Kiedy wreszcie Darni doszedł do siebie, zapytał Leontiasa, czemu najpierw mu odmówił współpracy, a potem brawurowo uratował mu życie?
– Ostrożność – odparł lakonicznie Sclavus, zwolniwszy Gurusa z roli sternika i przyśpieszając lot.
– Chciałeś mnie sprawdzić?
– Nie ciebie. Tych, co mogli iść za tobą.
– I musiałeś wystawiać mnie na takie ryzyko?
– Musiałem, dzięki temu przeciwnik myśli, że zginąłeś, nikogo nie zwerbowałeś i w ogóle może być bardzo zadowolony z siebie.
– Wiesz, kto dał zlecenie tym siccarom?
– Jeszcze nie, ale bądź pewien, dowiem się…
Darni miał na końcu języka pytanie, jak Leontias godził swoją niezwykłą ostrożność z zabieraniem na niebezpieczną wyprawę dwójki małolatów, ale Słowianin uprzedził kwestię.
– Musiałem ich wziąć ze sobą. To sieroty, nie miałbym ich komu powierzyć. Zresztą po przybyciu do Florentyny ograniczymy ryzyko do absolutnego minimum.
5. LEONTIAS SŁOWIANIN
W czasie kiedy lecący nisko nad powierzchnią Morza Wrzątku omnivant unosił Darniego, Leontiasa i dwójkę nastolatków – Dię i Gurusa – w stronę nieuchronnego zderzenia z rzeczywistością, najemnicy Lucjusz i Flaccus, zadowoleni z wykonanego zlecenia wypoczywali w Rosadii położonej na północnym cyplu Equatorii. Zwiedzali miejscowe lupanary, których reklama głosiła, iż posiadają najlepszą klimatermię na świecie, a zarazem najgorętsze dziwki na Innej. Pozorna sprzeczność nie przeszkadzała klientom, a już szczególnie Lucjuszowi i Flaccusowi, zwłaszcza że za akrobatyczne wysiłki Equatorianek płacił portfel – sierota po Darnim.
Leontias błyskawicznie rozgryzł tożsamość siccarów. Na podstawie rysopisów sporządzonych przez dottora Darniego, wchodząc za pomocą menscomptera do zasobów FOI ustalił, że trzej łotrzy (istotnie rodem z Wandalii) byli fachowcami od mokrej roboty, zatrudnianymi swego czasu również przez służby specjalne Archipelagu. Jednak od paru lat prowadzili samodzielną działalność gospodarczą, specjalizując się w porwaniach i morderstwach na zlecenie. Ale nikt jakoś nie rozesłał za nimi listów gończych. Dawało to do myślenia…
Tymczasem w stolicy Archipelagu pełną parą szły przygotowania do inauguracji nowego SuperNawigatora. Te dwa tygodnie są zawsze dla elekta okresem szczególnie intensywnej pracy. W krótkim czasie musi przejąć od swojego poprzednika wiedzę o całości spraw Federacji. Powinien dokonać objazdu wszystkich stowarzyszonych wysp, porozmawiać z tysiącami kandydatów Fakcji "Błękitnych" na czołowe stanowiska w państwie. Wszak tylko jemu przysługiwało ostateczne zatwierdzenie urzędników, spośród rzesz desygantów samorządowych, wyłonionych poprzez diecezjalne elekcje. W przygotowaniu ruchów kadrowych szczególnie pomocny był Ruffix, natomiast na Ursina spadła całość prac związanych z Zaprzysiężeniem, czyli z Ceremonią Sermnentacyjną.
Śledztwo w sprawie incydentu w hostelu Asilium oficjalnie zostało zamknięte. Ostateczna wersja przeznaczona dla mediów mówiła o nieszczęśliwym wypadnięciu przez okno jednego z gości hostelowych. W poufnym raporcie, który dostał Cedrus, nie znalazło się wiele więcej; mówił on o jednym ze szczególnie hałaśliwych manifestantów, zatrzymanym w hostelu celem otrzeźwienia (był pod wpływem olbrzymiej dawki stymulantów), który próbując ucieczki w narkotycznym delirium pomylił okno z drzwiami.
Tylko Ursin wiedział, że rozwiązaniem zagadki miał się zająć przywieziony przez dottora Darni tajemniczy człowiek z Orelii, człowiek, który w opowieściach Druzzusa urastał niemal na mitycznego herosa. Bywało, że wypuściwszy się z Ursinem na przejażdżkę na hipoppozaurach (np. kiedy Cedrus odwiedzał gospodarstwa hodowlane dziękując agricolom za subsydia na kampanię elekcyjną) szef ochrony Cedrusa rozgadywał się i Ursin miał wrażenie, że były atleta minął się z powołaniem literackim. Zdaniem Druzzusa Leontias Słowianin należał do rzadkiego gatunku ludzi przygody, których najłatwiej spotkać na kartach powieści. Chociaż nic nie zapowiadało jego awanturniczej kariery.
