Литмир - Электронная Библиотека

– Czy pan wiedział, że tak zareaguje na whisky? – zapytał.

Jules wzruszył ramionami.

– Byłem właściwie pewny, że tak.

– To dlaczego pan mnie nie ostrzegł? – zapytał ostro Johnny.

– Ostrzegałem pana – odparł Jules.

– Ale nie tak jak należy – powiedział Johnny z zimną złością. – Z pana jest naprawdę cholerny doktor. Gówno to pana obchodzi. Mówi mi pan, żeby wsadzić Nina do domu wariatów, a nawet nie zadaje pan sobie trudu, żeby użyć takiego łagodnego słowa jak sanatorium. Pan naprawdę lubi dopiec człowiekowi, co?

Lucy wpatrywała się w swoje kolana. Jules nadal uśmiechał się do Fontane’a.

– Nic nie mogło pana powstrzymać od dania Ninowi tego drinka. Chciał pan pokazać, że pan nie musi stosować się do moich ostrzeżeń, moich nakazów. Pamięta pan, jak pan mi zaproponował posadę swojego osobistego lekarza po tej historii z gardłem? Odmówiłem, bo wiedziałem, że nigdy nie zgodzilibyśmy się ze sobą. Doktor uważa siebie za boga, jest wielkim kapłanem w dzisiejszym społeczeństwie, to jedna z jego satysfakcji. Ale pan nigdy by mnie tak nie traktował. Dla pana byłbym bogiem-posługaczem. Takim jak ci lekarze, których macie w Hollywood. Skąd wy w ogóle bierzecie takich ludzi? Rany boskie, czy oni nic nie umieją, czy po prostu o nic nie dbają? Musieli wiedzieć, co dzieje się z Ninem, ale tylko dawali mu najróżniejsze środki, żeby tylko był na chodzie. Noszą te jedwabne ubrania i całują pana w tyłek, bo pan jest potęgą w filmie, i dlatego pan ich uważa za wspaniałych lekarzy. Doktorzy z przemysłu rozrywkowego. Muszą mieć serce, nie? Ale guzik ich obchodzi, czy ktoś wyżyje, czy umrze. Otóż moim małym hobby, może niewybaczalnym, jest utrzymywanie ludzi przy życiu. Pozwoliłem panu dać tego drinka Ninowi, żeby panu pokazać, co może mu się stać. – Jules pochylił się ku Johnny’emu Fontane, mówił głosem nadal spokojnym, niepodnieconym: – Pański przyjaciel jest prawie w końcowym stadium. Rozumie pan? Nie ma żadnych szans bez terapii i ścisłej opieki lekarskiej. Jego ciśnienie, cukrzyca i złe nawyki mogą w każdej chwili spowodować wylew krwi do mózgu. Mózg się rozleci. Czy to jest dostatecznie barwne określenie dla pana? Jasne, powiedziałem: dom wariatów. Chciałem, żeby pan zrozumiał, czego potrzeba. Inaczej nie kiwnie pan palcem. Powiem panu jasno. Może pan uratować życie swojemu kumplowi, umieszczając go w zakładzie. W przeciwnym razie niech pan go ucałuje na pożegnanie.

Lucy szepnęła:

– Jules, kochany, nie bądź taki szorstki. Po prostu mu wytłumacz.

Jules wstał. Johnny Fontane zauważył z satysfakcją, że jego zwykły chłód zniknął. Głos także stracił swoją spokojną, nieakcentowaną monotonię.

– Myśli pan, że pierwszy raz musiałem rozmawiać z kimś takim jak pan w takiej sytuacji? – zapytał Jules. – Robię to co dzień. Lucy powiada: nie bądź taki szorstki, ale nie wie, co mówi. Rozumie pan, mówiłem ludziom: nie jedz tyle, bo umrzesz, nie pal tyle, bo umrzesz, nie pracuj tyle, bo umrzesz, nie pij tyle, bo umrzesz. Nikt tego nie słucha. A wie pan dlaczego? Bo nie mówię: umrzesz jutro. No więc, mogę panu powiedzieć, że Nino bardzo łatwo może umrzeć jutro.

Jules podszedł do barku i zmieszał sobie następnego drinka.

– No więc jak? Odda pan Nina do zakładu?

– Nie wiem – odrzekł Johnny.

Jules szybko wypił przy barku i napełnił sobie szklankę ponownie.

– Wie pan, to zabawna rzecz. Można się zapić na śmierć, zapracować na śmierć, zapalić na śmierć, a nawet zajeść na śmierć. Ale to wszystko jest do przyjęcia. Jedyną rzeczą medycznie niemożliwą jest zachędożyć się na śmierć, a jednak właśnie tu stawia się wszelkie przeszkody. – Przerwał, aby dokończyć drinka. – Ale nawet i z tym są kłopoty, w każdym razie dla kobiet. Widziałem kobiety, które nie powinny były mieć więcej dzieci. Mówiłem im: „To niebezpieczne. Może pani umrzeć”. A w miesiąc później przylatywały, całe zaróżowione, i mówiły: „Doktorze, zdaje się, że jestem w ciąży”, i ma się rozumieć były uradowane. „Ale to niebezpieczne”, mówiłem im. Mój głos miał ekspresję w tych czasach. A one uśmiechały się do mnie i mówiły: „Ale mój mąż i ja jesteśmy gorliwymi katolikami”.

