Nie będzie pewno zachwycony, gdy każe mu się wyznaczyć ludzi do przetrząsania zamku, ale zadanie oczywiście wykona… Tylko czy należy postawić mu to zadanie? Jeśli nic nie znajdą, a poszukiwania na ślepo zajmą im na pewno sporu czasu, ostrzegą tamtych… Nie można przecież wykluczyć, że Niemcy przygotowali się do zniszczenia archiwum.
Kloss postanowił przeprowadzić najpierw rekonesans osobiście. Jeśliby mógł ustalić, co wie naprawdę Inga? I kto jest psem łańcuchowym jej stryja?
Paliła papierosa stojąc przy drzwiach. Kloss podszedł do niej i położył jej dłoń na ramieniu. Nie cofnęła się.
– Dlaczego nie usiądziesz?
– Ja już sobie pójdę.
– Poczekaj. Czy ta kobieta, o której mówiłaś, żyje?
Inga milczała. Jej oczy spoglądały teraz nieufnie.
– Dlaczego pan pyta?
Więc żyje – pomyślał Kloss. – W przeciwnym wypadku Inga zareagowałaby inaczej. Ona przecież nie boi się zdrady tajemnicy Ringa, bo nic o niej nie wie. Boi się o tę kobietę.
– Pytam – powiedział – bo jeśli ona żyje, grozi jej niebezpieczeństwo. Mieszkała na zamku?
– Tak – szepnęła Inga.
– I widziała – ciągnął Kloss, starając się wyobrazić sobie tę scenę. Pamiętał przesłuchanie jeńca. Ten Niemiec, Broll, mówił o dwóch ciężarówkach i samochodzie osobowym. – I widziała – powtórzył – jak przyjechały dwie ciężarówki i samochód osobowy. Wyładowano paki…
– Skąd pan wie? – krzyknęła dziewczyna. Spoglądała na mego z lękliwym zdumieniem.
Ta kobieta wie, gdzie Ring schował dokumenty – myślał Kloss. Rozumiał jednak, że zadawanie dalszych pytań nie miało już sensu. Zamek – to obszerny kompleks budynków, ogród, park, przystań nad rzeką, zapewne jakieś lochy i przejścia podziemne. Ilu trzeba ludzi, żeby to dokładnie przeszukać… My nie musimy się spieszyć, ale Niemcy… mogą zniszczyć archiwum, kiedy zechcą. Uświadomił to sobie raz jeszcze i pomyślał, że odnalezienie kobiety z zamku jest jednak sprawą ogromnej wagi.
Inga wie, gdzie jej szukać. Powie? Nie, raczej nie, straci tylko zaufanie, jeśli on teraz o to zapyta. Może kazać Nowakowi przesłuchać Ingę w dowództwie jednostki? Także zbyt ryzykowne… Wymaga dużo czasu i cierpliwości, a rezultaty…
– O czym pan myśli? – zapytała Inga.
– Uważaj na siebie – powiedział. – I jeśliby potrzebna ci była pomoc…
– Dziękuję – szepnęła. Zniknęła w ciemnym korytarzu.
Po paru sekundach usłyszał jej krzyk. Szarpnął drzwi i namacał w kieszeni bezpiecznik broni. Smuga światła z pokoju przecięła korytarz.
– Nic, nic się nie stało. – Głos Berty był spokojny, a nawet nieco drwiący. – Fräulein Inga jest po prostu zbyt nerwowa. Nie poznała mnie w ciemnościach.
Wrócił do pokoju, zgasił światło i otworzył okno. W domu panowała cisza, ale Kloss był przekonany, że przynajmniej dwie osoby czuwają, Inga i ten ktoś, kogo zostawił Ring. Czy nie mylił się sądząc, że człowiek Ringa mieszka w tym domu? Nie, chyba nie popełnia błędu. Zakłada zresztą, że jeszcze ktoś może być na zamku.
Usiadł na tapczanie i wsłuchiwał się w ciszę. Gdzieś szczęknęły drzwi, może okno; na ulicy panowała nieprzenikniona ciemność. Klossowi zdawało się, że dostrzegł cień przytulony do muru kamieniczki. Inga? Może Berta? Chociaż… Przecież nie tylko ona chciała wiedzieć, gdzie jest kobieta z zamku. Człowiek Ringa musi naprawić błąd swego przełożonego.
Nagle, gdy tak oparty o framugę okna wsłuchiwał się w panującą wszędzie ciszę, zobaczył na wzgórzach otaczających miasteczko ostre, podłużne pasma światła. Potem zaterkotały gdzieś bardzo blisko działka przeciwpancerne i rozwrzeszczał się, plując gęstymi seriami, ciężki karabin maszynowy. Oznaczało, to, że front, który jeszcze przed paroma godzinami był daleko na zachód od Bischofsfelde, nagle znalazł się tuż pod miastem.
Kloss zrozumiał, że musi się bardzo spieszyć. Wyskoczył przez okno i przylgnął do muru; ulica była pusta i ciemna. Tylko południowa strona nieba jaśniała migotliwym blaskiem. Grzmot dział narastał i już nie milkł.
