Ring milczał; nie umiał jednak grać do końca.
– Archiwum będzie bezpieczne – ciągnął dalej Schenk.
– Twoja Inga – zwracał się znowu do Ringa – nie żyje. Właściwie to jej nawet trochę żal, bo była uczciwsza od ciebie. Musiałem sam ją zlikwidować. Za dużo wiedziała. Pułkownik Ring rzucił się na ziemię i chwycił pistolet. Nie zdążył. Wilhelm Schenk wystrzelił nie celując.
– Tak kończą zdrajcy – stwierdził.
Kloss wiedział, że teraz strzeli do Anny-Marii. I Anna-Maria też o tym wiedziała. W jej oczach nie dojrzał strachu, tylko rezygnację. Oparła się o ścianę i czekała. Na północy coraz mocniej dudniła artyleria.
Kloss widział rękę Schenka i palec spoczywający na cynglu. Musiał podjąć decyzję natychmiast. Na mc nie było czasu, należało po prostu celnie strzelać. Strzelił celnie.
Schenk osunął się na podłogę i Kloss zobaczył ogromne zdziwienie w oczach Amerykanki. Zdziwienie, a potem nieprzytomną radość: ta kobieta zdążyła już pożegnać się z życiem…
Usłyszeli kroki. Ludzie Schenka, których sturmbannfuehrer zostawił w samochodzie na ulicy, wchodzili do domu. Było ich dwóch.
Kloss spojrzał przez okno. Zobaczył stojący przed domem pusty terenowy wóz. Pan sturmbannfuehrer nie przyjechał ze zbyt liczną obstawą.
Podał Annie-Marii pistolet Ringa.
– Strzelaj celnie, a potem szybko do samochodu!
– Rozumiem – szepnęła.
Kloss znał to uczucie, gdy sekundy wloką się jak minuty… Powinni już być, powinni już wejść do pokoju, słyszał ich głosy na korytarzu. Spojrzał na Annę-Marię.
Ta dziewczyna umiała jednak panować nad sobą. Broń nie drżała w jej ręku.
Są? Anna-Maria i Kloss strzelili jednocześnie. SS-mani zwalili się na podłogę.
W pokoju wypełnionym dymem i kurzem nie widzieli już własnych twarzy. Zobaczyli je znowu, gdy znaleźli się na szosie prowadzącej do zamku Edelsberg. Kloss nacisnął mocniej pedał gazu, szosa była pusta, błyszcząca w zachodzącym słońcu.
Wjechali na drogę zamkową okoloną starymi drzewami. Kloss zatrzymał samochód. Dopiero teraz mógł spokojnie zapalić papierasa. Poczęstował Annę-Marię. Palili w milczeniu, patrząc na zamek Edelsberg, ostro zarysowany na tle błękitnego nieba.
– Co zamierzasz teraz robić? – zapytała Anna-Maria. – W jaki sposób przewieziemy archiwum do strefy amerykańskiej?
– Żartujesz – powiedział Kloss.
Spojrzała na niego zdziwiona.
– Nie wiesz, gdzie jest archiwum – domyśliła się.
Wybuchnął śmiechem.
– Archiwum, droga sojuszniczko, dostanie się we właściwe ręce. Jeszcze nie zrozumiałaś?
Zobaczył szeroko otwarte oczy Anny-Marii.
– Przegrałam tę rundę – szepnęła. – Ale wiesz co, Hans, czy jak ci tam na imię, zupełnie tego nie żałuję. Zupełnie nie żałuję – powtórzyła. – Cały zamek jest do naszej dyspozycji. Pójdziemy?
POSZUKIWANY GRUPPENFUEHRER WOLF
1
Było to w pierwszych dniach maja tego pamiętnego roku, w którym skończyła się wojna. Długo nie nadchodząca wiosna wybuchła nagle przed paroma dniami i jakby chcąc wynagrodzić trwające niemal do końca kwietnia zimno, nastąpiły gwałtowne upały.
Żołnierze rozbitych dywizji pozrzucali niepotrzebne już płaszcze, szli całymi gromadami w porozpinanych, sukiennych mundurach, nie otrzymali jeszcze drelichów, bo niespodziewana wiosna zaskoczyła kwatermistrzów. Trudno zresztą się im dziwić – rozgardiasz nadchodzącej klęski, oczywistej już nawet dla najbardziej zaślepionych, był dostatecznym usprawiedliwieniem. Ci, którzy jeszcze parę dni temu heilowali na ulicach, dławiąc dziarskimi okrzykami ogarniające ich zwątpienie, teraz, nie umawiając się, przygotowywali białe prześcieradła. Za parę dni przyczepione do kijów od szczotek staną się symbolem kresu paranoicznych rojeń o zwycięstwie nad całym światem. Ale chociaż białe flagi w większości domów czekały już przygotowane na zwycięzców, chociaż gdzieniegdzie pozdejmowano portrety wodza i usunięto z widocznych miejsc ozdobne wydanie „Mein Kampf ", chociaż od zachodu słychać było podobny do jednostajnego brzęczenia trzmiela łomot strzałów i wybuchów, w tym niewielkim mieście zachodnich Niemiec nadal trwały instytucje powołane przez dogorywający reżim.
