4
Mniej więcej w tym samym czasie jeden z amerykańskich oficerów, captain Karpinsky, prawie w ten sam sposób wyjaśnił porucznikowi Lewisowi cel ich przybycia do obozu.
– Interesują mnie mordercy – powiedział.
Było to w chwilę potem, jak Lewis ściskając im dłonie przedstawił się:
– Porucznik Lewis, tymczasowy boss tej składnicy złomu.
Roberts i Karpinsky wymienili swoje nazwiska.
– Jesteśmy ze służby specjalnej – powiedział Roberts.
– Okay-pokwitował to Lewis. -Zawiadomiono mnie o waszym przybyciu. Cały parter jest do waszej dyspozycji. Ta duża sala i przylegające do niej pokoje.
– Przygotował pan coś na nasze przybycie poza pokojami? – zapytał Roberts.
– Znajdzie się parę buteleczek ze starego zapasu – rzekł, ale od razu zauważył, że oficerowie nie są w nastroju do żartów. Spoważniał w jednej chwili. – Wiecie już o tych wykopaliskach w lesie za fabryką?
– Wracamy stamtąd – rzekł Karpinsky.
– Wyodrębniłem oficerów, są w tym skrzydle. W pozostałych zwykli żołnierze. Oczywiście nie wykluczam, że wśród żołnierzy są oficerowie, którzy zmienili mundury. Rozumie się, mam na myśli SS.
– Niewykluczone – potwierdził Karpinsky. – Tym się zajmiemy później. Podobno miejscowe SD ma pan w komplecie?
– Tak. Generał Willmann zrobił z nich pęczek i ofiarował mi go w prezencie. Otrzymał za to nagrodę: został niemieckim komendantem obozu.
– Zaczniemy od wyższych oficerów- powiedział Kar-pinsky.
– Ma pan jakąś listę?
– Tak, w moim pokoju. Może przy okazji napilibyśmy się po kieliszku?
– Ale tylko po jednym – powiedział Karpinsky.
– Strasznie ci się spieszy do tych morderców- z odrobiną ironii powiedział Roberts.
– Interesuje mnie przede wszystkim jeden – odparował poważnie Karpinsky. -Jeśli on jest w tym obozie…
– Myśli pan o gruppenfuehrerze Wolfie, kapitanie? -wtrącił się Lewis. – Co pan na to, żeby ogłosić, że za wskazanie go damy dużą nagrodę, na przykład parę kartonów papierosów. Odnoszę wrażenie, że z każdym otrzymanym papierosem Niemcy stają się coraz mniej nazistami, a paczka napełnia ich miłością do demokracji.
Oficerowie ze służby specjalnej nic nie odpowiedzieli.
Pierwszym przesłuchiwanym był sturmbannfuehrer SD Fahrenwirst. Ledwo siedli przy dwóch zsuniętych biurkach, a żołnierz ubrany tylko w półkoszulek, wkręcał w maszynę pierwszą kartkę, wprowadził go żandarm.
– Nazwisko, imię, stopień? – warknął Roberts. Był trochę zły na Karpinsky'ego, że ten nie chciał skorzystać z propozycji Lewisa, aby przesunąć przesłuchanie na wieczór. Po obejrzeniu wykopanych z płytkiego rowu zwłok miał ochotę wyłącznie na alkohol.
– Fahrenwirst Otto, sturmbannfuehrer. – Rozejrzał się, jakby w poszukiwaniu krzesła, ale nie było w pobliżu nic, na czym mógłby usiąść.
– Od którego roku w partii?
– Od 1934, w SS-od 1936.
– Stan rodzinny?
– Żonaty, sześcioro dzieci.
– Przebieg służby?
– W trzydziestym szóstym przeniesiony z SA do SS, w czterdziestym – do SD. Podczas wojny działałem wyłącznie w Rosji i w Polsce. Nigdy – rzekł patrząc na obu oficerów – nie strzelałem do Anglików i Amerykanów. Wykonywałem rozkazy przełożonych, a panowie wiedzą, co to znaczy rozkaz w wojsku. Jeśli chodzi o własną inicjatywę…
– Dość! – przerwał Karpinsky ten potok gadulstwa. -Czy znaliście gruppenfuehrera Wolfa?
– Tak jest – odparł szybko, jakby czekał na to pytanie.
– Rysopis?
– Blondyn o pociągłej twarzy, szczupły, bez znaków szczególnych – meldował ochoczo Fahrenwirst. -Wzrost około 180 centymetrów, lat mniej więcej czterdzieści.
– Jest w obozie?
– Nie wiem, nie widziałem go. W obozie są setki ludzi.
– Kłamiesz! – krzyknął Roberts. – Gadaj! Ukrywa się pod obcym nazwiskiem, tak? W cudzym mundurze?
– Nie wiem – powiedział tamten z wyczuwalną ulgą.
– O tym też nie wiesz? – Karpinsky rozrzucił plik zdjęć z porannej ekshumacji.
