Литмир - Электронная Библиотека

– Czy pan powiedział Lidoczce – zapytała z niepokojem – że jej ojciec dostał nowy wyrok?

– Nie – odpowiedziałem – zupełnie zapomniałem. W obozie nie przywiązuje się zbyt dużej wagi do wyroków, bo przekroczyły już dawno granicę, poza którą mogłyby się jeszcze wydawać prawdopodobne do odsiedzenia.

– Ach, mój Boże, jak to dobrze – zawołała, nie zwracając uwagi na mój dwuznacznik – bo widzi pan, Lidoczce tak dokuczają nauczyciele i koledzy uwięzieniem ojca, że nie poszłaby za nic do szkoły, gdyby się dowiedziała, że mój mąż dostał nowy wyrok.

Wróciliśmy do pokoju, gdy stara niania, która przyszła przed chwilą jak zwykle do swoich dawnych państwa na wspólną kolację, nakrywała już do stołu. Na białym obrusie pojawiła się waza gorącej zupy i samowar. Byłem wzruszony, a zdaje się nawet, że onieśmielony. Siwiuteńka jak gołąb niania ukroiła mi kromkę chleba ze swojej racji i podała mi ją przez stół, zapewniając, że na starość chleb jej nie służy. Siedzieliśmy przy kolacji, grzejąc zziębnięte ręce na gorącej blasze samowaru. Krugłowa nie zapytała ani razu o męża i ucinała natychmiast karcącym spojrzeniem swych smutnych, aksamitnych oczu wszystkie aluzje obozowe. Rozmawialiśmy więc o rzeczach obojętnych. Krugłowa opowiadała, że pracuje jako maszynistka bardzo ciężko, a zarabia mało, i że ledwie może wieczorami ustać na nogach, gdy wzywają całe biuro na „politgramotę”. Potem, że jej osiemnastoletni syn, który zawsze pragnął być oficerem, nie został przyjęty do wojska „za ojca” i kopie teraz fortyfikacje pod Leningradem w pomocniczej formacji „dobrowolców”. Lidka żaliła się prawie z płaczem, że nie chcą jej „za ojca” przyjąć do komsomołu i nie ma prawa uczęszczać po szkole na gry i zabawy sportowe, ale za dwa lata, „kiedy wróci papieńka”, wszystko się odmieni. Stara niania kiwała się sennie na krześle jak sowa, szepcąc bezzębnymi ustami swoje monotonne „Gospodi, pomiłuj”. Po kolacji rozłożyliśmy pod porcelanowym kloszem lampy naftowej duży atlas i ze śmiechem planowaliśmy w trójkę dalekie podróże za granicę. Stara niania bowiem nie chciała się do nas za nic przyłączyć. „Wy o mienia nie zabotities' – mówiła – ja w Rossiei rodiłas' i w Rossiei choczu umirat' „. Było mi tak dobrze, że rozmarzyłem się nagle i ze łzami w oczach pomyślałem, wiele bym dał za to, żeby choć jedną noc przespać pod ludzkim dachem – ot, w tej małej kuchence na podłodze. Krugłowa nie zapraszała mnie jednak, przeciwnie, coraz częściej spoglądała na zegarek. W ciągu dwóch lat pobytu w więzieniach i obozach zatraciłem prawie zupełnie poczucie wrażliwości i grzeczności, ale teraz, w tej atmosferze arystokratycznego ubóstwa, czułem się tak onieśmielony, że z trudem przeszła mi przez gardło prośba o przenocowanie.

– Czy pana ktoś widział wchodzącego? – zapytała blednąc Krugłowa.

– Tak – odpowiedziałem – przyprowadziła mnie tu stróżka.

– Nie mogę – zaniosła się histerycznym płaczem – na miłość boską, nie mogę. Mąż w więzieniu, dzieci jak parszywe owce, ledwie nam dają oddychać. Czy pan wie, co to jest być włóczonym po nocach przez NKWD, prosić o pracę jak o jałmużnę? Na litość boską, niech pan nie sprowadza na ten dom nowego nieszczęścia! Niech pan idzie natychmiast i niech pan tu nie wraca!

Po północy wracałem przez opustoszałe już ulice miasta na dworzec swierdłowski.

Mój dzienniczek notuje w tym miejscu w słowach wzruszająco naiwnych i sentymentalnych romantyczną historię, która z perspektywy siedmiu lat nie wydaje się jednak aż tak romantyczna. Rzecz w tym, że piątego dnia pobytu w Swierdłowsku poznałem na dworcu młodą Gruzinkę, Fatimę Sobolewą, która jak my wszyscy czekała drzemiąc na ławce na pociąg do Magnitogorska. Poczułem do niej słabość nie tyle dlatego, że była wyjątkowo ładna – jej okrągła twarz o śniadej, pokrytej delikatnym meszkiem cerze wyglądała w futrzanym kołpaczku jak zjawisko; długie, krucze warkocze upinała na dzień w węzeł, a przed nocą rozczesywała je na popielatej szubie, śmiejąc się w ciemności zębami z kości słoniowej – ale dlatego, że często wyciągała z koszyczka ser, zimne mięso i masło do chleba. Fatima była urzędniczką Gorispołkoma w Magnitogorsku, partyjną komunistką, i to ów bilet partyjny właśnie otwierał przed nią zamknięte drzwi wszystkich „spiecłarków”. W Swierdłowsku ugrzęzła na parę dni w drodze powrotnej z Omska, gdzie odwiedziła rannego męża – również Gruzina – oficera pułku artylerii, stacjonowanego w dniu wybuchu wojny rosyjsko-niemieckiej na Litwie. Mówiła o tym ze śmiechem, przekomarzając się zabawnie.

