Są, zdążyli przede mną – pomyślał. Pusto było jedynie przy bocznej ścianie prawego skrzydła; ściana nie miała okien, tylko poniżej poziomu podwórka wąskie szczeliny piwniczne. Kasyno! Musiał ryzykować. Zatrzymał motocykl przy samej ścianie, zerwał tablice. Rozejrzał się. Co z nimi zrobić, nie mógł ich przecież zabrać ze sobą! Zgiął je, wcisnął w ziemię niedaleko ściany, wdeptał butem. Nie dostrzegł Słmone, która przyglądała mu się uważnie przez wąskie okienko kasyna.
6
Dwaj sturmbannfuehrerzy z Dobrzyc: Knoch i Len man, zjawili się w sztabie kilkanaście minut przed przyjazdem Klossa. W ciągu paru godzin zrobili wszystko, co możliwe, by znaleźć mężczyznę występującego w oficerskim mundurze Wehrmachtu, któremu udało się wywinąć z kotła i zabić gestapowca Fritza Schalbe. Obaj rozumieli, że stawka jest wysoka, że wpadli na ślad niebezpiecznego przeciwnika, najprawdopodobniej agenta wroga noszącego niemiecki mundur. Śledztwo w Dobrzy-cach zajęło im sporo czasu. Pierwszych, co prawda dość -wątłych, danych dostarczył chłopak z Hitlerjugend, na którego Knoch natknął się na rogu Bautzenstrasse.
– Nie widziałeś matocyklisty w oficerskim płaszczu?
Widział. Wskazał ulicę, nie był jednak pewien stopnia wojskowego i nie zwrócił uwagi na numer. Był natomiast pewien, że motocyklista przejeżdżał obok niego tylko raz.
Należało wypytać wszystkie posterunki na szlakach wylotowych. Zmieniały się często; Knoch i Lehman musieli rozmawiać z kilkunastoma żandarmami. Oczywiście bardzo niewielu wykonywało polecenie notowania numerów, „Rozkaz nie był zbyt wyraźny – tłumaczyli się. -Właściwie chodziło tylko o podejrzanych."
– Podejrzanych należy zatrzymywać! – ryczał Knoch.
Oczywiście widzieli wielu motocyklistów. Lehman notował informacje, z których nic nie wynikało. Dopiero dwa meldunki: posterunku z szosy idącej ze wschodu, z Forburga, i traktu z Dőberitz do lasu Weipert, wniosły, wydawało się, nieco światła.
Żandarm z szosy wschodniej widział motocyklistę, który z daleka pokazał mu rozkaz wyjazdu i krzyknął „148 pancerna". Żandarm z traktu zauważył najprawdopodobniej tego samego oficera, który nie zatrzymał się w ogóle.
– Jak to nie zatrzymał się? – ryczał Lehman. – Pójdziecie pod sąd.
Obaj zapamiętali tylko niektóre cytry numeru: 3, 8 i najprawdopodobniej 7. Było to już jednak sporo.
Posłali natychmiast gestapowców do wszystkich pułków 148-ej, z ogromnym zresztą trudem zdołali zmontować ekipy – ludzie rwali się na zachód; jazdę na wschód traktowali jak wyrok- sami zaś ruszyli do sztabu. Przyjął ich niezbyt chętnie generał Pfister. Wyjaśnili dokładnie sprawę, ale nie zdołali wywołać zbytniego zainteresowania generała.
– U mnie w dywizji – powiedział stary Prusak – nic takiego nie mogło się zdarzyć. Znam swoich oficerów.
– Jednak się zdarzyło – oświadczył ostro Knoch. -Motocykl był z całą pewnością ze 148-ej. Mamy niektóre cyfry numeru: 3, 8, 7.
– To sobie szukajcie. Ja mam front na głowie!
– Czy pan generał uważa, że powinniśmy się zwrócić do dowódcy frontu reichsfuehrera Himmlera? – zapytał szeptem Knoch.
Pfister zmiękł. Wezwał oficera dyżurnego i kazał mu wymienić oficerów, którzy w ciągu ostatnich godzin korzystali z motocykli służbowych. Notatki oficera były dokładne: kapitan Koellert, kapitan Kloss, porucznik Walter, hauptsturmfuehrer Kussau.
– Kussau nas nie interesuje – oświadczył natychmiast Knoch. – Natomiast pozostałych zechce pan generał wezwać tutaj.
– Wezwę wszystkich – powiedział sucho Pfister. -Jeśli oni są podejrzani, Kussau będzie traktowany tak samo. Za godzinę – dodał. – Teraz nie mam czasu. Mogą panowie zjeść kolację.
Poszli najpierw obejrzeć motocykle. Kloss widział ich wychodzących od generała; poznał natychmiast Knocha i właściwie w tym momencie powinien był opuścić sztab. Jaką miał szansę? Na co jeszcze liczył? Poczęstował oficera służbowego papierosem i zszedł na dół, do pustego kasyna.
Może jednak Knoch go nie pozna? Widział jego twarz parę sekund, Kloss był wówczas w hełmie i wielkich motocyklowych okularach, trudno o jakąkolwiek pewność. Musi ryzykować, nie wolno mu teraz uciekać, musi dotrwać do chwili, gdy chłopcy z desantu rozpoczną walkę o przyczółek i ruszy natarcie.
