Литмир - Электронная Библиотека

11. DRUGA STRONA

Piętnastego żeńca, czy jak mawiano niegdyś w wigilię św. Chloe, nagły ruch na skrzyżowaniu Głównej Sztolni i Odos Arymaneos zwrócił uwagę nielicznych turystów odwiedzających Dolną Akropolię, stolicę imperium ekumeńskiego. Tubylcy byli przyzwyczajeni. Grupki tumanantów snuły się leniwie, czekając na sekundę, to jest porę, w której otwierano stoiska z pastylkami stymulującymi. Kilometrowych kolejek nie zaskakiwały ani pancerne szybkogony, ani automatycznie spadające żaluzje w górnych oknach wychodzących na Aleję Arymana. Zaraz pojawiły się kohorty wrotkowych afegastów, zaganiające ludzi ku bramom i pasażom. W miejsce niezorganizowanych przechodniów pojawili się uczniowie z chorągiewkami w dłoniach i kobiety w ludowych strojach ekumeńskich, z dziećmi na rękach.

Wkrótce na Supeł, jak nazywano centralny splot chodników i sztolni podziemnej stolicy, spłynęła lawina przejrzystych luxpędników, które nie zwalniając przemknęły chyżo pośród powiewającego i skandującego społeczeństwa, by zniknąć w przysadzistej gardzieli Areopagu. Człowiek spostrzegawczy i wysoki przy odrobienie szczęścia mógłby, wychyliwszy się ponad ramionami wrotkarzy, dostrzec siwowłosych starców siedzących we wnętrzu pędników, w towarzystwie heterarek i falangierów ochrony osobistej.

– Czy coś się stało? – Zabłąkany przybysz z Wandalii, nieświadom miejscowych obyczajów, szeptem zapytał zażyłą jejmość unieruchomioną obok niego.

– Normalnie. Wtornica.

– Nie rozumiem.

Wzruszyła ramionami i zamilkła. Obcy musiał być szpiegiem. Każdy swój wiedział, że o tej porze, w każdą drugą wtornicę miesiąca, do siedziby Starego Areopagu zjeżdżał się cały Oligarchat na swoje posiedzenie.

Nominalnie Ekumena była demokracją – rządziła nią Rada Dwustu i Zgromadzenie Demosu. Jak przed wiekami wybierało ono archontów, strategów i tesmotetów. Faktycznie jednak cała władza spoczywała w rękach dwunastu hierarchów, szefów Arymantei, która choć de iure nie istniała, swoimi tajnymi strukturami niczym dendrytami obejmowała cały organizm greckiego mocarstwa.

Wszechekumeńska Arymanteja, podobnie jak eforia nadzorująca "szarą straż" (również nie istniejącą formalnie, prawa i porządku mieli strzec tak zwani obrońcy ludowi), stanowiły jądro Ekumeny. Właściwie można powiedzieć: od 1435 roku były Ekumeną. Po trzech czwartych wieku tego władania Ekumeńczycy byli przekonani, że ich los nigdy się nie zmieni. I przyjmowali to potulnie. Nie zbuntowali się nawet, kiedy groźba użycia broni nuklearnej skłoniła oligarchów do budowy Dolnej Akropolii. "Wojna, za sprawą zmowy złowieszczej Wandalii ze zdradliwą Federacją – szczekały multifoniki – może nastąpić w każdej chwili. Obywatele drążąc tunele i realizując ideę Lizandra, Nurriego i Periandra budujecie nam wszystkim świetlaną przyszłość. Kto nie kopie, jest wrogiem. Wrogów należy eliminować".

Czy ktoś jeszcze wierzył w podziemny raj, teraz, kiedy coraz częściej zaczynały się zapychać kanały wentylacyjne, a stałe przydziały aprowizacyjne malały? Nikt nie badał tej kwestii. Zresztą Ekumeńczycy nawet nie wyobrażali sobie, że może być inaczej.

Pasażer ostatniego luxpędnika Antygon Leartonik miał siedemdziesiąt cztery lata. Siwa grzywa opadająca misternymi splotami na ramiona nadawała mu charakter lwa. Twarz miał czerstwą, zdrową, tylko nos pełen krwistych żyłek zdradzał predylekcję do miejscowych win. Oczy małe, głęboko osadzone, ale chytreńkie zdradzały bezustanną czujność. Choć w hierarchii arymantejskiej był dopiero na trzecim miejscu, uważano go za najważniejszego. Numerem pierwszym był stary Hipparch. Mimo swoich siedemdziesięciu dziewięciu lat wciąż dzierżył w dłoniach cugle armii. Tajną policją zarządzał Tajgenis (nr 4), stróżem prawa i kadr był Arystobulos (nr 2). A jednak to Antygona, noszącego skromny tytuł Archiwariusza, bano się najbardziej. Prawdopodobnie hierarchowie pamiętali, jak przed paroma laty złamał karierę młodemu Eumentesowi, który wskoczywszy na stolec archontabasileusa chciał, jak twierdził, wydobyć Ekumenę na światło dzienne.

