Литмир - Электронная Библиотека

Egzekucję wyznaczono na 13 śniegula 1421 roku. Ściągnęła ona blisko milion gapiów na Agorę Nikejską. Po nieurodzajnym lecie i przegranych bojach na froncie wandalijskim władca postawił na igrzyska. Zachowało się wiele relacji z przebiegu ówczesnych wypadków.

Tak opisał zdarzenie "Raport Anonima", który po jakimś czasie ujrzał światło dzienne w prasie Archipelagiańskiej:

Usadowiony na szczycie dziewięcioramiennego kandelabra, miałem pod sobą morze głów, żywioł wzburzony, nieobliczalny… Niczym białe bałwany połyskiwały kapelusze kapłanów lub zieleniły się wyspy mnisich zawojów. Agora Nikejska ma kształt nieregularnego rombu. Od południa zamknięta kaskadą Starych Pałaców z czerwonej cegły, z pozostałych stron obramowana jest przez nowsze insule czynszowe. W onym dniu nie brakowało tam nikogo. Siwowłosi starcy mieszali się z dziatwą szkolną, chlamidy arystokratów czerwieniły się jak heliony wśród szarych chitonów demosu.

– Przypuszczałeś kiedykolwiek, że będziesz świadkiem równie barbarzyńskiego widowiska?- zakrzyknął do mnie Vito, reporter popołudniówki florentyńskiej, uczepiony sąsiedniego ramienia ogromnego kandelabra.

– Obawiam się, że nadając rozgłos egzekucji niepotrzebnie stwarzają szatańskiego męczennika.

– Nie znasz Greków? To są duże, trochę zapóźnione dzieci. Kochają takie igrzyska. Podobno już rozeszła się plotka, że Aryman przybędzie osobiście uratować swego emisariusza…

Rozległy się trombule i zaległa cisza – tak głęboka, żem słyszeć mógł bębniące po wyniosłym pomoście kroki skazańca i jego oprawców. Kilka kobiet osunęło się zemdlonych. Lizander II już z samego wyglądu przypominał Księcia Piekieł. Niski, garbaty, z haczykowatym nosem, był jak maszkary ze starej bazyliki w Appolonii… Gdy rozglądał się wokół, ludzie zasłaniali twarze. Jego pałające oczy miały ponoć straszliwą moc. Wierzono, że nawet mleko zsiadało się w piersiach karmiących matek…

Spojrzenia nasze skrzyżowały się. Na moment uczułem dojmujący chłód, docierający lodowatą klingą aż do dwunastnicy. Gdyby nie zapobiegliwość, która kazała przypiąć mi się pasami do kandelabra, mógłbym spaść w tłum. Niebo onego ranka było przeraźliwie niebieskie, bezchmurne. Odległa tarcza słoneczna oświetlała miasto bez żaru.

Patrząc przez okuloscop widziałem, iż skazaniec zachowywał się z godnością. Nie stawiał oporu. Wszedł na szafot krokiem człowieka absolutnie przekonanego o słuszności sprawy. Może spodziewał się łaski. Uniósł pięści wygrażając tłumowi, który zawył, potem rozgiął szponiaste palce i skierował je ku dołowi, jakby chcąc dobyć z głębin swego antyBoga…

Pierwszy wstrząs ledwie odczuliśmy. Nastąpiło krótkie stęknięcie skorupy, tłum zakołysał się, była to jednak pierwsza fala. Za nią szły następne i następne, wyżej, mocniej, gwałtowniej. Nastało pandemonium. Kandelabr giął się jak trzcina miotana cyklonem. Moi sąsiedzi spadali na podobieństwo oliwek strącanych orkanem… A cóż działo się z tłumem? Wszyscy padli twarzami na bruk. Jednak cała powierzchnia nie tylko dygotała, jęły otwierać się w niej rozpadliny, więc gdy jedni chcieli przetrwać przytuleni do Matki Ziemi, drudzy tratowali ich próbując ujść jak najdalej. Z głuchym hukiem pękło wzgórze pałacowe, a powstała przepaść pochłonęła Monastyr Świętej Trójcy. Czekając śmierci widziałem stuletnie insule rozsypujące się w pył jak zamki z piasku i rozpadającą się niczym makówkę kopułę świątyni pod wezwaniem Przezorności Pana. A potem wyrżnąwszy łbem w jakiś wspornik straciłem przytomność.

Kiedy świadomość wróciła, niebo zasnuwały dymy. Nadal wisiałem w mej uprzęży z pasów. Na opustoszałym placu jak okiem sięgnąć leżały zwłoki potratowanych. Czasem spod stosu ciał dolatywał jęk lub przekleństwo. Wśród ruin krzątali się nieliczni hoplici poszukujący żywych. Z rusztowania zostały resztki. Martwy kat leżał z rękami zaciśniętymi wokół topora i głową roztrzaskaną jakąś belką. Poszukałem ciała Lizandra. Nie znalazłem. Dotarłem do skraju ruin. Ze Starego Pałacu pozostały tylko pylony i brama helleńska. W bocznej uliczce grupka hołoty plądrowała ocalałe mercatoria i składy.

