– Nazwisko! – powtórzył Brunner łagodnie, a nie otrzymawszy odpowiedzi uderzył kolbą. Ogniwek osunął się na ziemię…
– Oblej go wodą – rozkazał sturmbannfuehrer SS-manowi. Stanął przed Krollem.
– Wiesz, co cię czeka?
– Wiem.
– U nas umiera się powoli.
– Będę umierał powoli.
– Mógłbyś szybciej… Jak nazywa się oficer, z którym spiskowałeś?
– Nie znam żadnego oficera.
– Żal mi cię. Za chwilę będziesz mówił inaczej.
– Nie będę.
Znowu uderzenie kolbą. Jan Kroll zachwiał się, ale nie upadł.
– To tylko wstęp – powiedział Brunner – tylko niewinny początek.
Stanął przed Francuzem Levon.
– Co ci powiedziała Polka od Glassów?
– Nie widziałem jej.
– Kroll, niech mu pan powtórzy. Niech pan podejdzie bliżej.
Alfred Kroll podszedł. Mówił z trudem.
– Ustalili godzinę – mówił. – Dziewczyna miała tu przyjść z niemieckim oficerem.
– Jak się nazywa ten oficer? – ryknął Brunner.
– Nie wiem – szepnął Levon.
Sturmbannfuehrer podszedł do Yvonne.
– To twoja dziewczyna, prawda? Pomyśl, co z nią mogę zrobić, jeśli nie będziesz mówił. – Ujął Yvonne pod brodę. – Pomyśl, co ją czeka.
8
Dochodziła druga, gdy Kloss podszedł do okienka pokoiku Basi. Willa Glassów pogrążona była w ciemnościach, na ulicy, którą obserwował długo, zanim pchnął furtkę, pusto i spokojnie. Sierżant Kosek, ciągle w mundurze SS-mana, został przed domem. Dziewczyna już czekała.
– Wszystko w porządku – oświadczyła, gdy znaleźli się znowu na ulicy. – Rozmawiałam z Levonem, przekazałam polecenia. Będą gotowi o drugiej trzydzieści.
– Byłaś w fabryce? – zapytał Kloss.
– Nie. Spotkaliśmy się przy wyrwie w murze.
– Nikt cię nie obserwował? Nikt za tobą me szedł?
– Nie – powiedziała. – Na pewno nie.
Kloss spojrzał na zegarek. Powinni dojść do bramy fabrycznej dokładnie o drugiej trzydzieści. Czasu było dosyć, nawet niewielka rezerwa…
– Nasi powinni już zacząć – szepnął sierżant.
– Mam nadzieję, że niedługo ich usłyszymy. – Zwolnił kroku.
Czy organizacja fabryczna dobrze przygotowała akcję? Może, ogarnęły go teraz wątpliwości, należało wcześniej przedostać się na teren fabryki? Wydało mu się nagle, że popełnił jakiś błąd, że coś przeoczył…
– Od kogo – zwrócił się do Basi – dowiedzieliście się o planie ewakuacji fabryki?
Dziewczyna nie ukrywała już teraz nazwisk.
– Od majstra Jana Krolla.
– Niemiec?
– Polskiego pochodzenia.
Taka szkoda, że było tak mało czasu! Ze nie mógł zobaczyć tego Krolla, porozmawiać z ludźmi z fabryki.
Basia prowadziła ich zaułkami, potem dotarli do wąskiej uliczki biegnącej wzdłuż muru fabrycznego. Trwała ciągle cisza i ta cisza, spokój nad kanałem zaczynały niepokoić Klossa. Niebo nieco pojaśniało, na północy, nad morzem, wydawało się zupełnie białe. Podchodzili do wartowni…
– Kosek – powiedział Kloss. – Zostajecie parę kroków za nami, gdyby zdarzyło się coś nieoczekiwanego, wiejcie.. – A potem sami wiecie…
– Tak jest, panie majorze.
Stanęli, obserwowali bramę. Pusto, cicho, ani śladu straży.
– W porządku – westchnęła Basia. – Idziemy… Zdjęli wartownika.
– A oni? – szepnął Kloss. – Nie zostali przy bramie? Wrócili do środka?
Poszedł jednak. Rozpiął kaburę, odbezpieczył pistolet.
Gdy znalazł się na wysokości budki wartowniczej, z ziemi, zza krzaków rosnących wzdłuż drogi prowadzącej do fabryki zerwali się SS-mani. Runęli na Klossa, nie zdążył wyszarpnąć pistoletu, uderzenie kolbą w tył głowy obaliło go na ścieżkę… Zaterkotały serie automatu. To Kosek, wbrew rozkazowi, otworzył ogień. SS-mani wybiegali już na ulicę. Trzech wlokło Klossa w kierunku hali fabrycznej, dwóch prowadziło Basie, reszta otaczała Koska przypartego do muru. Sierżant rzucił granat. SS-mani odskoczyli, potem znowu otworzyli ogień. Pierwszy pocisk trafił Koska w rękę, drugi był celniej-szy. Sierżant tracił przytomność. Zdążył jeszcze pomyśleć, że po raz pierwszy w życiu nie wykonał rozkazu…
W dyżurce Brunner czekał już na Klossa. Gdy go wprowadzono, słaniającego się jeszcze, na twarzy sturm-bannfuehrera zakwitł triumfujący uśmiech.