Biedny Eumentes – powtarzał często w zaufanym gronie Leartonik. – Chcieć dobrze w złym momencie to gorzej niż chcieć źle w dobrym.

Jak zawsze między kolanami hierarchy spoczywała czarna teczka, esencja jego władzy. Imię władzy bowiem brzmiało: informacja. Tylko Antygon dysponował menscompterem z aktami wszystkich Ekumeńczyków. Z ich teraźniejszością, przeszłością i (raczej) przyszłością.

Tylko trzy wartownie oddzielały reprezentacyjne pomieszczenia Areopagu, teoretycznie najwyższej władzy Ekumeny, od sali tajnych posiedzeń hierarchów arymantejskich. Niska komnata o kolebkowym sklepieniu, pokryta ciemną boazerią, z której zdążyły poschodzić złocenia, sprawiała przygnębiające wrażenie.

Może dlatego, że jej kompletne wyposażenie przeniesiono z Górnej Akropolii. Brunatna plama na kamiennej posadzce, uznawana za naturalną żyłę marmuru, nazbyt natrętnie przypominała rzeź z 11 bożydara 1459 roku, kiedy Periander likwidował swą starą gwardię. Ileż straszliwych poleceń musiał wysłuchać alabastrowy fonikon z obsydianową trąbką wiszący przy sztucznym oknie. A samo okno z wyświetlanym uroczym rustykalnym pejzażem, czyż nie na nim zadźgano usiłującego ujść siepaczom Learnesa?

Mimo doskonałej wentylacji w powietrzu stale unosiła się specyficzna woń, której nikt nie potrafił właściwie zdefiniować. Odór strachu, starości czy fascynujący zapach władzy? Niejeden z wielkorządców w trybie nagłym wezwany ze swojej satrapii, nomu czy fyli, przechodząc przez niski rzeźbiony portal, żegnał się z życiem. Drugie, zamaskowane i otwierane tylko od środka wejście wiodło wyłącznie w dół… Gdybyż te ściany umiały mówić?

Ani obsługa Areopagu, ani funkcjonariusze Szarej Straży nie mieli dostępu do wewnętrznego kręgu. Jego personel składał się wyłącznie z rosłych falangierek.

O niestenografowanych obradach krążyły najróżniejsze plotki. Mówiono o popijawach i mordobiciach. Jednak wszyscy poza kręgiem od władz po lud musieli przyjmować, że Arymanteja mówi jednym głosem. Biedny Eumentes planował wprawdzie zmiany. Cóż, zanim do nich doszło, sam został zmieniony. Archonta pokonała tolerancja, o którą walczył. Nie przeprowadził czystki wzorem dawnych tyranów. Amnestionował skazańców, chciał poluzować bezduszne rygory…

Posiedzenie 15 żeńca rozpoczęło się w ponurej atmosferze. Raport grupy ekspertów, którzy zresztą bez wyjątku przepadli już w tajemniczych okolicznościach, głosił bez ogródek:

Podziemnej Akropolii grozi zagłada. Dawno naruszono bilans energetyczny. Dekapitalizuje się sprzęt. Proporcje między populacją naziemną a podziemną uległy drastycznemu zachwianiu. Dzieci rodzące się w sztolniach są z pokolenia na pokolenie coraz słabsze. Katastrofa jest kwestią miesięcy, a nie lat.

Właściwie nie trzeba było być ekspertem. Kryzys w Dolnej Akropolii widać było gołym okiem. Metropolia dusiła się. Planowe wyłączenia świateł w mieszkaniach, awarie wind, nie funkcjonujące prędkochodniki. O wentylacji lepiej nie mówić. Nie pomagały apele o oszczędność i procesy szkodników. Mnożyły się nielegalne próby ucieczki na powierzchnię, mimo że i tam żyło się kiepsko.

Największą herezją okazały się wnioski ekspertów proponujące stopniowe wyprowadzenie Akropolii na powierzchnię. Szaleństwo? W dobie zaostrzającej się walki ze spiskiem światowych hegemonów? Po 40 latach nieprzerwanych sukcesów w drążeniu sztolni? Poza tym kto by za to zapłacił? A co z kontrolą ludzi w dobie satelitarnych obraźników, co z aksjomatem, iż mrok arymański jest piękniejszy od ormuzdowego dnia? W pełnym, słonecznym blasku systemowi groziłaby zagłada.

Tak więc hierarchom pozostawał kurs półprawd, narzekań bąkanych półgłosem, miotania się od ściany do ściany wśród wzajemnych intryg dwunastu bardzo skłóconych ludzi: Tajgenis rywalizował z Ksantypposem, Arystobulos nie konsultował swych pomysłów z Hipparchem, oekonomikos Argon Georgiasz napomykał o miękkim zmierzaniu ku powierzchni, a Pauzaniasz dbał tylko o swoich totumfackich.

25
{"b":"100692","o":1}