W czerwonym budynku obok katedry urzędowało ciągle gestapo, flaga ze swastyką zwisała nad bramą urzędu kreisleitera, a płoty ł ściany domów oklejone były plakatami wzywającymi do walki o każdy dom i ulicę, grożącymi śmiercią każdemu, kto ośmieli się zwątpić w zwycięstwo. Te groźby nie były przechwałkami. Czarne, gotyckie litery podawały nazwiska „przeklętych zdrajców i wrogów narodu niemieckiego", to jest żołnierzy, którzy porzucili broń, albo starych, schorowanych ludzi, którzy usiłowali uniknąć wcielenia do Volkssturmu.
W sztabie mieszczącym się w budynku szkoły urzędował generał Willmann, dowódca dywizji, a właściwie resztek dywizji, którym powierzono obronę tego miasta. Nie wyglądał na człowieka zdecydowanego „na walkę do końca". Wstał właśnie z fotela, w którym drzemał, przetarł oczy podpuchnięte, zaczerwienione i zaczął dość niemrawo wdziewać kurtkę munduru. Klossowł zrobiło się żal tego starca. Odwrócił się od okna i pomógł generałowi włożyć mundur.
Znalazł się tutaj przypadkiem. Jednym z ostatnich samolotów startujących z okrążonego Berlina wydostał się z miasta, które tylko z nazwy było miastem, a teraz przypominało krajobraz księżyca. Samolot wypełniony oficerami, którym udało się wyżebrać fikcyjne przydziały do nie istniejących już najczęściej jednostek, wylądował właśnie tutaj. Przygodna ciężarówka podrzuciła go z lotniska do centrum, gdzie gdyby nie trzeszczące pod nogami szkło, walające się strzępy papieru jakiegoś ewakuowanego amtu i fruwające pierze z rozprutych poduszek, nie widać byłoby śladów wojny. Domy stały nietknięte.
Myślał właśnie, że powinien teraz skombinować jakiś samochód lub chociażby motocykl, żeby czym prędzej ruszyć na wschód, bliżej swoich. Perspektywa spotkania się z Amerykanami, którzy będą tu wkrótce, nie nęciła go zbytnio, chciał wrócić, żeby raz na zawsze pozbyć się znienawidzonego munduru. A jednak został. Przechodząc koło słupa z ogłoszeniami, machinalnie powiódł wzrokiem po afiszach. I to nazwisko u dołu największego plakatu sprawiło, że zawrócił i przeczytał cały afisz: „Żadnej kapitulacji. Walczymy do ostatniego żołnierza. Z rozkazu fuehrera nie ustąpimy ani pędzi ziemi, póki choć jeden żołnierz niemiecki będzie żył. Spełnimy swój obowiązek. Śmierć zdrajcom i dezerterom! Z mojego rozkazu powieszono dziś trzech zdrajców. Następnych czeka ten sam los. SS-gruppenfuehrer Wolf ".
Fakt, że SS-gruppenfuehrer Wolf podpisał tę odezwę, oznaczał, że jest tutaj, a to zmieniało plany Klossa. Jednym z ostatnich zadań, powierzonych mu przez centralę, było właśnie ustalenie miejsca pobytu kilkunastu zbrodniarzy wojennych, którzy powinni za swe przestępstwa odpowiedzieć przed polskim sądem. Wolf był na tej liście. Zajmował na niej jedno z czołowych miejsc. Więc jeszcze nie teraz, jeszcze nie może zdjąć munduru feld-grau. Musi wykonać ostatnie, chyba już naprawdę ostatnie polecenie centrali.
Bez trudu znalazł sztab i zameldował się u generała Willmanna. Stary człowiek z wysadzoną przez jakąś narośl prawą stroną szyi nie zadawał zbędnych pytań.
– Potrzebuję oficera łącznikowego, zostaje pan u mnie – powiedział wczoraj.
Całą noc jeździli wzdłuż frontu na motocyklu prowadzonym przez kapitana Klossa, generał usiłował zorientować się, czym dysponuje dowodzona przez niego jednostka, nosząca ciągle w sztabowych papierach nazwę dywizji. Teraz zdrzemnął się godzinkę i znów ma ochotę na przejażdżkę. Czyżby naprawdę zamierzał bronić się w tym mieście? – myślał Kloss.
Z rozpoznania wynikało, że Amerykanie zajęli wczoraj miejscowość położoną dwadzieścia pięć kilometrów od nich na zachód i zatrzymali się, choć nie napotkali żadnego oporu. Ale to znany system Jankesów. Mają program i realizują go skrupulatnie, jak dzienną normę w fabryce. Dziś, a najpóźniej jutro, dotrą tutaj.