– Prowadź, bo twój pan nic nie widzi – lekko pchnął wilczycę.
Poszła wolno, ocierając się o łydkę Malcona. Zamknął oczy, spokojny, że Ziga wyprowadzi go i ostrzeże w razie potrzeby. Liczył kroki, nasłuchiwał i wodził dookoła mieczem. Słupy zniknęły i korytarz zrobił się szerszy albo w ogóle skończył się – w twarz wionęło inne powietrze. Spróbował otworzyć oczy, ale przeraźliwa jasność uderzyła w źrenice. Ziga przystanęła, Malcon zatoczył łuk mieczem, lecz broń przecięła tylko powietrze. Młodzieniec spróbował pójść do przodu i od razu zatrzymało go ciche warknięcie wilczycy, zatrzymał się posłusznie i spróbował jeszcze raz otworzyć oczy. Jasność oślepiała, ale nie uderzała już tak boleśnie. Malcon odczekał chwilę i lekko uniósł powieki. Mógł patrzeć, choć niewiele widział. Westchnął i zamknął oczy. Ziga stała spokojnie, koń zamarł w bezruchu, było cicho i pusto. Król otworzył oczy i choć czuł się jak wędrowiec na pustyni, oślepiany blaskiem słońca, zaczął rozróżniać szczegóły miejsca, w którym się znalazł.
Przed nim rozciągała się płaska łąka porośnięta jakimiś szarymi roślinami. Ziga zatrzymała się tuż przed dywanem z tych roślin i dlatego Malcon przyjrzał się im uważnie. Były nikłe, niskie i wiotkie, sięgały mu nieco powyżej kostek, na szczycie miały całkowicie czarne kwiaty. Ich płatki zwinięte były w cienkie rurki, których wyloty sterczały we wszystkie strony. Malcon przestąpił z nogi na nogę i prawie równocześnie czarne kwiaty poruszyły się i zaczęły odwracać w jego stronę, cała łąka zaszeleściła i skierowała wyloty rurek w wędrowców. Ziga podniosła pysk i nerwowo wciągnęła kilka razy powietrze, z jej gardła wydarł się niski jęk. Malcon poczuł, że trzeba jak najszybciej uciekać z tego miejsca, nie wiedział dlaczego, ale był przekonany o grożącym im niebezpieczeństwie. Zrobił krok w bok, aby posuwać się brzegiem szarej złowrogiej łąki i zatrzymał się zdziwiony oporem Hombeta. Odwrócił się do konia i poczuł jak sztywnieją mu wszystkie mięśnie. Hombeta nie było, zamiast niego uwiązany był do wodzy olbrzymi kłąb sinej pleśni, który na jego oczach rozwinął się w długiego, porośniętego parszywymi kłakami węża. Malcon puścił wodze i podniósł miecz, wąż szarpnął się i przemieścił w kierunku młodzieńca. Czując jak wracają mu siły i odwaga Malcon krzyknął głośno i uniósł miecz. W tej samej chwili coś szarego przebiegło obok Malcona i wbiło się w węża. Ziga uderzyła gdzieś w okolice ogona i w tej samej chwili wąż zwinął się i zniknął. Na jego miejscu stał Hombet, a Ziga siedziała prawie pod jego brzuchem. Malcon odetchnął i opuścił miecz, wtedy wilczyca wstała i odeszła od konia; musiała pojąć, że jej pan, oszukany czarami, chce ciąć konia i postarała się zapobiec temu. A teraz przeszła obok Malcona i poszła dalej wciąż patrząc na wycelowane w nich czarne kwiaty. Król podniósł wodze i podążył za Zigą.
Po pewnym czasie Malcon przekonał się, że wystarczy zboczyć nieco w lewo, by wszystko dookoła wypełniała przeraźliwa jasność, a jeśli na chwilę zwolnili krok, kwiaty na łące odwracały się w ich stronę. Szedł więc szybko, dokładnie po śladach wilczycy, która jakimś niepojętym sposobem wyczuwała wąską ścieżkę prowadzącą między jasnością i łąką. Hombet również trzymał się dróżki, która czasem odsuwała się od szarych roślin, czasem prowadziła tuż-tuż obok pierwszych liści, a wtedy rośliny błyskawicznie kierowały na nich swe kwiaty. Na razie nie odczuwali żadnych skutków wędrówki obok łąki, ale Malcon nauczył się już, że musi ufać instynktowi zwierząt i spiesząc się biegł prawie za Zigą. Przebyli tak spory kawałek drogi, gdy nagle łąka skończyła się, jak ucięta olbrzymim mieczem. Grunt obniżył się tu nieznacznie i teraz ścieżka wyczuwana przez zwierzęta prowadziła tuż obok płytkiej wody. Ziga przystanęła i wietrzyła chwilę. Malcon szybko wydobył z sakwy bukłak i wypił kilka łyków, a potem rozejrzał się. Szli wciąż wzdłuż skał, które widoczne były o kilka kroków z lewej strony, ale Malcon wiedział już, że wystarczy zrobić krok w ich kierunku, a otoczy go jasność nie do przebycia. Po prawej ręce miał płyciznę i nie dostrzegał w niej nic niebezpiecznego, natomiast za nią, gdzieś o godzinę marszu, widniała plama jakiegoś lasku. Malcon przykucnął i przyjrzał się dokładnie wodzie, była przezroczysta jak zwykła woda, nie cuchnęła i nie mogło być w niej żadnych niebezpiecznych zwierząt, była na to zbyt płytka. Ostrożnie zanurzył czubek palca w wodzie. Nic się nie stało. Obejrzał się na wilczycę, siedziała i patrzyła na niego spokojnie. Malcon wstał.
