– Dlaczego więc nie udaremniłeś dzisiejszego zamachu?
– Czy wolno było mi dopuścić, by najwyższy urząd objął Ekumeńczyk? Nawet nawrócony.
– Jesteś większym łajdakiem ode mnie! – maska obojętności spadła z twarzy Marcellisa.
– Niech to zostanie między nami! Oczywiście, zgadzam się z opinią, że Longinus z dobrymi doradcami może być świetnym Navigatorem. Zwłaszcza w chwili gdy rozpada się Ekumena, a i Wandalia dojrzewa do reform. Postaramy się, aby ProNavigatorem został ktoś, kto będzie go uzupełniać. Ktoś inteligentny, lojalny…
– Kto?
– Choćby Korneliusz Gnerus. Pracowity, zdecydowany, bardzo antywandalijski.
– A ty? Przyjdziesz na moje miejsce?
– Jestem tylko nauczycielem. Wracam do mojej młodzieży, może się ożenię.
– A co ze mną? Zabijesz mnie? – pyta Marcellis.
– Nie, sam to zrobisz. Za pięć pacierzy przybędzie tu centurion od Druzzusa. Proszę pomyśleć o swojej rodzinie, o synach. Lepiej oszczędzić im kompromitacji. Kiedyś historycy docenią twoją rolę w rozpracowaniu agentów Ekumeny. Dane o nie istniejącej operacji "Siatka" podrzuconej naszym wrogom zostały spreparowane doskonale. A ostrzegawczy fonik do Tajgenisa wpędzający greckie imperium w wojnę domową, to pociągnięcie zaiste genialne. Potrzebujesz właściwej kapsułki? Mogę pożyczyć.
– Jestem przygotowany! – Ręka prefectissimusa nie drży, gdy nalewa sobie trzeci tego dnia kieliszek vinissy. – Napijesz się, Leontiasie?
– Nie, dziękuję.
Kieruje się do wyjścia, gdy Marcellis powstał z wysiłkiem.
– Nie jesteś ciekaw dlaczego? Jak to się stało, że zacząłem pracować dla tych barbarzyńców, tych Huno-Parthów udających Wandalów w rzymskich kostiumach? Szantaż, pieniądze – to nie wyczerpuje zagadnienia. A może miałem własną koncepcję rozwiązania kwadratury globalnego trójkąta? Dwóch przeciw trzeciemu… A może wierzę, że nasz libertyński świat gnije, że wyczerpał już swoje możliwości i przyszłość Innej wykluwa się nad Zewnętrznym Oceanem.
– Proszę wybaczyć, ale nie interesują mnie motywy zdrady.
Za Słowianinem zamykają się drzwi. Oczy prefectissimusa są zgaszone, puste. Słychać komendy sekurytów zajmujących kolejne skrzydła rezydencji.
W prosektorium hospicjum św. Łazarza leżą nagie zwłoki zastrzelonego mężczyzny. Za chwilę zaufani wizażyści przywrócą Navigatorowi wszelkie pozory życia, uróżowią policzki, zamkną oczy. Naprawy wymaga też peruka. Padając Navigator rozdarł ją o krawędź rydwanu i teraz wyłażą rude kędziory…
18. EPILOG
Trzy lata później podczas składania wizyty w Niepodległej Republice Wenedów szef Officjum Exterioryjnego dostojny Marek Ursin zażyczył sobie, mimo napiętego programu, dnia wolnego, w trakcie którego chciał odwiedzić starych przyjaciół. Władze republiki przystały na to chętnie i zapewniły pełną dyskrecję. Przyjaźń Wenedów z Federacją stanowiła rękojmię świeżo odzyskanej wolności. Wbrew oczekiwaniom po wojnie domowej Ekumena, lubo utraciła szereg ziem podbitych, nie wstąpiła na drogę pełnej demokracji. Ani wysiłki Argona Georgiasza, ani powrót z wygnania Eumentesa niewiele pomogły. Zniesiony oficjalnie kult Arymana trwał po domach. Starsi wzdychali do porządków Periandra. A większość mieszkańców Dolnej Akropolii po prostu odmówiła wyjścia na powierzchnię. Wszechwładzę Szarej Straży zastąpiły bractwa przestępcze, składające się często z tych samych ludzi co Arymanteja.
Ursin z dużym trudem odnalazł dom Dii i Leontiasa. Położony w lesie na skraju Polanowa, niedaleko dawnych koszar, w których Słowianin i jego młoda małżonka prowadzili obecnie dom dla sierot. Młodzi wychowankowie rozpalili ognisko. Dia mimo zaawansowanej ciąży sięgnęła po formingę. Z miasteczka na dwukole dojechał Gurus. Ursin ledwie go poznał. Piegus wyrósł, zeszczuplał i zmienił oprawkę okularów. Był teraz bardzo interesującym młodym intelektualistą. Nie dziw, że niejedna ze starszych uczennic wodziła za nim zakochanym wzrokiem.