– No co, Hans – powiedział – miałem rację. Ze mną się nie wygrywa. Dziewczynę pod ścianę! – ryknął. Nie spojrzał na nią nawet. Interesował go tylko Kloss…
– Ty szmato – cedził przez zaciśnięte zęby. – Ty szczurze uciekający z tonącego okrętu. Myślałeś, że przeżyjesz, co? I zagrałeś jak amator… Od kiedy im służysz, gadaj?!
Kloss milczał. Jeszcze się wahał, minęło trochę czasu, zanim podjął decyzję. Tak: konspiracja była zbyteczna. Nie musiał już udawać niemieckiego oficera; po raz pierwszy od pięciu lat mógł przestać grać tę rolę…
– Od początku, Brunner – powiedział głośno. – Od chwili, gdy włożyłem wasz mundur. Nie domyślałeś się, co? Jestem oficerem polskiego wywiadu.
W dyżurce zapanowała cisza. Patrzyli na Klossa ludzie stojący pod ścianą, zmasakrowani, skazani na śmierć… Ten człowiek w poszarpanym niemieckim mundurze wzbudzał podziw i szacunek. Reprezentował potęgę, której bliskość czuli już wszyscy: i oni, i SS-mani, i Brunner, milczący teraz, zaskoczony, okradziony ze swego triumfu. Gdyby Kloss powiedział, że dał się kupić przed dwoma dniami, że grał na własną rękę po prostu po to, by przeżyć, sturmbannfuehrer poczułby smak sukcesu. Ale ten człowiek wygrywał z nim przez tyle lat. Polak oszukiwał Niemców, polski wywiad…
– Jesteś Polakiem? – zapytał, choć znał już odpowiedź.
– Tak. – Kloss zobaczył twarz majstra Jana Krolla.
Wyczytał w jego oczach wdzięczność i podziw.
Brunner tracił już panowanie nad sobą.
– Zapłacisz za to – ryczał – ale najpierw wyśpiewasz mi wszystko! Łączność! Kontakty! Siatka!
– Po co ci to, Brunner? -w głosie Klossa dźwięczała nie ukrywana drwina. – Za parę godzin sam będziesz śpiewał.
Sturmbannfuehrer rzucił się na niego, ale nie zdążył uderzyć… Pękały szklane ściany, wydawało się, że dyżurka, jak wagonik na karuzeli, zatoczyła łuk w powietrzu…
Wybuchy pocisków, coraz bliższe, osaczały fabrykę ze wszystkich stron… Potem ucichły nagle i ta cisza zaskoczyła ich; zastygli, oczekując następnego uderzenia…
Wbiegł SS-man.
– Panie sturmbannfuehrer – zawołał, nie przestrzegając już żadnej tajemnicy – telefonowali ze sztabu. Ich flota i lotnictwo zablokowały port…
Twarz Brunnera stężała.
– Pilnować ich – powiedział. – Potem wydam rozkazy. – Wyjął z kabury broń, odbezpieczył. – A ty – zwrócił się do Klossa – pójdziesz ze mną.
Prowadził go do gabinetu Glassa. Przez szklaną ścianę Kloss widział halę fabryczną, robotników stojących wzdłuż muru, SS-manów pilnujących ich z automatami gotowymi do strzału.
Nie doceniłem przeciwnika – myślał Kloss – ten błąd mści się zwykle najboleśniej.
W sanktuarium profesora było przytulnie i spokojnie. Głębokie skórzane fotele stały przy małym stoliku obok kasy pancernej.
– Siadaj – powiedział Brunner. Sam usiadł także, rewolwer położył na stole, nie zdejmując z niego dłoni.
– Chcesz zapalić?
– Tak.
– Nie masz już szans, mój drogi – mówił Brunner. – Przyznaję, że to długo trwało. Zbyt długo. Ty z pochodzenia jesteś jednak Niemcem, prawda?
– Nie.
– Nie wierzę… Zresztą… Myślisz, że nie zdążę? -zmienił nagle ton. – I ciebie… i ich… – wykonał nieokreślony ruch ręką. – Mam jeszcze dość czasu. Polacy nie polezą przez kanał…
– I co z tego? – zapytał Kloss. – Powiedzmy, że zdążysz. Nie wydostaniesz się już stąd. Zaskoczyła cię blokada portu; nie masz którędy uciekać…
Brunner milczał. Usłyszeli znowu wybuchy, jakby bliższe. Kanonada trwała parę minut, potem dobiegł ich stłumiony, odległy jeszcze terkot broni maszynowej. Na twarzy sturmbannfuehrera pojawił się niepokój.
– Hans – powiedział. -Twoja sytuacja jest bardzo kiepska, ale… w końcu znamy się tyle lat… Dwaj oficerowie tej samej służby, choć wrogich armii, mogą się przecież dogadać. – Obserwował pilnie twarz Klossa.