– Mam coś – Roberts wszedł do pokoju potrząsając protokołem przesłuchania- coś, co cię zainteresuje. Rozkaz rozstrzelania tych pięciuset jeńców wydał osobiście gruppenfuehrer Wolf.
– Masz kogoś, kto widział Wolfa? – Karpinsky aż zerwał się z miejsca. Zauważył równocześnie, że oficer niemiecki w stopniu kapitana, którego wezwał właśnie na przesłuchanie, uważnie przysłuchuje się ich rozmowie. Może on wie coś o Wolfie – przemknęło mu przez myśl. – Trzeba go będzie dobrze przycisnąć – postanowił.
– Niestety, nie widział go – odparł Roberts. – To oficer łączności. Był przypadkiem na linii, gdy Wolf rozmawiał z którymś z oficerów batalionu wartowniczego w obozie. Słyszał tylko głos. Niestety nie pamięta nazwiska rozmówcy Wolfa. Tamten facet się bał, nie chciał wykonać rozkazu bez potwierdzenia go na piśmie, na co Wolf miał wrzasnąć, że należy zlikwidować obóz natychmiast, na jego, Wolfa, osobisty rozkaz, a pisemne potwierdzenie zaraz prześle przez motocyklistę… Tyle ten oficer łączności.
– To rzeczywiście niewiele – odezwał się płynną angielszczyzną niemiecki oficer w mundurze kapitana. -Czy znaleźliście panowie kogoś, kto widział Wolfa?
Spojrzeli nań z takim zdumieniem, jakby był gościem z Marsa.
– Czyżby pan także go szukał? – zapytał wreszcie Karpinsky.
– To dziwne – powiedział znów ten Niemiec – nikt go nie widział.
– Przepraszam – wtrącił Roberts – a ci czterej?
– Fahrenwirst, Ohlers, von Lueboff i Wormitz, tak? Tego się można było spodziewać – mruknął.
– Przepraszam – zerwał się Karpinsky, który miał już dość tej wymiany zdań po angielsku, nadającej rozmowie jakiś charakter poufałości. – Kto zadaje pytania? Kim pan właściwie jest? Nazwisko?
– Hans Kloss.
– Świetnie pan mówi po angielsku – wtrącił Roberts i niespodziewanie dla Karpinsky'ego podsunął niemieckiemu kapitanowi krzesło. – Abwehra, co?
– Tak – odparł Kloss.
– Niech pan siada, kapitanie. – Roberts wyciągnął papierosy. – Zapali pan? Jesteśmy w pewnym sensie kolegami, chociaż działaliśmy przeciwko sobie. Pan jest zawodowcem – ciągnął – a my cenimy zawodowców. Mam nadzieję, że dowiemy się od pana wielu interesujących rzeczy.
– Nie sądzę – wtrącił grzecznie Kloss – bym naprawdę mógł być użyteczny. Przynajmniej w tym sensie, jak pan to rozumie.
– Przekonamy się – powiedział Roberts. – Gdzie pan działał?
– Głównie w Polsce i w Rosji. Ze względu… – zawahał się. Nie chciał mówić zbyt wiele, ale nie chciał też zrażać do siebie tych oficerów. – Ze względu na znajomość języków słowiańskich.
– Mieliście niezłą siatkę na wschodzie?
– Mieliśmy – odparł Kloss. Bardzo źle czuł się teraz w skórze niemieckiego oficera. – Mieliśmy najpotężniejszą armię, prawie całą Europę i największego wodza…
Roberts uprzejmym uśmiechem pokwitował ten dowcip-
– Zostańmy przy siatce – powiedział. – Czy ma pan dobrą pamięć?
– Niezbyt – mruknął Kloss. I pomyślał, że tych informacji, o które sprzymierzeńcom chodzi, na pewno od niego nie uzyskają.
– Na tym nie najlepszym ze światów- powiedział nie-zrażony Roberts, a powinien poczuć się dotknięty, jeśli nie słowami, to przynajmniej tonem Klossa – nic nie dzieje się zbyt szybko. I nie za darmo. Rozumiem doskonale, że pańska pamięć wymaga odświeżenia, kapitanie. Chyba nie uśmiecha się panu zbyt długie przebywanie w tym obozie?
Zapadła długa cisza. Karpinsky, który udawał, że przerzuca jakieś papiery na biurku, nie ukrywając niechęci, spojrzał na swego kolegę.
– Myślę, że porozmawiamy z kapitanem Klossem na interesujące cię tematy – powiedział kwaśno. – Ja wolę inny temat.
– O gruppenfuehrerze Wolfie? Ja także wolę ten temat – powiedział Kloss. – Przynajmniej teraz…
– Nikt pana nie pyta, co pan woli – Karpinsky uderzył dłonią w blat biurka. Poczuł do tego siedzącego naprzeciw mężczyzny niczym nie wyjaśnioną sympatię i chciał czym prędzej przeciąć cieniutką nić konfiden-cji, jaka powstała między nimi. Zły był na siebie, że dał się wciągnąć w tę nieszablonową rozmowę z niemieckim oficerem, a jeszcze bardziej na Robertsa, który nie darował sobie oczywiście okazji zademonstrowania swej politycznej dalekowzroczności. Kłócili się nieraz zawzięcie o stosunek do Rosji w okresie powojennym. Karpinsky wierzył w Rooseveltowską ideę porozumienia Ameryki i Rosji, Roberts był przeciwnego zdania. „Utuczyliśmy Rosję, żeby mogła pokonać Niemców, ale kto nam pomoże pokonać Rosję?" – zwykł był mawiać. – Kapitanie Kloss – zwrócił się do siedzącego naprzeciw mężczyzny – czy znał pan gruppenfuehrera Wolfa?
