7. KONTAKTY STARE I NOWE
Z listą zaproszeń na ogrodową biesiadę, mającą się odbyć po ceremonii inauguracji, Marek Ursin pospieszył do letniej rezydencji Navigatorów w Castrum Goliatum, który ustępujący szef Federacji przekazał na potrzeby elekta. Był to uroczy zespół ogrodowy, ukryty w Gaju Florentyńskim, pełen sztucznych ruin, fontann, stawów i obiektów sportowych, wśród którym Navigatorzy podejmowali najznamienitszych gości.
Lecąc wiropłatem consulantor oglądał z góry przedmieścia Florentyny i dalsze przysiółki; kraj ludny, zasobny, spokojny. Trzydziesty drugi Navigator miał objąć Federację w dobie pełnego rozkwitu. Ostatnie ćwierćwiecze było nadzwyczaj pomyślne. Zwalczono epidemie i klęski głodu, zapewniono dostępność kultury, nędza ograniczyła się do wąskiego marginesu nieprzystosowanych. Od dziesięciu lat rozwijany program kosmiczny ożywił nadzieje, że kiedyś dojdzie do kontaktu ze Starą Ziemią… Astronomom udało się nawet zlokalizować Układ Słoneczny. Światło, by tam dolecieć, potrzebowało ledwie kilkunastu milionów lat.
Żaden wróg zewnętrzny nie mógł zagrozić Archipelagowi. Potężna flota gotowa zniszczyć każdego agresora i potencjał nuklearny stanowiły gwarancje globalnej równowagi. Pięć fakcji, zgodnie z tradycją stronnictw z hipodromu noszących znaki Błękitnych, Zielonych, Różowych, Żółtych i Czarnych, przestrzegało demokratycznych reguł gry. A sporą władzę wykonawczą Navigatora równoważyły kompetencje Kurii i Arbitriatu.
Czy zatem mógł być ktoś szczęśliwszy niż consulantor Quintusa Cedrusa?
Chyba jedynie sam Quintus Cedrus.
– Zdrzemnął się – powiedziała Octavia wychodząc na powitanie Ursina. – Bardzo dużo ostatnio pracuje. – Bez makijażu, w ogrodowym peplum wydawała się dużo starsza. Zauważył zmarszczki w kącikach oczu i pierwsze siwe pasemka we włosach. Na terasie stało parę wiklinowych foteli i obok jednego leżała przewrócona butelka. Nozdrza Marka poczuły słodką woń vinissy. Czyżby Quintus znowu zaczął pić? Na Jedynego, czemu właśnie teraz? Owszem i wcześniej nachodziły go chandry. Bywało, zastygał wpatrując się bez ruchu w jeden punkt stołu, spojenie futryn, gwóźdź w ścianie.
– Masz jakiś problem? – pytał go parokrotnie Ursin. Niezmienną odpowiedzią było przeczenie. Jakże chętnie Marek pogadałby na ten temat z Octavią. Ale nie potrafił się na to zdobyć. W ogóle rozmowa z nią przychodziła mu z trudem. Gdzieś pod sercem ropiał cierń, którego nie potrafiły usunąć lata.
– Powrócę za godzinę – obiecał. Nie zatrzymywała go, kiedy ruszył w głąb ogrodów.
Primmatrona zamknęła za sobą drzwi.
– Przybył Marek – powiedziała do męża.
– Wiem, niech zaczeka – odparł półleżąc nagi na pościeli, z kielichem w ręku i plikiem dokumentów. Duży, piękny mężczyzna o ciele antycznego boga. Jej Mężczyzna. Jej Navigator. – Chodź do mnie, Octavio. Mamy jeszcze coś do załatwienia.
– Daj spokój. Jesteś pijany – zaoponowała.
– Wyłącznie miłością do ciebie! – Porwał ją, pociągnął do łoża. Akty państwowe, projekty legislacyjne, listy gratulacyjne poszły na bok albo pod spód (Jak np. projekt równouprawnienia dla małżeństw homoseksualnych.). Octavia nie opierała się długo. Zawsze mu ulegała. Lubiła zresztą tę brutalność, tę odrobinę męskiej przemocy. Wszedł w nią gwałtownie, można rzec, rozpaczliwie. Usiłując jak najszybciej znaleźć się na wspólnej fali dotknęła wargami jego policzka. Był mokry i słony. Poczuła dreszcz, bynajmniej nie rozkoszy. Z niewiadomego powodu najszczęśliwszy człowiek na Innej płakał.
– Wyrazy współczucia, Fabiusie – powiedział do wysiadającego z pędnika Druzzusa Ruffix, który najwyraźniej lubił być zwiastunem złych wieści. – Przed chwilą dostałem wiadomość wprost z FOI o zaginięciu twojego przyjaciela.
– Mojego przyjaciela?
– Dottora Darni. Zdaje się, że byłeś z nim bardzo zaprzyjaźniony. Wiemy już, że cztery dni temu pod przybranym nazwiskiem wynajął w Equatorskiej Biancinie elektryczny szybkopław "Tryton" i odpłynął w nieznanym kierunku. Miejscowe służby doniosły o znalezieniu wraku "Trytona", przy którym brakowało szalupy ratunkowej. Łódź się odnalazła, niestety, bez ciała… A propos, nie wiesz przypadkiem, czego dottorek szukał w tym gorącym zadupiu?
– Nie mam pojęcia. Wziął tydzień urlopu, miał jednak wrócić przed Inauguracją – odparł szef ochrony.