I wydawało mi się, iż słyszę ponad ową agorą śmierci tryumfujący chichot Szatana…

Trzęsienia ziemi nie należały w nomie nikejskim do rzadkości. Polis leżała w pobliżu wielkiego tektonicznego uskoku, okolica obfitowała w wulkany, a w późniejszych czasach sejsmolodzy na podstawie tablic tektonicznych dowiedli, że prawdopodobieństwo wstrząsu tamtej zimy było więcej niż duże. Sam diabeł jednak nie mógł wybrać lepszego momentu. Wstrząs ziemi uruchomił serię wstrząsów społecznych prowadzących do rozkładu dotychczasowych zerodowanych więzi. Głód, wojna i zdemobilizowane żołdactwo dokonały reszty. Wprawdzie Lizander II przepadł, tak jakby go ziemia pochłonęła, ale jego wyznawcy otrzymali niepodważalny dowód, że Aryman jest gotów śpieszyć im z pomocą. Toteż początkowo nieliczna organizacja poczęła się plenić szybciej niż szczurostekowce.

W dekadę po trzęsieniu głodowy bunt zmiótł ostatniego basileusa. Władza po kilku kolejnych przewrotach znalazła się na ulicy. Znaleźli się chętni, którzy zdołali ją podnieść "W imię Prawdziwego Boga – Szatana Dobroczyńcy Ucieleśnionej Sprawiedliwości". Rewolta 1432 roku ogarnęła cały kontynent pogrążając go w chaosie. Próżno doradcy Navigatora Orestiona nalegali na interwencję. Próżno emigranci wenedyjscy, którzy znali naturę Ekumeny, przestrzegali przed imperium Zła. Przywódca Archipelagu wierzył, że sam lud Ekumeny zdecyduje o sobie i wnet nastanie tam era powszechnej szczęśliwości.

Jakże się mylił. Niczym robactwo po łagodnej zimie wszędzie wyłoniły się ekspozytury tajnej organizacji. Głosiły one syrenie obietnice równości, braterstwa, dobrobytu. Chodziło o jedno – o władzę. Satanissmus Nurites, a potem Periander odkryli dużo wcześniej, że zorganizowana bezwzględna mniejszość poradzi sobie łacno ze zdezorientowaną większością. Grożąc zmową Wandalii i Federacji uwiodła lud Ekumeny. Niektórzy mówią -nieszczęsny. Leontias uważał jednak, że nikt nie może zdjąć z ludu odpowiedzialności za szaleństwa jego tyranów. A Ekumeńczycy od zawsze przywykli do bicza spadającego na ich tyłki. Tym razem komfort polegał na tym, iż wmówiono im, że biczują się sami.

Arymaniści nie ujawnili od razu swych totalitarnych zakusów. Skryli się za maską dobra ogółu, oficjalnie rozdzielili kult od życia prywatnego. Czas jakiś nadal działały więc stare świątynie i sądy. Nawet Wenedia cieszyła się pozorami autonomii. Realny był jedynie strach skrywający się za kamiennymi fasadami komendantur Szarej Straży. Kamiennymi jak twarze hierarchów. Ludowi pozostawała niepewność, nieufność i życie na pokaz. Albowiem Arymanowi nie wystarczała sama władza dzierżona przez hierarchat za pomocą Szarej Straży i milionów konfidentów. On żądał bezwzględnej entuzjastycznej miłości.

Z pamiętnika Gurusa

4 zmieńca AD 1500. Jedziemy nad morze. Dziewczyny piszczą zachwycone. Jedynie Dafne, moja siostra, jest smutna. Nie rozumie, dlaczego wyjeżdżamy tak nagle i czemu nie może powiedzieć o tym nikomu, nawet swemu chłopakowi. Ma 16 lat i od miesiąca chodzi z Zenem. Chciała się nawet wymknąć z domu, ale ją przyłapałem i cofnąłem.

Szynowiec odchodził tuż przed północą. Był strasznie zatłoczony, bałem się, że nas nie wpuszczą, ale ojciec pogadał z mundurowym i dostaliśmy cały cubik. Paskudnie tu śmierdzi i chyba łażą robale, nie mogę spać. Czarna noc. Przelatujemy przez uśpione miasteczka, mosty nad rzekami. Dwa razy sprawdzano nam dokumenty. Ojciec dał każdemu z "szarych" po gąsiorze wina, więc nawet nie grzebali w rzeczach…

5 zmieńca. O świcie minęliśmy Wielką Przełęcz. Dziewczyny spały, i dobrze, bo mijaliśmy dziwny transport. Usłyszałem, że zwalniamy, i zrobiłem szparę w zasłonie. To wbrew przepisom. Ale za to zobaczyłem. Bydlęce prostopadłościany i ludzi wokół nich załatwiających swe potrzeby w rowie pod strażą mężczyzn z repetorami. Więźniowie byli podobni do mnie, rudawi… Wenedzi! Gdzie ich wiozą? Dlaczego?

21
{"b":"100692","o":1}