Литмир - Электронная Библиотека

Te dwa argumenty zrobiły nagle nieoczekiwane wrażenie i przez chwilę poczułem jak gdyby żal, że ustąpili tak szybko. Było już jednak za późno. Zgodziliśmy się, że w głodówce nie weźmie udziału inżynier M. – człowiek chory ciężko na serce i jedyny wśród nas Polak, któremu mogliśmy wszyscy zaufać przeniesienie na wolność wieści o nas, jeśli ten bunt zaprowadzi nas przed trybunał wojenny, a jemu dane będzie ocaleć – i jeszcze tegoż wieczoru zanieśliśmy swój chleb i kartki na zupę do biura Samsonowa. Pamiętam, że pomyśleliśmy także o jedynym środku ostrożności, jakim było indywidualne odnoszenie chleba w półgodzinnych odstępach czasu i niespotykanie się już potem w zonie. Z opowiadań naszych rosyjskich towarzyszy znaliśmy bowiem kodeks sowiecki na tyle, by wiedzieć, że jakiekolwiek wystąpienie przeciwko obowiązującym w Rosji przepisom staje się automatycznie niewybaczalną zbrodnią, jeśli ma charakter zorganizowanej konspiracji. Kości były rzucone.

Okres poprzedzający głodówkę nauczył mnie paru ciekawych rzeczy o samym sobie. Po amnestii, kiedy zwolnienie zdawało się być tylko kwestią czasu, odczuwałem w stosunku do moich rosyjskich towarzyszy więziennych coś w rodzaju wyrzutów sumienia, że wyjdę jako Polak (a nie jako zwykły więzień) na wolność w imię obrony tego porządku rzeczy w Rosji, który był przyczyną ich uwięzienia i cierpień. Teraz zaś wrota obozu, zagrodziwszy mi drogę do wolności, zamknęły przede mną również drogę do wielkoduszności. Niepostrzeżenie dla samego siebie zacząłem ich nienawidzić z całego serca, z najgłębszego dna mojego nieszczęścia, jak gdyby to oni byli odpowiedzialni za to, co się stało, jak gdyby to oni trzymali mnie niewidzialnymi rękami za postrzępione poły buszłata, wciągając coraz głębiej we własne grzęzawisko rozpaczy, abym nie ujrzał nigdy światła dnia, skoro ich oczy próbowały na próżno przebić od lat wieczne ciemności nocy. Stałem się podejrzliwy, opryskliwy i skryty; unikałem najbliższych przyjaciół i z chorobliwą nieufnością przyjmowałem wszelkie dowody życzliwości. Ten stan psychiczny pchnął mnie w nie mniejszym stopniu niż względy rozumowe i odruch rozpaczy do głodówki. W pewien sposób chciałem własnym życiem zaświadczyć o swoim ostatnim prawie do wolności, którego oni – wieczni niewolnicy – nie ośmieliliby się nigdy zażądać dla siebie. Było w moim zachowaniu się coś odrażającego i poniżającego, a jednak nie mogłem się przed nim obronić, gdyż człowiek nie może się nigdy obronić przed samym sobą. Ani przedtem, ani potem nie stoczyłem się w obozie tak nisko jak wówczas, gdy pragnąłem zemsty na moich współtowarzyszach więziennych za to jedynie, że groziło mi podzielenie na zawsze ich przeklętego losu.

Wśród sześciu osób, które związały się głodówką, stosunki układały się też nie najlepiej. Mimo pozorów przyjaźni i zażyłości, jakie wytwarza wspólna walka, nie ufaliśmy sobie nawzajem i czekaliśmy w napięciu, kto z nas zdradzi lub załamie się pierwszy. W zaślepieniu i lęku przed próbą, która nas połączyła, podejrzewaliśmy nawzajem, że głodówka może się stać dla każdego z nas okazją do wydobycia się z niewoli kosztem innych. Tak zapewne zachowują się rozbitkowie, uchodzący z życiem w jedynej ocalałej łodzi ratunkowej ku nieznanemu i dalekiemu lądowi; są sobie nieodzowni, gdyż każda para rąk ma do obsłużenia parę wioseł, ale nie zapominają ani na chwilę o tym, że każdy wioślarz oznacza także szybsze wyczerpanie się niewielkiego zapasu żywności. Tak i my: to prawda, że rozpocząć głodówkę samemu znaczyłoby dać się odłączyć od reszty pozostałych w obozie Polaków; ale to prawda również, że rozpoczęcie głodówki razem groziło nadaniem jej niebezpiecznego piętna zorganizowanej akcji. A co będzie, jeżeli któreś z nas się załamie? Czy uratuje się pogrążając innych, czy raczej dopomoże im do szybszego zwycięstwa? Nasze losy były sprzęgnięte tak jak losy ludzkie na ziemi – każdy ruch w kierunku wyzwolenia musiał pociągnąć za sobą czyjeś cierpienie. Widzieliśmy jak na dłoni, z przeraźliwą jasnością milczenia, co kryje się w sercu człowieka: rzadki dar szlachetności w chwilach stosunkowego bezpieczeństwa i ziarno upadku w obliczu śmierci. Bardziej niż nasza śmiałość łączyły nas nasza małość i nasze tchórzostwo. Zdecydowaliśmy się na działanie, gdy ten milczący szantaż mógł nas tylko albo nieodwołalnie rozdzielić, albo równie nieodwołalnie skazać na siebie. I nie było w tej atmosferze napięcia rzeczą przypadku, że podając sobie w przeraźliwie posępny wieczór listopadowy ręce na znak zgody, postanowiliśmy wyłączyć z głodówki i pozostawić na uboczu inżyniera M., jako zastaw i porękę naszej uczciwości w tej ostatniej próbie. Za oknami baraku szalała śnieżna zawieja, a na stoliku obok pryczy B. chwiał się żółty płomyk zapalonego przed chwilą ogarka. B. zgodził się milczącym skinieniem głowy, ale po jego bladej twarzy przemknął się gorzki uśmiech.