– Niestety nie – odpowiedział szczerze Kloss.
– Dlaczego niestety?
– Wolf jest zbrodniarzem wojennym – odpowiedział Kloss powoli. – Wydał rozkaz zamordowania jeńców polskich i radzieckich.
– Także kilkudziesięciu Włochów i paru Anglików -wtrącił Roberts.
– Przede wszystkim byli to Rosjanie i Polacy.
– Więc wie pan o tym? – zdziwił się Karpinsky. -Skąd?
– Usiłowałem temu zapobiec, niestety za późno. Przyjechałem do tego obozu w parę godzin po masakrze. Proponowałem generałowi zacząć od obozu, a dopiero potem zająć się otoczeniem gmachu gestapo. Willmann wybrał inną kolejność. Boję się zresztą, że gdybyśmy zaczęli od obozu, też byśmy nie zdążyli.
– Widzę -uśmiechnął się promiennie Roberts – że jest pan przeciwnikiem hitlerowców. Od kiedy?
– Wolf – powiedział spokojnie Kloss, jakby nie dosłyszał tego pytania – znajduje się na pewno w tym obozie. Tych czterech, o których pan wspominał, trzyma się razem, jakby bali się wzajemnie jeden drugiego. Prawdopodobnie oni właśnie wiedzą, kim jest Wolf. Muszą go znać, muszą wiedzieć, pod jakim nazwiskiem się ukrywa. A może… – zawahał się i zamilkł.
– Nie jestem pewien, czy Wolf jest w tym obozie. W zamieszaniu pierwszych godzin po naszym wkroczeniu do miasta mógł się łatwo wymknąć. Ale dlaczego zależy panu na znalezieniu Wolfa? Czyżby stare porachunki Abwehry i gestapo?
– Myślałem, że wam zależy.
– Oferta współpracy? – Roberts nie ukrywał ironii. – Ofertę współpracy bylibyśmy zapewne gotowi przyjąć, ale nie tylko i nawet nie przede wszystkim w sprawie Wolfa. Rozumiemy się?
– Pan wspomniał o pewnej możliwości, ale nie wypowiedział jej pan głośno. Mówił pan o tych czterech, którzy od dawna znają Wolfa i…
– Rozumiem – powiedział Kloss. – To tylko przypuszczenie na niczym nie oparte, bez cienia dowodów. Może jeden z nich jest Wolfem?
– A może to pan? – roześmiał się Roberts. – Nawet pasuje pan do tego rysopisu, jaki podali. Dość! – Jego głos stwardniał. – Zastanowimy się nad pańską ofertą pomocy w sprawie Wolfa. Ale proszę też pamiętać, o czym mówiliśmy przedtem. I radzę to, o czym mówiliśmy, potraktować poważnie. Może pan odejść.
Po jego wyjściu wysłał protokolanta po piwo.
– Należy nam się trochę przerwy – powiedział tonem wyjaśnienia. A potem, otwierając puszkę, zapytał wprost:
– Jak ci się podoba nasz kolega z Abwehry?
– Kto wie? Może on naprawdę chciałby nam pomóc w znalezieniu Wolfa? W końcu, do diabła, nie wszyscy Niemcy… A zresztą może wszyscy. Czy można było żyć w takim państwie i mieć czyste ręce? To znaczy normalnie żyć, pracować, służyć w wojsku, me myśląc o więźniach obozów koncentracyjnych? Jak sądzisz?
– Pamiętasz tę tablicę, którą stary Patton kazał postawić, kiedy przekroczyliśmy granicę holenderską? „Uwaga, przekroczyliście granicę cywilizacji europejskiej. W tym miejscu zaczyna się kraj barbarzyństwa". Ty cierpisz na manię prześladowczą. Ten Wolf rzucił ci się na mózg. Będziemy go mieli, dostaniemy go wcześniej czy później. Ale nie wolno zapominać o innych sprawach. Ten Niemiec, ten kapitan Abwehry, chce się bardzo drogo sprzedać, wziąć najwyższą cenę za to, co wie, a może…
– zawiesił głos.
– O czym ty myślisz, Roberts?
– Niemcy nie doceniali Słowian i ich wywiadu. Drogo za to zapłacili.
– To ty cierpisz na manię prześladowczą – roześmiał się Karpinsky. – Wszystkich sądzisz swoją miarą. Przypuszczasz, że oficer przegranej armii powinien okazać radość z oferty współpracy ze zwycięzcami. Może jest patriotą i nas nienawidzi. A może po prostu ma dość, ma wszystkiego dość. Mnie też to grozi – powiedział po chwili. – Długo nie zagrzeję miejsca w tej robocie.