– Jesteś pewien? Janus – starorzymski bóg o dwóch twarzach?
– Słuch mam jeszcze dobry i dlatego mogę żyć na ulicy. Nikt mnie nie podejdzie. No więc powzywał tego Janusa, pocharczał i to był już koniec pieśni.
– Czy ten człowiek mógł coś przekazać Narensowi?
– Może… w każdym razie aferka zrobiła na szczawiku duże wrażenie. Całą noc spacerował w kółko po celi, aż się w końcu chłopaki wkurzyli i potraktowali go trepami…
– Zaraz, czy to znaczy, że nie byli sami?
– Oczywiście, garowało jeszcze tam paru kryminalnych.
– A jak inni carceranci zachowywali się, gdy milczek konał? Nie pomagali, nie słuchali, co mówił?
– Pan to chyba nigdy w pierdlu nie był. Każdy odwrócił się dupą na pryczy i udawał, że śpi. Wszystkich przesłuchali, a potem puścili. Carcer nie gostnica. Postawi pan jeszcze kolejkę?
Leo skrupulatnie zapamiętał rysopis milczka. Niski, krótkoszyi, o płaskiej twarzy bez wyrazu i silnych mięśniach, mógł być zarówno obcym najemnikiem, jak i funkcjonariuszem podczas tajnej akcji… Po namyśle wykluczył służby. Któż zabijałby własnego pracownika? Co innego, agenta wyznaczonego do tajnej misji, któremu pod żadnym pozorem nie wolno było dać się złapać. Takie reguły obowiązywały w ekumeńskiej "szarej falandze" i u wandalijskich "rycerzy Walhalli". Jeśli ktokolwiek wpadał w trakcie wykonywanego zadania, musiał umrzeć.
Nie ulegało wątpliwości, że milczek dysponował jakimś atutem, który skłonił ogniopióra do współpracy. Pieniądze? Prawdopodobnie chciał, żeby go wydostano. Strażnik przekazał informację – komu? Swoim przełożonym, kontaktowi wskazanemu przez milczka? W efekcie otrzymał polecenie otrucia więźnia lub przynajmniej umożliwienie takiej akcji… Co dalej? Przed śmiercią milczek zwierzył się z czegoś Narensowi. Informacja wstrząsnęła młodzieńcem. Postanowił zawiadomić elekta. Dlaczego właśnie jego? W grę wchodził zamach. Może tylko szantaż? Do cholery! Jeśli w grę wchodził szantaż, to czy decyzji usunięcia Narensa nie mógł wydać sam dostojny Quintus Cedrus?
Rozmowy z dottorem Darni przedłużyły się. Ursin musiał odwołać mecz z elektem.
– Kobieta – wyznał przez fonik Quintusowi – wybacz.
– Ech, figlarzu – usłyszał miękki głos Cedrusa. – Mam nadzieję jednak, że o zmierzchu będziesz w formie, zamierzam pobiegać. Co powiesz na cztery okrążenia…?
– Puchnę już na pierwszym, ale spróbuję.
– Wieczorem przekażę obraz sytuacji Navigatorowi – obiecał żegnając się z Darnim, gdy Dia poinformowała o czekającym pędniku, który miał go zabrać do Castrum. – Wspólnie zdecydujemy, co robić dalej. Powiedz Słowianinowi, że dostaniecie ludzi, ilu wam będzie potrzeba, i wszelkie możliwe wsparcie.
– Zachowaj jednak jak najdalej posuniętą ostrożność – podkreślał dottor. – O Słowianinie może wiedzieć tylko Druzzus i Quintus. Nikt więcej.
Wracając Ursin wpadł jeszcze do swego tablinum, a ponieważ nie było nowych spraw, wziął orzeźwiającą kąpiel i pozwolił sobie na krótką drzemkę. Na quatrinę przed octą, gdy kończył sznurować ciżmy do wieczornego biegu, nieoczekiwanie zadzwoniła Dia.
– Kochany – powiedziała tak słodko, aż consulantora przeszły dreszcze. – Musimy odwołać dzisiejsze spotkanie…
– Spotkanie…? – Ursin jest zdezorientowany. Nie umawiali się przecież.
– Mój patron… pamiętasz, miałam dziś z nim rozmawiać o naszej wspólnej wycieczce. Miałam mu wszystko powiedzieć.
– Tak… ale.
– Nie mogę tego zrobić. Wydawało mi się, że zrozumie… Że jest ponad układzikami. Myliłam się. Może mi zaszkodzić. Musimy się wstrzymać z decyzją. Na razie. Zadzwonię wkrótce.
Marek ociera pot. Ręka trzymająca fonikon opada ciężko, jakby aparacik ważył co najmniej cztery libry… Pojął sens odwróconej informacji.