– Z niego już nic nie będzie – zapewniała mnie wielokrotnie – amputowali mu obie nogi. Biedny bo biedny, ale trudno przecież spać całe życie z kaleką.

Zaprzyjaźniliśmy się szybko i raz czy dwa poszliśmy nawet w ciemny kąt obok przechowalni. Fatima namawiała mnie, żebym porzucił myśl o wojaczce i pojechał z nią do Magnitogorska.

– Co za czepucha – mówiła rozżalonym głosem – ileż tego życia pozostało człowiekowi? Do Czerwonej Armii cię nie ciągną, więc czego się pchasz? Obrazowanije u tiebia kakoje to jest', nieużeli ja, człen partii, tiebia na choroszej rabotie nie ustroju?

Młoda Gruzinka nie chciała uwierzyć niczemu, co jej opowiadałem o obozach.

– Czepucha, czepucha – potrząsała kategorycznie główką – w Sowietskom Sojuzie takich wieszczej niet. Każdy człowiek może się nabawić cyngi na Północy, a ubranie też nietrudno zedrzeć przy robocie. Nogi wyleczysz, na ubranie dostaniesz tałonczik i dieto ofbrmieno. Gdyśmy jednak wychodzili wieczorem do miasta i brodząc w śniegu, szli bez celu przed siebie, nerwowym uściskiem za ramię powstrzymywała każdy przypływ moich reminiscencji obozowych.

– Czy cię przynajmniej tego nie nauczyli w obozie – szeptała z przejęciem, oglądając się za siebie – że za bołtownię najłatwiej popaść na ulicy? Czy można rozpoznać twarze przechodniów w ciemności?

Istotnie, nie można było. Czarny tłum przeciskał się ulicami ciągle na te same place – szumiący, wezbrany, ale przerażająco anonimowy. Przed oświetlonymi oknami stołówek przystawaliśmy na chwilę, żeby przeczytać najświeższy jadłospis z nieśmiertelną „szczi” na czele.

– No i czegóż ty mnie – pytałem – nie zaprosisz nigdy ze swoim biletem partyjnym do stołówki? Wstydzisz się moich łachmanów?

– Nie, nie to – powiedziała – ale mogą poznać i napisać do Gorispołkomu.

– A w Magnitogorsku nie poznają?

– W Magnitogorsku co innego. Zawsze jest lepiej, jak się samemu mówi. Mogą nie pozwolić, ale nie ukarzą nigdy za brak riewolucyonnoj bditielnosti.

Dziesiątego dnia mojego pobytu w Swierdłowsku Fatima pojechała do Magnitogorska. Jeszcze z okna wagonu wychyliła swą puszystą główkę i krzyknęła głośno: „Nie zapomnij, Leninskaja 19, kwartira 21”.

Nazajutrz rano powitaliśmy na dworcu swierdłowskim z religijną prawie czcią pierwszego oficera polskiego, który jechał ze swojej jednostki macierzystej do Archangielska po rodzinę. Powiedział nam, że najbliższa misja wojskowa armii polskiej urzęduje w Czelabińsku, a ostatnia dywizja polska w Rosji tworzy się w Kazachstanie.

W Czelabińsku nasza gromadka*, na której czele stanął energiczny porucznik Cz., odnalazła w pobliżu fabryki traktorów elegancki hotel „Ural”, a w nim szefa polskiej misji wojskowej, wysokiego kapitana w battie-dressie i z trzcinową laseczką. Przyjął nas bez oznak szczególnego rozrzewnienia i ledwie słuchając naszych chaotycznych opowieści, otworzył w pokoju okno, mimo że luty nie należy na Uralu do najcieplejszych miesięcy. Dostaliśmy wszyscy po 10 rubli i zapewnienie, że jeżeli Rosjanie nie będą stawiali przeszkód, przeprowadzi naszą grupę przez zaimprowizowaną naprędce komisję lekarską (był wśród nas, na szczęście, jeden lekarz) i wystara się dla nas o oddzielny wagon oraz o dokumenty podróży do Kazachstanu. Na pożegnanie szef misji wręczył porucznikowi Cz. kilkanaście krzyżyków z napisem Pledge for Victory i tyleż litanijek do Ostrobramskiej na welinowym papierze.,,Niech pan to rozda swoim ludziom, panie kolego – mówił, wypychając nas delikatnie za drzwi – w obozach zapomnieli na pewno o Bogu”. Byliśmy więc nareszcie ludźmi, choć zapomnieliśmy istotnie w obozach o Bogu, a teraz skierowaliśmy pierwsze kroki na dworzec, gdzie – jak nas zapewniono zaraz po przyjeździe – można było w pobliżu magazynów żywnościowych ukraść zawsze coś do jedzenia.

63
{"b":"100780","o":1}