Dia trąca struny. Tańczą płomienie, a żywiczny zapach płonących szpilek niesie się aż ku odbudowanej kapliczce Madonny. Co jakiś czas z położonych niżej sadów dolatują odgłosy spadających dojrzałych owoców.
Tego wieczoru nie rozmawiają o polityce, w dyskusji wraca znów sprawa Transferu i nieodgadnionych zamiarów Jedynego.
– Jeśli Stwórca chciał, by Inna była inną, czemu dopuścił do odrodzenia nieprawości, do ekspansji zła? – pyta Ursin.
– Sądzę, że zło jest po prostu szczególnym przypadkiem braku dobra – przekonuje Gurus. – Moc, która przeniosła naszych przodków na drugą stronę Mlecznej Drogi, nie zmieniła zasad rządzących wszechświatem. Nie odebrała ludziom wolnej woli, bo tylko ona, podobnie jak śmierć, nadaje sens życiu i człowieczeństwu. Bez tego bylibyśmy tylko doskonałymi cyborgami. Nasze rozdarcie i jednorazowość sprawia, że egzystencja posiada wartość bezgraniczną.
Ursin kiwa głową. Sam otarł się o śmierć, stracił najbliższych. Po tragedii na Wielkiej Itinerze miał nadzieję, że on i Octavia… Wdowa po Navigatorze odwiedzała go w lazaretum prawie codziennie. Ale gdzieś po miesiącu, gdy kryzys minął, przestała. Kiedy opuścił lecznicę, daremnie szukał jej śladów.
– Wyjechała – odpowiadali znajomi.
– Nie zostawiła nam adresu – twierdziła rodzina.
Nawet prefectissimus Druzzus bezradnie rozkładał ręce.
– Zniknęła.
Kiedy Gurus kończy swój wywód, Leontias podchodzi do Ursina.
– Dziś noc cudów – mówi. – Czy masz, Marku, jakieś szalone życzenie, które uważasz, że jest nie do spełnienia?
– Jest wiele rzeczy, wiele słów, które tak chciałbym powiedzieć Octavii i Cedrusowi.
– Zatem powiedz nam – rozlega się znajomy głos. Ursin zaczyna dygotać, a do ogniska podchodzi dwójka pospolicie ubranych ludzi.
– Moi najlepsi pracownicy – przedstawia Sclavus. – Ale, chyba się znacie.
Szloch wstrząsa drobnym dygnitarzem, gdy rzuca się w ramiona Cedrusa. – Ty żyjesz, ty żyjesz?!
– Podziękuj Leontiasowi. Tamtej nocy, gdyś leżał bez życia, opowiedział mi o spisku wandalijskim i zaproponował zamianę ról. Przekonał mnie, że moje ekumeńskie pochodzenie wyszłoby kiedyś na jaw. Tak mogłem odejść w chwale. Ruffix ucharakteryzowany na mnie miał przejechać Wielką Itinerą. Gdyby nie doszło do zamachu, zamienilibyśmy się rolami znów w bazylice.
– I Ruffo to zaakceptował?
– Potraktował to jak jedyną szansę. Zamiana nie była trudna. Sylwetkami byliśmy podobni. Moją maskę plastyczną już wcześniej Druzzus znalazł w jego sejfie. Ruffo nie powiedział nam, po co jej potrzebował. Można się tylko domyślać, że jego ekumeńscy mocodawcy przewidywali różne warianty. Electorius odegrał swoją rolę do końca. Zaimponował mi swoją determinacją. Odmówił włożenia kuloodpornego chitonu. Zresztą przy kalibrze pocisku z celmierza nie miałoby to większego znaczenia. Umarł za mnie. A ja mogłem zostać prywatnym człowiekiem. Wrócić na kontynent, z którego pochodzę. Nie uwierzysz, urodziłem się 25 mill stąd.
– Ale twoje ambicje… Twoje talenty?
– Bez przesady. Nie każdy musi być Navigatorem. Czy wiesz, jak wspaniale jest pracować z tymi dziećmi? Cieszyć się ich szansami, zwracać im dzieciństwo, leczyć psychiczne rany? A poza tym mam Octavię…
– Chyba mnie rozumiesz, Marku… – szepce niedoszła pierwsza matrona. – Musiałam… gdzie Cajus, tam Caja.
Ogień strzela wysoko. Snopy iskier lecą w górę, jak gdyby chciały się upodobnić do gwiazd, wtopić w bezkres wiecznego nieba, gdzieś w poszukiwaniu Starej Ziemi. Co prawda w postępowych kołach na Florentynie szerzy się opinia, że nigdy nie było żadnej Starej Ziemi, Transfer jest wymysłem bajarzy i kapłanów, a ludzie mieszkający na Innej od niepamiętnych czasów pochodzą w istocie od stekowców.
Ale to – jak powiada Gurus – jest materiałem na całkiem inne małe opowiadanie.
1988-1999
KONIEC