Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie, to wspomnienie jest zbyt przykre. Edyta odgoniła je od siebie jak natrętną muchę. Otworzyła oczy. Młody porucznik jakby na to czekał.

– Mam kawę w termosie, może napijemy się?

– Zapaliłabym – powiedziała Edyta i gdy podawał jej ogień, starając się przysunąć jak najbliżej, ona wciąż jeszcze miała przed oczyma tamtą scenę sprzed blisko czterech lat.

– Pani śpi z papierosem – powiedział młody porucznik, dotykając delikatnie jej dłoni. Edyta drgnęła, jakby rzeczywiście spała. Zrobiło jej się żal tego chłopaka, który wkrótce pojedzie na front, może zginie, może wróci pozbawiony ręki albo nogi, z odmrożoną twarzą czy z poparzonym ciałem. Zawstydziła się, że od paru godzin unika rozmowy z tym chłopcem, któremu – wie to od pierwszej chwili – bardzo się podoba i dla którego, być może, ta rozmowa jest ostatnią rozmową z kobietą przed najgorszym, co może go spotkać, co może spotkać ich wszystkich, co na pewno ich wszystkich spotka. Ta myśl znów ją przeraziła, więc na przekór swemu przerażeniu, uśmiechnęła się do młodego oficera.

– Z domu? – zapytała.

– Tak – powiedział porucznik i spochmurniał. Edyta znała już tę pochmurność. W piątym roku wojny wiedziała, co ona oznacza… Zbombardowany dom rodzinny, brat albo ojciec, którzy zginęli gdzieś na wielkiej równinie rosyjskiej. Nie pytała o szczegóły, nie była ich ciekawa. Położyła swoją dłoń na ręce porucznika i powiedziała, wierząc w to mniej niż kiedykolwiek. – Znów ruszymy naprzód.

Gwałtowny wstrząs pociągu rzucił ich ku sobie. Edyta znalazła się nagle w ramionach oficera. Pociąg szarpnął raz jeszcze i stanął. Chłopak puścił ją, stał teraz naprzeciw z rękami wyciągniętymi wzdłuż szwów spodni. Był zawstydzony i bardzo chłopięcy w swoim zawstydzeniu.

– Coś się stało – powiedział – pójdę zobaczyć. -I wybiegł jakby zadowolony, że nareszcie wie, co ma robić. Edyta ułożyła się wygodnie na kanapie. Rozbawił i trochę wzruszył ją ten nieporadny chłopak. Wygląda jak uczeń przed maturą – pomyślała i wydała się sobie nagle starą, choć młody oficer mógł być młodszy od niej zaledwie o dwa, trzy lata. Machinalnie wzięła do ręki ilustrowany magazyn. Na pierwszej stronie fotografia żołnierza ściskającego dzieci pod choinką. Piąte wojenne Boże Narodzenie. Tłustym drukiem cytat z niedawnego przemówienia fuehrera: „Zwyciężymy albo zginiemy". Edyta uświadomiła sobie, że to „albo" pojawiać się zaczęło w oficjalnych przemówieniach zupełnie niedawno. I to znów ją przeraziło.

– Zaraz ruszamy – powiedział młody porucznik. Odzyskał już pewność siebie, a może tylko nadrabiał miną. – Znowu ci bandyci. Usiłowali wysadzić w powietrze wiadukt. Na szczęście im się to nie udało. Chociaż ja osobiście – uśmiechnął się szeroko, po chłopięcemu – nie miałbym nic przeciwko temu – a na jej pytające spojrzenie dodał: – Dłużej byłbym z panią, a do „Iwana" tak bardzo się nie spieszę.

Rzeczywiście – pomyślała Edyta. – Wygląda jak uczeń wyrwany do odpowiedzi i zupełnie do niej nie przygotowany.

2

Sierżant z ochrony wiaduktu mówił nieco bezładnie. Kołnierz kurtki miał nieregulammowo rozpięty, a wokół głowy, pod czapką, zawiązany szalik zakrywający uszy. Wyglądał jak stara baba, ale ani oberleutnant Kloss, ani major Broch nie zwracali na to uwagi.

– To było nad ranem – powiedział sierżant – akurat podczas zmiany posterunku. Diabli wiedzą, skąd znali godzinę zmiany. Zabili feldfebla Troschke, ciężko ranili strzelca Grubera. Na szczęście chłopaki na stacji usłyszeli strzały, drezyna stała w pogotowiu, byliśmy tu w trzy minuty po ich ucieczce. I właśnie wtedy, kiedy myślałem, że już po wszystkim, nastąpił ten wybuch. Żołnierze zeskoczyli z drezyny, rozbiegli się, rzuciłem komendę „Padnij!", bo myślałem, że wiadukt się zwali albo nastąpi drugi wybuch.

– Był tylko jeden wybuch – powiedział Kloss – część ładunków nie wypaliła. Lekkie uszkodzenie jednego przęsła, ale ruch może odbywać się normalnie.

– Czy nie zastanawia pana, Kloss, w jaki sposób udało im się przejść przez pola minowe? Przecież jedyne dojście do wiaduktu od strony rzeki powinno być zaminowane. Natrę uszu Schneiderowi. Na szczęście skończyło się na strachu. Inaczej musiałbym go oddać pod sąd polowy.