We własnym baraku, do którego wróciłem po odniesieniu chleba, przywitała mnie cisza. Umilkły nagle rozmowy przy stole, najbliżsi sąsiedzi na pryczy odsunęli się ode mnie, jak gdybym przyszedł tu z zadżumionego miasta, zaprzyjaźnieni więźniowie unikali moich spojrzeń i odpowiadali niechętnie na pytania. Wieść o naszej głodówce rozeszła się już po obozie, wywołując poruszenie i lęk. Uczucia moich rosyjskich towarzyszy musiały być równie kłopotliwe, jak moje. Od czasów amnestii odnosili się do mnie z rezerwą i prawie niechęcią, upatrując nieomal złamanie solidarności więziennej w tej perspektywie przedwczesnego i cudownego ocalenia. Długie miesiące oczekiwania, powolna utrata nadziei zbliżyły ich znowu do mnie, lecz dokładnie z tych samym powodów oddaliły mnie od nich. Podejrzewałem bowiem, że chcą mi okazać nie współczucie, ale radość skazańców, którzy nędzną pociechę dla siebie czerpią z rozpaczy innych. Podobnie zawiłe reakcje budziła głodówka. Nie mógł nie poruszyć ich i w pewien sposób zafascynować fakt, że ktoś ośmiela się podnieść rękę na niewzruszone prawa niewoli, których nie tknął dotąd żaden odruch buntu; ale jednocześnie działał instynktowny, wyniesiony jeszcze z wolności lęk przed mimowolnym zaplątaniem się w sprawę grożącą trybunałem wojennym. Gdzież pewność, że śledztwo nie ujawni rozmów prowadzonych w baraku przez „buntowszczika” natychmiast po dokonaniu przestępstwa? Kto zaręczy, że nieopatrznie szepnięte słówko otuchy lub solidarności nie stanie się w ustach donosicieli podżeganiem do buntu? Nie, nie! – lepiej trzymać się od tej sprawy z daleka, dopóki Trzeci Oddział nie zajmie stanowiska. Przy tym wszystkim działały także inne, bardziej ukryte motywy. Nasz bunt był buntem cudzoziemców. Jeśli się nie uda, będzie dodatkowym dowodem, że nawet „ludzie stamtąd” nie są w stanie zrobić wyłomu w murze więziennym, który odgrodził Rosję od reszty świata. Jeśli się natomiast powiedzie, czyż nie unaoczni wszystkim z aż nazbyt jaskrawą wyrazistością, że także i za drutami obozu inne są w Rosji prawa dla cudzoziemców, a inne dla swoich? Czyż nie pogrąży w jeszcze większej beznadziejności tych, którzy musieli uważać się za swoich? W położeniu bez wyjścia lepiej jest mimo wszystko mieć świadomość, że nie zdarzają się wyjątki od reguły losu. Nic tak nie pociesza okrutnie we własnym nieszczęściu jak widok cudzego nieszczęścia; i nic tak nie odbiera bezpowrotnie nadziei jak myśl, że mają do niej prawo tylko wybrani.

Byłem więc sam. Leżąc na pryczy, przyglądałem się barakowi z uczuciem osamotnienia i strachu. Jak zwykle wieczorem więźniowie przygotowywali się do snu, szepcąc jeszcze cicho między sobą i susząc onuce przy piecu. Paru gotowało w kociołkach oskrobiny z kartofli i zgniłe skrawki rzepy, wygrzebane w śmietniku obozowym obok kuchni. Przejmujący głód zdawał się ciągle daleki końca, ale wkroczył już w okres, w którym stał się nagle prawie obojętny i podobny do znieczulenia całego organizmu.

Nadchodzi chwila, kiedy człowiek głodny zaczyna odczuwać bardziej dotkliwie niż głód fizyczny – głód wyobraźni. Wszystko, o czym myśli, układa się w nieprzytomne rojenia o jedzeniu, a dominującym uczuciem staje się paniczny lęk przed obumieraniem i usychaniem ciała. I kto wie, czy możliwość oszukania głodu nie bywa wówczas ważniejsza niż jego zaspokojenie. Nawet śnieg nabiera stałej konsystencji: można go jeść jak kaszę.

51
{"b":"100780","o":1}