4
Od szosy – ciemna aleja okolona drzewami. Czarny kontur zamku Edelsberg przypominał kiczowaty rysunek z bajki o duchach i czarownicach… Zarys murów i baszt na tle płonącego nieba.
Wyciągnął z kieszeni broń, odbezpieczył. Na dziedzińcu żwir chrzęścił pod butami. Kloss zrobił parę kroków w kierunku podjazdu, potem uskoczył za drzewo. Obserwował zamek z uwagą i napięciem. Okna były zamknięte i ciemne, ale gdy mijał bramę, zdawało mu się, że w jednym z nich, na pierwszym piętrze, pojawiło się migotliwe światełko. Czekał. Błysnęło znowu w oknie prawego skrzydła. Na zamku ktoś był.
Kloss zrozumiał, jak bardzo trudnego podjął się zadania. Przeszukiwać zamek? Nonsens… Gdyby można było zmusić do mówienia tego, kto pilnował archiwum? Jedyna szansa! Może należało jednak wziąć ze sobą Nowaka?
Rozmawiał z porucznikiem, zanim tu przyszedł. No-wak czekał w „ich" bramie; zameldował natychmiast, że sytuacja jest bardzo zła. Dowódca pułku nie chciał z nim w ogóle gadać! Tam jest zresztą sądny dzień, w pułku. Udało im się uzyskać łączność z dowódcą dywizji dopiero za pośrednictwem artylerii; trwają ciężkie walki obronne z nacierającymi z południa niemieckimi dywizjami pancernymi. Pułk prawdopodobnie opuści Bischofsfelde.
– Trzeba było powiedzieć dowódcy, jakie masz zadanie – stwierdził Kloss.
– Nie miałem rozkazu, panie majorze – szepnął Nowak. A potem zapytał, jakby Kloss mógł wiedzieć: – Co się właściwie stało na froncie?
– Prawdopodobnie Schórner usiłuje przebić się na północ – rozważał Kloss. – Ta kotłowanina może potrwać parę dni.
– A jeśli wrócą tu Niemcy?
– Nie na długo. Ja zostanę. Ty wycofasz się razem z pułkiem. – Od razu podjął tę decyzję. Nie miał zresztą innego wyboru.
– Pan major zostanie sam?
– Zawsze byłem sam – uśmiechnął się. -Jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, będziesz mi jeszcze potrzebny rano. Zapytaj dowódcy pułku, czy istnieją możliwości przydzielenia do naszej dyspozycji dwóch plutonów na parę godzin.
– Wątpię – powiedział Nowak
– Gdybym był na jego miejscu, też bym nie dał -mruknął Kloss.
Światełko nagle zgasło, potem pojawiło się znowu. Kloss ruszył ostrożnie przez dziedziniec. Drzwi wejściowe, ciężkie drzwi do głównej sieni zamku, były uchylone. Minął je jednak i obszedł budynek wokoło: znalazł to, czego szukał: wejście służbowe, oczywiście zamknięte, ale on nie rozstawał się ze swoim scyzorykiem, zawierającym komplet wytrychów.
Wąskim korytarzykiem dotarł do głównej sieni; szedł po omacku, zapalenie latarki byłoby zbyt niebezpieczne. Nie zamierzał zresztą przeszukiwać zamku; chciał zaskoczyć człowieka, którego, był tego pewien, pozostawił tu Ring. Wątły płomyk zapalniczki oświetlił szerokie schody; skradał się po nich na palcach.
Na korytarzu pierwszego piętra było już znacznie widniej. Duże okna wychodziły na południe. Kloss zobaczył znowu płonące niebo. Rakiety padały niedaleko miasta, wydobywając z mroku linię lasu i zarysy budynków. Długi rząd zamkniętych drzwi. Kloss mijał je ostrożnie, przystając i nasłuchując. Wszędzie panowała cisza. Wreszcie, już na końcu korytarza, spostrzegł jedne drzwi lekko uchylone. Przez szparę zobaczył światełko, potem światełko zgasło. Ktoś, podobnie jak on, posługiwał się zapalniczką. Bardzo krótko, parę sekund widział zarys postaci. Człowiek z tamtej strony zbliżał się do drzwi, szedł dość pewnie, nie podejrzewając, że gdy stanie na progu… Kloss, przytulony do ściany, czekał… Drzwi skrzypnęły, zobaczył dłoń z pistoletem, uderzył kolbą, broń upadła na podłogę…
– Ręce do góry – powiedział.
Przed nim stała Anna-Maria Elken w płaszczu deszczowym i berecie na głowie. Pomyślał, że spodziewał się jednak kogoś innego, choć właściwie od początku powinien był podejrzewać, że Ring powierzy zadanie strzeżenia archiwum właśnie kobiecie. Panna Elken spoglądała na niego z pogardą i nienawiścią.
– Przypadkowy gość Ringów – szepnęła. – No, strzelaj, na co czekasz?