiedzał ją przynajmniej raz na parę miesięcy, by się upewnić, czy u niej wszystko w porządku. Była dużo starsza od niego i miała dwudziestoletniego syna. Ten syn, Thomas, nie czując nad sobą ojcowskiej ręki, sprawiał pewne kłopoty. Wdał się w kilka pomniejszych awantur, był trochę rozwydrzony. Raz Neri musiał użyć swoich kontaktów w policji, żeby nie dopuścić do oskarżenia chłopaka o kradzież. Wówczas powściągnął swój gniew, ale ostrzegł siostrzeńca:

– Tommy, jak moja siostra będzie przez ciebie płakała, to ja cię sam wyreguluję. – Było to zamierzone jako przyjacielska, koleżeńsko-wujowska przestroga, właściwie nie jako groźba. Ale chociaż Tommy był najtwardszym chłopakiem w tej twardej części Brooklynu, bał się wuja Ala.

Podczas owych odwiedzin Tommy, który wrócił późno w sobotę, jeszcze spał w swoim pokoju. Matka poszła go zbudzić, żeby się ubrał i zjadł niedzielny obiad z wujem i ciotką. Przez uchylone drzwi doleciał szorstki głos chłopaka:

– Gówno mnie to obchodzi, daj mi spać. – I matka wróciła do kuchni, uśmiechając się z zażenowaniem.

Musieli więc zjeść obiad bez niego. Neri zapytał siostrę, czy ma z Tomem jakieś poważne kłopoty, na co potrząsnęła głową.

Neri z żoną mieli już wyjść, kiedy Tommy nareszcie wstał. Ledwo mruknął coś na powitanie i poszedł do kuchni. W końcu krzyknął do matki:

– Hej, mamo, może byś mi zrobiła coś do jedzenia?

Nie była to jednak prośba. Było to kapryśne zrzędzenie zepsutego dziecka. Matka odparła piskliwie:

– Wstawaj, kiedy jest pora obiadu, to będziesz mógł jeść. Nie będę oddzielnie gotowała dla ciebie.

Była to jedna z tych przykrych, dość pospolitych scen, ale Tommy, jeszcze trochę rozdrażniony po śnie, popełnił błąd.

– A, pieprzę ciebie i twoje zrzędzenie, pójdę zjeść na mieście.

I w momencie, gdy to powiedział, pożałował tego. Wuj Al dopadł go jak kot myszy. Nie tyle z powodu znieważenia siostry akurat tego dnia, ale ponieważ było oczywiste, że chłopak często tak się odzywa do matki, kiedy są sami. Tommy nigdy nie ośmielał się powiedzieć czegoś podobnego przy jej bracie. Tej niedzieli był po prostu nieostrożny. Na swoje nieszczęście.

W obecności obu przerażonych kobiet Al Neri spuścił siostrzeńcowi bezlitosne, staranne lanie. Ten z początku usiłował się bronić, ale szybko dał za wygraną i jął błagać o litość. Neri bił go po twarzy, aż wargi spuchły mu i zaczęły krwawić. Targał głową chłopaka w przód i w tył, i walił nim o ścianę. Uderzył go w brzuch, a potem rozciągnął na podłodze i łomotał twarzą o dywan. Kazał obu kobietom zaczekać, wyciągnął Tommy’ego na ulicę i wsadził go do swojego samochodu. Tam dopiero napełnił go bojaźnią bożą.

– Jeżeli siostra powie mi kiedykolwiek, że znowu się tak do niej odezwałeś, to dzisiejsze bicie będzie ci się wydawało całuskami dziwki – uprzedził Tommy’ego. – Chcę widzieć, żeś się poprawił. A teraz wracaj do domu i powiedz mojej żonie, że na nią czekam.

W dwa miesiące potem Neri wrócił z późnego obchodu i przekonał się, że żona go opuściła. Spakowała wszystkie swoje rzeczy i wróciła do rodziców. Jej ojciec powiedział mu, że Rita go się boi, że lęka się z nim mieszkać ze względu na jego porywczość. Al był jak ogłuszony, nie wierzył. Nigdy nie uderzył żony, nigdy jej nie groził, miał dla niej jedynie czułość. Ale jej postępek tak go oszołomił, iż postanowił przeczekać parę dni, zanim pojedzie do domu jej rodziców, by z nią pomówić.

Na nieszczęście popadł w tarapaty następnej nocy podczas służby. Jego wóz otrzymał telefoniczne wezwanie z Harlemu, meldunek o morderczej napaści. Jak zwykle, Neri wyskoczył z samochodu, jeszcze nim ten się zatrzymał. Było już po północy i Neri miał w ręku swoją ogromną latarkę. Łatwo było rozpoznać miejsce wypadku. Przed bramą czynszowej kamienicy zgromadził się tłum. Jakaś Murzynka powiedziała Neriemu:

– Tam jest człowiek, który zarzyna małą dziewczynkę.

Neri wszedł do sieni. Na jej końcu były otwarte drzwi, z których padało światło i skąd dosłyszał jęki. Z latarką w ręku ruszył naprzód i wszedł tymi drzwiami do środka.

O mało się nie przewrócił o dwie postacie rozciągnięte na podłodze. Jedna była Murzynką mniej więcej dwudziestopięcioletnią, drugą zaś dziewczynka mająca nie więcej niż dwanaście lat. Obie krwawiły z ran zadanych brzytwą. W bawialni Neri zobaczył człowieka, który to uczynił. Znał go dobrze.

To był Wax Baines, notoryczny sutener, handlarz narkotykami i artysta od silnej ręki. W tej chwili oczy wyłaziły mu z orbit od narkotyków, okrwawiona brzytwa drżała w ręce. Neri zaaresztował go przed dwoma tygodniami za ciężkie pobicie na ulicy jednej z własnych dziwek. Baines powiedział mu wtedy:

113
{"b":"101345","o":1}