– Czy ten Darni miał jakąś rodzinę?
– Szczerze mówiąc, nic nie wiem o jego rodzinie.
– Dobrze, zajmiemy się tym sami…
Druzzus konsekwentnie nie miał zamiaru wtajemniczać Ruffixa, toteż sucho podziękował za informacje. W officium zarządzającym Castrum Goliatum dowiedział się, że Ursin przebywa w wewnętrznych ogrodach. Szybko odnalazł go przy "Gloriecie Arrianda" i obaj weszli w Aleję Fontann, gdzie huk wody uniemożliwiał ewentualny podsłuch. Wyraz twarzy superochroniarza nie zapowiadał dobrych wieści.
– To tragedia. A więc nie wiemy nawet, czy Darni dotarł do Słowianina – skomentował mały consulantor. – Czy to mógł być nieszczęśliwy wypadek?
– Nie wierzę w wypadki – burknął olbrzym. – Mamy następny dowód, że spisek istnieje, a zdrajcy potrafią wyprzedzać nasze kroki.
– Kto wiedział, że dottor wyjeżdża?
– My dwaj i on – odpowiada Druzzus.
– Nikt więcej? Żadna complementarka, kierowca?…
– Powiedziałem, tylko my. Chyba że byliśmy śledzeni lub podsłuchiwani.
– Przez kogo?!
– Nie mam pojęcia. Poczyniłem jednak pewne kroki, żeby to zbadać. Mam kumpla, prywatnego deductora imieniem Dario… Wkręciłem go do naszych rękodajnych. Pamiętasz, wczoraj przynosił ci kolację. Bystry chłopak. Ma mieć oko na wszystkich. Ustalić, czy istnieje jakaś wewnętrzna inwigilacja. Pojutrze ma dzień wolny i zamierza dowiedzieć się czegoś więcej o Narensie.
– Sprawdziłem to nazwisko w menscompterach FOI – powiedział Marek. – Nic szczególnego o nim nie mają. Należał do "Wściekłych" dopiero od trzech miesięcy. Żadna szyszka…
– Chyba sytuacja dojrzewa do powiadomienia Quintusa, zrób to jednak tak, żeby nikt więcej nie mógł poznać naszych podejrzeń…
– Myślę o tym i szukam sposobnego momentu. W pawilonie elekta mogą być podsłuchy. Ale jutro po południu gramy razem w piłkę, więc może w termach pod natryskami…
– Do tego czasu Dario powinien już coś znaleźć. Miejmy nadzieję, że nasza demokracja przetrzyma jeszcze dobę
– Czy wszyscy tu poszaleli? O Terpsychoro, czas na emeryturę, na emeryturę?! – choreograf Liddon miota się po proscenium. – Co to ma być? Co to ma być? – woła histerycznie do swego asystenta.
– Obsada do obrazu numer pięć, mistrzu – bełkoce zagadnięty. – Alegoria Federacyjnej Równości…
– Pytam się o te stroje, te ordynarne trykoty w kolorze zdechłych stekowców. Według scenariusza nimfy miały być nagie.
– Miały wyglądać jak nagie! – prostuje scenarzystka widowiska wychylając się z półmroku.
– Mnie jest obojętne, czy świecą gołymi, czy sztucznymi piersiami, ale musi to wyglądać wiarygodnie.
– Przepraszam – wtrąca się Ursin przypatrujący się próbie "Żywych obrazów" odsuwając się od choreografa. – To jest młodzież szkolna i w dodatku ma wystąpić publicznie…
– Ave, cenzuro! – szydzi Liddon. – Cóż za konserwatyzm? W gimnazjonach Superiory udało się przywrócić antyczny obyczaj, by sportowcy trenowali nago i koedukacyjnie. Ale rozumiem, stolica… Zresztą, na Bachusa, dajcie im po listku. W istocie rozebrana nastolatka to nic specjalnego! – Tu choreograf puszcza oko do małego consulantora. Jest powszechnie wiadome, że słynny nauczyciel tańca preferuje drobnych mężczyzn, zadbanych, figlarnych i inteligentnych.
Ursin wycofuje się pośpiesznie. Nie po to tu przybył, by zawierać męskie przyjaźnie. Pasją Marka są nimfetki. No, może nie nimfetki – ale na pewno nie staruchy. Zresztą jak dotąd, jego hobby ogranicza się do oglądania. Życie erotyczne Ursina jest ubogie jak step wandalijski. Nigdy nie wierzył w siebie i w dodatku miał pecha. Drobny, nerwowy, przeintelektualizowany, nie należał do gatunku mężczyzn działających na kobiety z mocą starego wina. Był cienkuszem i wiedział to. Te nieliczne, którym uderzył do głowy, nazajutrz skarżyły się na kaca. Oczywiście, wielu nieatrakcyjnych kurdupli potrafi nadrabiać swoje braki dowcipem, brawurą lub wytrwałością. Ursin, egoista, o kąśliwym humorze, płoszył niewiasty z odległości 20 łokci. Najbardziej jednak przeszkadzał mu kompleks niższości połączony z manią wielkości. Bał się tych kobiet, których najbardziej pożądał. Tymi, które mu się same narzucały, gardził. Pewnie dlatego nigdy się nie ożenił. Nie interesowały go potencjalne kury domowe ani chore z ambicji intelektualistki. Chciał jedynej, niepowtarzalnej, wielkiej fascynacji. Drugiej Octavii, która nie wybrałaby Cedrusa…