Zapukano do drzwi i dwaj kelnerzy wtoczyli wózek zastawiony jedzeniem i srebrnym serwisem do kawy. Wyjęli ze spodu wózka przenośny stolik i rozstawili go. Potem Johnny ich odprawił.

Usiedli przy stoliku, jedli zamówione przez Lucy gorące sandwicze i pili kawę. Johnny odchylił się do tyłu i zapalił papierosa.

– Więc pan ratuje ludzkie życie. To dlaczego wziął się pan do skrobanek?

Lucy odezwała się po raz pierwszy:

– Chciał dopomóc dziewczynom w kłopotach, takim, które mogły popełnić samobójstwo albo zrobić coś niebezpiecznego, żeby się pozbyć dziecka.

Jules uśmiechnął się do niej i westchnął.

– To nie takie proste. W końcu zostałem chirurgiem. Mam dobrą rękę, jak mówią gracze w baseball. Ale byłem taki bystry, że sam się wystraszyłem. Otwierałem brzuch jakiegoś nieszczęsnego typa i wiedziałem, że umrze. Operowałem wiedząc, że ten rak czy guz się odnowi, ale odsyłałem ludzi do domu z uśmiechem i kupą bzdurzenia. Przychodzi jakaś biedna babka i odcinam jej cycek. W rok później wraca i odcinam jej drugi. W rok potem wygarniam z niej wnętrzności tak, jak się wygarnia pestki z melona. A potem ona i tak umiera. Tymczasem mąż ciągle dzwoni i pyta: „Co wykazują badania? Co wykazują badania?”.

Więc wynająłem dodatkową sekretarkę, żeby załatwiała wszystkie te telefony. Oglądałem pacjentkę tylko wtedy, gdy była całkowicie przygotowana do badania, testów czy operacji. Spędzałem z ofiarą możliwie jak najmniej czasu, bo jednak byłem bardzo zajęty. W końcu pozwalałem mężowi porozmawiać ze mną dwie minuty. Mówiłem mu: „Stan jest krytyczny”. A oni nigdy nie mogli dosłyszeć tego słowa. Rozumieli, co oznacza, ale go nie słyszeli. Z początku myślałem, że podświadomie wymawiam to słowo ciszej, więc umyślnie wymawiałem je głośniej. Ale oni wciąż nie słyszeli. Jeden gość nawet zapytał: „Co to, u licha, znaczy: wytyczny?” – Jules się roześmiał. – Wytyczny, krytyczny, co im tam. Zacząłem robić skrobanki. Łatwo, gładko, wszyscy zadowoleni, całkiem jak po zmyciu naczyń i zostawieniu czystego zlewu. To była moja klasa. Przepadałem za tym, przepadałem robić skrobanki. Nie uważam, żeby dwumiesięczny płód był ludzką istotą, więc tutaj żadnych problemów. Pomagałem młodym dziewczynom i mężatkom, które były w kłopocie, zarabiałem dobrze. Wyszedłem z pierwszej linii. Kiedy mnie przyłapali, poczułem się jak dezerter, którego przyskrzyniono. Ale miałem szczęście, ktoś z przyjaciół pociągnął za odpowiednie sznurki i wydostał mnie z tego, ale duże szpitale już mi nie pozwalały operować. Więc jestem tutaj. I znowu udzielam dobrych rad, które się ignoruje, tak samo jak za dawnych czasów.

– Ja ich nie ignoruje – powiedział Johnny Fontane. – Zastanawiam się nad nimi.

Lucy w końcu zmieniła temat.

– A co ty robisz w Las Vegas, Johnny? Odpoczywasz po swoich obowiązkach wielkiej szyszki hollywoodzkiej czy pracujesz?

Johnny potrząsnął głową.

– Mike Corleone chce się ze mną widzieć i pogadać. Przylatuje tu dzisiaj z Tomem Hagenem. Tom mówił, że zobaczą się z tobą, Lucy. Wiesz, o co to idzie?

Lucy pokręciła przecząco głową.

– Mamy wszyscy być jutro razem na kolacji. Freddie też. Myślę, że to może mieć coś wspólnego z hotelem. Kasyno ostatnio przynosi straty, czego nie powinno być. Może don chce, żeby Mike to skontrolował.

– Słyszałem, że Mike nareszcie wyreperował sobie twarz – rzekł Johnny.

Lucy się roześmiała.

– Pewno Kay go namówiła. Nie chciał tego zrobić, kiedy się pobierali. Ciekawa jestem dlaczego? Wyglądał okropnie i ciekło mu z nosa. Powinien był to zrobić wcześniej. – Przerwała na chwilę. – Jules został wezwany przez Rodzinę Corleone na tę operację. Zaprosili go jako konsultanta i obserwatora.

Johnny kiwnął głową i wyjaśnił sucho:

– Ja go poleciłem.

– O – rzekła Lucy. – W każdym razie Mike mówił, że chce coś zrobić dla Julesa. Dlatego zaprasza nas jutro na kolację.

101
{"b":"101345","o":1}