Wywodził się ze średniozamożnej ultimijskiej familii słowiańskich emigrantów i wiele wskazywało, że skończy jako kolejny w rodzinie księgowy czy mierniczy. Wiecznie zaczytany w książkach, stroniący od zajęć fizycznych, przezywany był przez kolegów "elefantozaurem". Jedynie jego masa sprawiała, że słowne zaczepki nie kończyły się cielesnym prześladowaniem. Kiedy Leo miał 14 lat, zdarzył się fakt, który odmienił wszystko.
– Pech chciał, że banda Pertesa – opowiada Ursinowi Druzzus – po złupieniu Banku Thule obwarowała się w domu Sclavusów biorąc całą rodzinę za zakładników. Przypadek. Fatum. Ananke! Mnożąc żądania zabili najpierw dwie siostry Leo, potem matkę. W czasie spartaczonego szturmu sił pretoriańskich zginął również stary Sclavus.
– A sam Leontias?
– Właściwie nie wiadomo, dlaczego Pertes zachował go na deser. Igrał z nim, a z początku nawet dał mu broń i śmiał się. "Słoniku, zabij mnie, a uratujesz wszystkich". Ale Leontias, mól książkowy, łagodny idealista nie miał pojęcia, co to walka i zabijanie. No i zobaczył. I coś w nim pękło… Pertes, opowiadano, przekonany był, że ujdzie cało, jego banda miała związki z młodzieżową subkulturą helleników, ponoć tajnie wspieraną przez legaturę ekumeńską. Miała wedle prognoz od wewnątrz rozłożyć Federację. Wiesz doskonale, że w latach osiemdziesiątych, zanim nadszedł Navigatoriat Runnosa i zawieszono 19 paragraf Statutu Federacji, służby Greckiego Mocarstwa penetrowały zupełnie swobodnie nasz Archipelag, przenikając przez granice łatwiej niż woda przez rzeszoto… No i faktycznie, kiedy doszło do szturmu, ktoś uprzedził o szczegółach Pertesa, równocześnie podstawiono bandytom pędnik na tyłach insul. W efekcie piątka siccarów ulotniła się szybciej niż kamfora.
– Ale co z Leontiasem?
– Poznałem go wkrótce po tym zdarzeniu, mój wuj był trenerem w szkole walki. Wahał się, czy przyjąć safandułę. Ale później nie żałował. Mówił, mi że nie spotkał nikogo równie zawziętego w ćwiczeniach. Gdy Leo ukończył 17 lat, wstąpił do Gimnazjonu Sekurytów. Mimo że początkowo nie dawano mu szans, skończył jako prymus. Nie przyjął jednak ofiarowanego stypendium w metropolii. Zniknął. W onym czasie "List Gończy za Pertesem i jego kompanami", ofiarujący za żywego lub umarłego herszta 100 aureusów i po dwudziestce za pozostałych, zdołał zżółknąć na korytarzach cyrkułów. Słowianin powrócił po roku. Dostarczył do cyrkułu obcięte uszy i kciuki złoczyńców i wskazał marźnicę gdzie umieścił ich ciała…
– Na Światłość Wiekuistą – jęknął Ursin.
Po tym incydencie dla części opinii Leo stał się wtedy bohaterem. Ale rzecznicy humanitaryzmu i tolerancji, jakich pełno w naszych mediach, okrzyknęli go krwiożerczym potworem. Prywatnym mścicielem! Osiągnęli skutek. Na całej Ultimie nie mógł znaleźć pracy w zawodzie sekurity. Owszem, wielu przyjęłoby go na prywatnego ochroniarza, ale jego to nie interesowało. Studiował więc "pedagogiczne nonium" dorabiając nocami noszeniem pak w mercatoriach. Potem opuścił Ultimę i znalazł pracę w superiorskiej vigilantii. Z hasłem "Zero tolerancji dla zbrodni" w ciągu trzech lat wyczyścił najbardziej podejrzane zakamarki Superioryi znów pozostał bez pracy.
– Jak to możliwe?
– W bezkompromisowym niszczeniu zła nie liczył się z wpływowymi patrones ani z komesami fakcji, nie brał łapówek. I tak została mu tylko armia. Tam się znów spotkaliśmy. Z pierwszą falą ochotników popłynęliśmy bronić Herrii, w której rewoltę podnieśli miejscowi "hellenicy", a jak zwykle za wszystkim stała Ekumena. Z naszego oddziału po dwóch sezonach w Czarnych Górach zostaliśmy tylko ja, dottor Darni i on… Mężny aż do szaleństwa nawet podczas odwrotu… Wiem, że zdrada polityków podłamała go. Miał dość wojny, zabijania, zwłaszcza że nie zmieniało to świata na lepszy – a siły jasności na całej Innej ustępowały potędze mroku. Wystąpił z Legii. Zatarł za sobą ślady. Pod zmienionym nazwiskiem został nauczycielem, ja jeden wiem, że osiedlił się w głębi Orelii…