Simone stała przy barze.
– Koniak? – zapytała obojętnie. – Kolacja?
– Jeżeli można, koniak. Zjem coś później.
Postawiła przed nim kieliszek.
– Później? – zapytała. – Sądzi pan, że będzie jakieś „później"?
– Nie rozumiem.
– Oficer dyżurny powiedział mi, po co przyjechało tu gestapo z Dőberitz.
– Naprawdę? – Kloss spokojnie pił koniak. – Więc po co?
– Nie wie pan?
– Jeszcze nie.
– Podziwiam pana zimną krew – szepnęła. – Kim pan właściwie jest?
– Znamy się dość dawno, Simone.
– Ktoś zabił gestapowca w Dőberitz. Ten ktoś jechał motocyklem. Szukają go. Gdyby dowiedzieli się, że pewien oficer zmieniał tablice rejestracyjne po przyjeździe do sztabu, zapewne nie mieliby żadnych wątpliwości – Powiedziała to swoją paryską francuszczyzną.
Więc widziała go!
– Interesujące – odstawił pusty kieliszek. -I co dalej?
– Ten oficer nie był zbyt ostrożny. Wdeptał tablice w ziemię tuż pod moim oknem. Mogłabym je pokazać, numer zresztą pamiętam: 3837. Zgadza się?
Milczał.
– Niech pan coś powie!
Wzruszył ramionami.
– Nie mam nic do powiedzenia. Co pani chce zrobić, Simone?
– Nic mnie nie obchodzi ta wasza wojna – szepnęła -ale jak pan sądzi, czy taka informacja byłaby wystarczającą zapłatą za życie Rolfa?
Milczał.
– No, jak pan sądzi? Życie za życie. To się liczy, prawda?
Wstał. Prosić? Przekonywać? Wyjaśniać, że nic nie uzyska? Spojrzał na jej twarz. Oczy miała podkrążone, wargi nie pociągnięte szminką, spierzchnięte.
– A potem? – zapytał. -Jak z tym można żyć potem?
W tej chwili dobiegł ich szum motorów, bliski wybuch wstrząsnął murami zamku.
– Są – szepnęła. – Nieźle poinformowani, prawda?
A jeśli ją zastrzelić? – myślał. – Nie, nie zastrzelę jej.
Usłyszał klapnięcie drzwi wejściowych; na progu stał sturmbannfuehrer Knoch. Jeszcze bliższy wybuch; brzęk tłuczonego szkła.
Knoch popatrzył na Klossa, potem sięgnął do kabury.
– To ty! – wrzasnął. – Ręce…
Nie zdążył nic więcej powiedzieć. Kloss był szybszy. Strzelił dwa razy. Knoch zwalił się na podłogę. Kloss podbiegł do niego; gestapowiec nie żył. Oba strzały były celne. Simone znieruchomiała przy barze, dłonią zasłoniła usta, jakby zmuszając się do milczenia.
Z kasyna pobiegł jeszcze na górę; w pokoju miał ukryte parę przedmiotów, których nie powinni znaleźć. Nie wywołany film, szyfr, miniaturowy aparat fotograficzny… Potem trzeba jakoś przejść Regę.
Był już na pierwszym piętrze, gdy zastąpił mu drogę oficer służbowy.
– Generał pana wzywa.
– Będę za pięć minut – powiedział Kloss. – Nie. Generał się niecierpliwi. Powiedział, że to bardzo pilne.
– Dobrze. Za chwilę…
Z korytarza wynurzył się sam Pfister.
– Proszę do mnie, Kloss.
Stało się – pomyślał i poszedł za generałem. W gabinecie było przytulnie i cicho. Pfister zapalił
papierosa, nie częstując kapitana.
– Za chwilę – powiedział – będą tu wszyscy. Śledztwo prowadzi sturmbannfuehrer Knoch z Dőberitz. Jak pan sądzi, czy to prawdopodobne, żeby któryś z naszych oficerów…
Kloss milczał.
– Jutro, najdalej pojutrze zacznie się natarcie – ciągnął Pfister. – Nie mogę pozwolić na żadne nieporządki w sztabie. Rozumie pan?
– Tak.
– Dlatego też postanowiłem, że z ramienia sztabu pan weźmie udział w prowadzeniu śledztwa. Zakomunikuję to Knochowi.
– Jestem wśród podejrzanych.
– Bzdura – powiedział Pfister. -Jest pan oficerem naszego kontrwywiadu.
Na progu stanął adiutant.
– Oficerowie czekają, panie generale.
– Prosić.
Kloss, nie pytając o pozwolenie, zapalił papierosa. Już na wszystko za późno. Sprawdził językiem, czy kapsułka z trucizną tkwi na swoim miejscu między zębami. Ostatecznie powinien być na to przygotowany; wcześniej czy później musiało się tak skończyć. Odznaczą pośmiertnie – pomyślał – ale w oficjalnym komunikacie nie powiedzą nawet „za co". O nas się nie mówi.