– Nie wiem. Nie wiem – szepnął gestapowiec – co przedstawiają te zdjęcia.
– W mieście było pięciuset jeńców wojennych. Co się z nimi stało?
– Nie zajmowałem się cudzoziemskimi robotnikami.
– A jednak wiesz, że pracowali w fabryce amunicji?
– Stwierdzam tylko, że nie zajmowałem się żadnymi cudzoziemcami. Wykonywałem rozkazy mojego bezpośredniego przełożonego, gruppenfuehrera Wolfa.
– Kto zajmował się jeńcami? – zapytał Karpinsky. Słowo „zajmował" zaakcentował w specjalny sposób.
– Nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie.
– Radzę się dobrze namyślić, Fahrenwirst. W waszym interesie leży, byśmy znaleźli waszego szefa.
– On też miał szefów – powiedział po wyjściu Fah-renwirsta Karpinsky. – Wiem, jak będzie, gdy go wreszcie złapiemy. Powie również, że wykonywał rozkazy.
– Kto? – nie zrozumiał w pierwszej chwili Roberts.
– Gruppenfuehrer Wolf.
– Myślisz tylko o nim – powiedział jakby z niechęcią Roberts: – Czy dlatego, że ci zamordowani to w większości Polacy i Rosjanie?
Karpinsky wzruszył tylko ramionami. Cóż odpowiedzieć na to pytanie? Języka swych polskich przodków prawie nie znał, choć jego ojciec mówił jeszcze całkiem nieźle po polsku. Szukałby gruppenfuehrera Wolfa z taką samą zaciętością, gdyby zamordowani jeńcy byli na przykład Sudańczykami. Przyzwyczajony do racjonalnego myślenia, nie mógł pojąć, dlaczego Niemcy zastrzelili tych jeńców dosłownie na kilka godzin przed kapitulacją miasta, a na trzy dni przed ostateczną i bezwarunkową kapitulacją Niemiec. Ogrom tej zbrodni, jej „zbędność" przerastał możliwości pojmowania. Wiedział oczywiście, że Wolf jest na liście zbrodniarzy wojennych, że jego ekstradycji domagają się przede wszystkim Rosjanie i Polacy, wschodnia bowiem Polska i zachodnia Ukraina były sceną największych zbrodni sygnowanych jego nazwiskiem. Chociaż nazwisko to pojawiło się stosunkowo niedawno, w drugiej połowie czterdziestego trzeciego roku, uzyskało niemal natychmiast ponurą sławę. Ale zanim odda gruppenfuehrera Rosjanom czy Polakom, on, kapitan Karpinsky ze służby CIC armii USA, chciałby spotkać go twarzą w twarz i zażądać wyjaśnienia, dlaczego wydał rozkaz rozstrzelania pięciuset jeńców dosłownie na pięć minut przed końcem. Wbrew podstawowej ostrożności, przeciw elementarnemu instynktowi samozachowawczemu, bo przecież, choć niełatwo go będzie znaleźć, to musiał, a przynajmniej powinien liczyć się z tym, że może nadejść dzień, gdy stanie przed zwycięzcami.
Te myśli towarzyszyły Karpinsky'emu przy przesłuchiwaniu innych oficerów Wehrmachtu i SS. Wkrótce doszli z Robertsem do wniosku, że znacznie przyspieszą tok wstępnych przesłuchań, jeśli podzielą się robotą. Roberts przeniósł się do drugiego nie zajętego pokoju, a zawsze skłonny do uprzejmości porucznik Lewis szybko wyszukał wśród swoich chłopców protokolanta.
Już po kilku godzinach ustalili rzecz niezwykłą. Spośród stu kilkudziesięciu SS-manów, wyciągniętych z piwnicy gmachu gestapo, tylko cztery osoby widziały gruppenfuehrera i tylko one mogły podać jego rysopis. Poza Fahrenwirstem Wormitz, Ohlers i Lueboff opisywali Wolfa niemal tymi samymi słowami. Wysoki, kościsty blondyn koło czterdziestki, około 180 centymetrów wzrostu. Karpinsky postanowił, że rozkaże Lewisowi, aby zaostrzył czujność straży obozowych (jeśli doniosą Wolfowi, że on jest najbardziej poszukiwany, mógłby tej nocy próbować ucieczki) i jutro z samego rana, zebrawszy wszystkich na kwadratowym dziedzińcu, zajmą się specjalnie tymi, którzy odpowiadają temu rysopisowi. Dziwna zbieżność, niemal jednakowość nawet w doborze słów, zeznań tych czterech wysokich oficerów SS napawała go nieufnością. Niewykluczone, że ci czterej umówili się, żeby kryć szefa i podają rysopis mylący. Nikt, ale to naprawdę nikt poza tymi czterema nie mógł opisać wyglądu Wolfa. Szofera, który jeździł na lotnisko po gruppenfuehrera, znaleziono w jednym z pokojów na piętrze w gmachu gestapo z kulą wpakowaną w tył czaszki. To także nie mógł być przypadek.