– Przepraszam, majorze – powiedział Kloss – Schnei-der nie zawinił. Przedwczoraj lustrowałem teren – był zaminowany.

– Chce pan powiedzieć, że znali układ pola minowego?

– Nie mogę wykluczyć – zachmurzył się Kloss. Zamilkł, bo z zatrzymanego przed chwilą pociągu wyszedł jakiś młody porucznik i podszedł do rozmawiających. Spostrzegłszy Brocha, zaczął już formułkę: „Panie majorze…", ale Broch machnął ręką.

– Co się stało?

– Może pan wracać – powiedział Broch. – Zaraz odjeżdżacie. – Gestem posłał sierżanta w stronę lokomotywy. Sierżant biegł niemrawo, jakby był spętany, prawdopodobnie miał na sobie kilka warstw odzieży. Pociąg gwizdnął cicho, jakby w obawie, że głośniejszy gwizd może wywabić z okolicznych lasów inne oddziały groźnych polskich bandytów.

Broch wziął Klossa pod ramię, podprowadził do terenowego samochodu. Silnik dygotał rytmicznie, szofer bał się widać trudności z uruchomieniem samochodu.

– To już druga próba wysadzenia wiaduktu – rzekł Broch. – Bardzo im na tym zależy.

– Dziwi się pan? Najkrótsza linia komunikacyjna z frontem.

– Coraz bliżej ten front, Kloss – zmarkotniał Broch. – Czy wierzy pan jeszcze, że kiedyś byliśmy pod Moskwą?

– Nie ma powodów do niepokoju – stwierdził Kloss, wskazując głową przysłuchującego się rozmowie szofera, który ćmił ogarek papierosa, skrywając go w półprzy-mknięte) dłoni.

– Jazda! – rzekł Broch do szofera. I dopiero gdy samochód nabrał szybkości, a łoskot pracy silnika zagłuszał ich słowa, powiedział: – Dziękuję, Kloss.

– Abwehra musi czuwać nad morale armii – odpowiedział z uśmiechem Kloss. Samochód wjechał już na wybrukowane kocimi łbami uliczki miasta.

– Zatrzymaj się – klepnął szofera w ramię – mam tu coś do załatwienia.

– Nie zapomniał pan o przywitaniu Nowego Roku? Szykuję niespodziankę.

– Czekam, majorze. Tak, jak się umówiliśmy, koło jedenastej możemy zacząć nasze wielkie picie.

– Tak – pokiwał głową Broch – możemy się jeszcze tylko upić. – Dał znak kierowcy. Samochód ruszył ostro.

Broch – myślał Kloss, mijając biedne domki przedmieścia. – Smutno ci, Broch. Jesteś inteligentny, nie oszukają cię dęte komunikaty OKW, jesteś zbyt dobrym oficerem, żeby wierzyć w „skracanie frontu" i „zwycięskie odrywanie się od nieprzyjaciela". Czujesz, że wszystko zdycha., że coraz bliżej końca, ale nie potrafisz nic zrobić.

Kloss lubił nawet Brocha, cenił jego lojalność, jakąś -rzec by można – skautowską przyzwoitość. Broch jest bezpośredni, chętnie przestaje z młodymi oficerami. W jego wieku, z jego wiedzą powinien być już generałem. Był kiedyś w OKW, zapowiadał się na tęgiego sztabowca, ale różnica zdań, jakaś krytyka decyzji genialnego wodza, którą ktoś usłużny natychmiast zakomunikował gdzie trzeba, skończyła błyskotliwie zapowiadającą się karierę oficera. A przy tym wszystkim Kloss wie, że Broch jest ślepy. Ślepy jak oni wszyscy, młodzi oficerowie z pierwszej wojny, późniejsza kadra Reichs-wehry, dziś trzon niemieckiego dowództwa. Jeśli się zdobędą wreszcie na spóźniony odruch buntu – Kloss przypomniał sobie zeszłoroczne wydarzenia lipcowe – to ma on na celu jedynie pozbycie się głupiego gefreitera; jakby generałowie niemieccy mieli jakąkolwiek szansę uratowania Trzeciej Rzeszy przed ostateczną klęską.

Minął placyk ze sterczącymi w górę ruinami spalonej synagogi, wszedł w wąską uliczkę, pustą o tej porze; choć zaczynało już świtać, jeszcze obowiązywała godzina policyjna. Minął drewniany, niegdyś pomalowany na żółto dom z szyldem zegarmistrza, rozejrzał się, zrobił ze trzy kroki wzdłuż wysokiego płotu ze szczelnie zbitych desek i nacisnął furtkę, która ustąpiła, mimo że wielka, zardzewiała kłódka zdawała się wskazywać, że furtka nie używana jest od lat. Znalazł się na tyłach żółtego domu, przez szparę w okiennicy prześwitywała blada smuga światła. Trzykrotnie zapukał w okiennicę; a kiedy drzwi uchyliły się, wszedł pewnie w mrok wielkiej sieni, minął jeden i drugi ciemny pokój, by znaleźć się w izbie przylegającej do sklepu zegarmistrza, oświetlonej migotliwym płomyczkiem karbidówki. Mężczyzna o ziemistej cerze i głęboko wpadniętych oczach zdjął słuchawki, położył je obok oksydowanego pudła krótkofalówki i pytająco spoglądał na Klossa.

45
{"b":"100684","o":1}