– Pojedziemy do tego lasku. Tam odpoczniemy. Podszedł do konia i wskoczył na siodło. Skierował wierzchowca do wody. Hombet wszedł kilka kroków. Malcon odwrócił się i zobaczył, że Ziga wstała, ale nie idzie za nim.
– Ziga! Chodź – zawołał Malcon.
Wilczyca drgnęła, jakby chciała pobiec, ale nie ruszyła się z miejsca. Malcon patrzył na nią, potem zawrócił konia i wyjechał na brzeg. Patrzył w oczy Zigi i usiłował zrozumieć jej spojrzenie. Potem machnął ręką i powiedział:
– Dobrze. Prowadź.
Ziga poderwała się i pobiegła naprzód wciąż wzdłuż płycizny. Hombet ruszył za nią. Wilczyca stale przyspieszała, po chwili pędzili galopem, a gdy Malcon – sam nie wiedząc dlaczego – odwrócił się, zobaczył, że woda w miejscu, z którego przed chwilą wyjechał, pieni się i faluje, choć przecież wcześniej niczego pod powierzchnią nie dostrzegł. Pokiwał głową zdumiony przenikliwością wilczycy i uniósł się w strzemionach, by zobaczyć drogę przed sobą.
Ziga najwyraźniej podążała w kierunku ciemnej krechy biegnącej przez wodę gdzieś na północy, zwolniła nieco i po chwili dojechali do wąskiej grobli z gliny, mimo bliskości wody spękanej i spieczonej. Ziga przystanęła zasłaniając sobą wejście na groblę, a gdy upewniła się, że Malcon obserwuje ją, postąpiła kilka kroków i przystanęła. Prawie natychmiast woda po obu stronach grobli drgnęła i pojawiły się drobne fale. Na powierzchnię wypłynęły cienkie nici jakichś roślin czy też wici nieznanych Malconowi zwierząt, zafalowały i poczęły wypełzać na groblę. Wysuwały się coraz szybciej i zaczęły zbliżać się go Zigi, choć ich końce wciąż zanurzone były w wodzie. Gdy najbliższe wici już prawie jej dotykały, dwoma skokami wróciła na brzeg. Cienkie sznurki zamarły, a potem bardzo szybko wycofały się do wody. Po chwili falowanie wody ustało i wszystko wyglądało jak przed chwilą. Malcon cmoknął kilka razy i zeskoczył z Hombeta.
Chcesz mi coś powiedzieć, prawda? – przykucnął przy wilczycy i położył rękę na jej łbie. – Chciałaś mi pokazać, że droga jest do przebycia, ale muszę coś wymyślić – odwrócił się i nie zdejmując ręki ze łba Zigi przyjrzał się jeszcze raz wodzie i grobli. Wstał wolno i rozglądnął się dokoła. Zrobił dwa kroki i podniósł niewielki kamień. Rzucił go na groblę. Nic się nie stało, woda trwała nieruchomo, jedynym dźwiękiem było uderzenie kamyka o klepisko grobli. Malcon myślał jeszcze chwilę. Potem podszedł do Hambeta i przeszukał sakwy. Wyjął z nich dużą niedźwiedzią skórę i odciął z niej cztery kawałki. Obwiązał kawałkami skóry nogi wierzchowca aż do kolan, mocując je cienkim rzemykiem. Potem wskoczył na siodło i przesunął się w nim do tyłu.
– Skacz! – rozkazał wilczycy, przesuwając się nieco do tyłu.
Ziga przysiadła i wyskoczyła, bezbłędnie lądując na siodle przed jeźdźcem.
– Teraz ty musisz nam pomóc, Hombecie – powiedział Malcon i skierował konia na groblę.
Jechali stępa, ale gdy po chwili Malcon obejrzał się, zobaczył, że wici, wypełzające najpierw wolno na ubitą glinę, teraz robią to coraz szybciej i jakby doganiały Hombeta. Co gorsza, drobne fale pojawiały się tuż za nim. Nie było wątpliwości, że wici w jakiś sposób przekazują sobie wiadomość o zdobyczy na grobli i mogą w końcu zacząć wypełzać na nią jeszcze przed nadejściem konia. Odwrotu już nie było, cała droga za nimi kipiała od drżących wici i nie widać było końca grobli. Malcon poklepał Hombeta po szyi. Cmoknął.
– Chyba musimy przyspieszyć. Kłus!