– Co im przyszło do głowy. Podejrzewają samego Navigatora? Zwariowali?!!!
– Nikogo nie możemy wykluczyć z kręgu podejrzanych. – Rozłączając się z Dią Leontias poczuł, że zaschło mu w gardle. Zaczynał dopiero śledztwo, a już miał wątpliwości, czy warto je zaczynać. A jeśli rzeczywiście zmiesza tylko wodę, poruszając brudy? Od dawna elity Federacji nie składały się ze świętych mężów. Cenzuriat ongiś strzegący moralności rozwiązano. Wszędy szerzyła się prywata i korupcja. Nawet szlachetny Arriand miał takie mrowie kochanek, że Pałac Navigatorski zaczęto zwać Lupanarem. Nikt jednak nie mógł zaprzeczyć, że Archipelagianie mogli nadal decydować o swoim losie, mieszkać, gdzie chcą, żyć, jak im się podoba i wybierać przywódców na miarę czasów… Więc czy warto?
Kątem oka Leontias obserwował mężczyznę, który przysiadł opodal pieca do wypieku offli. Samotny facet, nie pijący, w szynku? Ciekawe. Sclavus nalał wina do dwóch pucharów i ruszył w stronę nieznajomego. Temu na moment oczy zadrgały jak u schwytanego szczura. Opanował się jednak błyskawicznie.
– Pan też sam? – zapytał Leo wyciągając puchar. – Może się razem napijemy?
– Z przyjemnością. – Nieznajomy uśmiechnął się dolną połową twarzy. – Właściwie to już wychodziłem. – Wypił wino jednym haustem i wstając dodał: – Dziękuję panu. – Dążąc ku wyjściu nie odwrócił się ni razu, tylko lekki skręt głowy tuż przy drzwiach wskazywał, że spojrzał w lustro.
Sclavus nie tracił czasu. Szybko przebiegł gospodarczy corridor i wypadł na wąski perystyl otoczony siedmiopiętrowymi insulami. Dzięki uprzedniemu przestudiowaniu topografii okolicy wiedział, że za kolejnym patio znajduje się niewysoki mur. Przesadził go, potem przebiegł jeszcze parę schodów. Nieznajomego nie było. Skręcił gdzieś? Bramy domostw robiły wrażenie zamkniętych na głucho. Szmer za plecami. Zareagował błyskawicznie. Przypadł do ziemi czując koło ucha świst naboju z pneumatyka. Padając, sam strzelił. Zwierzęcy skowyt. Ciało napastnika osunęło się na ziemię…
"Za celnie strzelam" – Leontias zaklął cicho. – W kieszeni trupa znalazł plakietę vigiliancką z Posterunku Nadrzecznego. "Cholera, zabiłem glinę" – przemknęło mu. Jedyną pociechą było, że vigiliant nie zamierzał go śledzić, lecz zabić, a to dowodziło, że nie był jedynie stróżem prawa.
Słowianin długo kluczył, zanim skierował się w stronę swojej kryjówki. W hosteliku zastał komplet przyjaciół – Dię, dottora Darni, Gurusa. W obraźniku leciały wiadomości. Uwagę Leo przykuła informacja o topielcu wyłowionym z rzeki Zielonej. Rzut oka wystarczył. Zmarłym był Geron, były sekuryta…
– Robi się gorąco, co, wodzu? – zapytał Gurus.
Ranek przyniósł kolejną kłopotliwą wiadomość, najemnik Flaccus za sprawą wysokiej kaucji wpłaconej przez biuro adwokackie Tarantiona, jedną z najbardziej liczących się firm prawniczych, już znalazł się na wolności. Iudex elementaris dał wiarę zeznaniom Flaccusa, iż był jedynie samotnym przechodniem, mercursem z Ultimy w podróży za interesami, który zwabiony krzykami dochodzącymi z cenaculi Kaliope pospieszył jej z pomocą. Wersję potwierdzili vigilianci, którzy przybyli na miejsce po pierwszych strzałach. Zeznali zgodnie, że Flaccus wbiegł do mieszkania już po walce i jedynie spłoszył mordercę, który został zastrzelony podczas próby ucieczki. Na korzyść najemnika przemawiał brak broni (zabrał ją Leontias), zaś całość strzelaniny media określiły mianem typowych porachunków w kręgach półświatka.
– Trzeba zatem będzie porozmawiać z mecenasem Tarantionem i ustalić, kto kazał mu wyciągnąć siccara z pudła – stwierdził Leo. – W tej chwili to nasz jedyny trop.
– Chętnie się tym zajmę – zaproponował dottor, którego nie podstrzygana broda zmieniła w ostatnich dniach nie do poznania…
cdn.