Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Dobrze – Malcon uśmiechnął się szeroko, pokazując lśniące jak u Zigi zęby. – Choć nigdy mi bardziej nie smakuje jak po tęgiej uczcie.

Podszedł do ściany obok drzwi i wziął stojące tam miękkie, wysokie buty. Wciągnął je bez pomocy pachołka i tupnąwszy kilka razy, by ułożyły się na nodze, spojrzał na Labera.

– Co dziś mam robić?

Dzisiaj odbierasz, panie, skarbiec w Uta-Dej. To może trwać nawet trzy dni. Dopiero czwartego odbędzie się koronacja, prędzej nie zdążą ani zaproszeni goście, ani kucharze. Możesz dobrze obejrzeć skarby, które ci się dostają.

Malcon wyczuł w ostatnich słowach jakiś dziwny ton. Otworzył usta, chcąc zapytać Labera co ma na myśli, ale w tym momencie Ziga ziewnęła i otarła się o łydkę swego pana. Malcon pochylił się i poklepał wilczycę po głowie.

– Wynudziłaś się, co? Na tych ucztach? Pojedziesz ze mną do Uta-Dej. Może zapolujemy po drodze – uśmiechnął się na myśl o ulubionej zabawie.

– Jogas oczekuje cię, panie, przed południem. Odłóż zabawy na później. Posłuchaj mojej rady – powiedział z naciskiem Laber.

Malcon popatrzył na niego z namysłem. Potarł brodę, na której nie było jeszcze śladu zarostu i skubnął jasny wąs.

– Wydaje mi się, że chcesz dzisiaj coś powiedzieć. I nie wiem dlaczego wciąż kręcisz, przecież znamy się od urodzenia. No! O co chodzi, stary?

– Mylisz się, Malconie. Nie doszukuj się niczego szczególnego w moich słowach – Laber podszedł do okna i otworzył je szeroko. – Piękny dzień – zmienił temat.

– Nie chcesz mówić, to nie. Przygotuj mi płaszcz na drogę i każ osiodłać Hombeta. I nie zapomnij o broni! – dodał. Laber wyszedł, a Malcon rzucił się na łoże i położył na wznak. Ziga nie czekając na zachętę wskoczyła również i ułożyła się między Malconem i drzwiami. Zawsze kładła się tak, by odgrodzić pana od najbardziej niebezpiecznego, jej zdaniem, miejsca. W pokojach takim miejscem były drzwi. Leżeli chwilę w milczeniu, potem Ziga zeskoczyła i warknęła krótko.

– Idziemy – powiedział Malcon i wstał. – Masz jak zwykle rację.

Wyszli z komnaty. Królewicz Malcon mieszkał na najwyższym piętrze. Dziś mógł przeprowadzić się na pierwsze piętro zamku, piętro królewskie, ale postanowił jeszcze tego nie robić. Na poddaszu było cicho i miał stąd widok na trzy strony świata. Widział drogę do Botalii, którą za chwilę uda się do Uta-Dej, i góry na zachodzie, potężne, mroczne, ale przyjazne i szczodre Chegonestry. W jasny dzień mógł zobaczyć odległą o dzień drogi rzekę Susa i trójkątne żagle barek. Wcale nie kusiły go ogromne komnaty z wiecznie dymiącymi piecami i wąskie wysokie okna przez które mógł co najwyżej zobaczyć skrawek nieba i czeladź krzątającą się po dziedzińcu.

Doszedł do schodów i wyminął je obojętnie, Ziga przystanęła i popatrzyła na Malcona z wyrzutem. Widząc, że pan nie zatrzymuje się, skoczyła do schodów i zaczęła zbiegać w dół. Malcon natomiast podszedł do grubego słupa, wyciosanego kiedyś z pnia potężnego orzechowca, biegnącego przez trzy piętra zamku i skoczył obejmując pień rękami i nogami. Ześliznął się na parter i rozejrzał. Zza zakrętu wyskoczyła wilczyca i widząc Malcona zatrzymała się i majtnęła ogonem. Poszli razem w kierunku stajni nie spotykając nikogo po drodze. Tylko w stajni, przy Hombecie, krzątał się Bet i jakiś młody chłopak. Koń, już osiodłany, z zapiętym popręgiem parskał i tańczył. Zarżał przeciągle widząc Malcona.

– Wyprowadźcie – rozkazał Malcon pochylonym, w ukłonie stajennym i poszedł do wyjścia. Ziga odczekała chwilę, jakby chciała sprawdzić, czy słudzy dobrze wykonują rozkaz Malcona i dogoniła go dopiero na podwórzu.

Stał tam już Laber, a trochę dalej, prawie przy bramie, w czworoboku czekał oddział, który miał towarzyszyć królowi w drodze do skarbca. Malcon obrzucił go uważnym spojrzeniem i obejrzał się niecierpliwie. Spieszył się do konia, jazdy, przestrzeni, pędu, świstu powietrza. Hombet, czując przejażdżkę, szarpał głową i co kilka kroków starał się zakłusować. Bet i drugi stajenny z trudem utrzymywali go za uzdę. Malcon, o dwie głowy wyższy od innych, podszedł do konia i nie dotykając strzemion wskoczył na siodło. Podjechał do Laber a i pochylił się. Laber podał mu po kolei łuk i kołczan oraz pas mieczem i długą, wąską sakiewkę z pieniędzmi. Otworzył usta, ale Malcon nie patrząc na niego zapiął pas i dotknął boków Hombeta piętami. Koń skoczył do przodu i Laber nie zdążył nic powiedzieć. Brama podniosła się, Malcon wpadł przez nią cwałem, za nim runął oddział pod przewodnictwem Saila. Tętent siedemdziesięciu koni odbił się mocnym echem od wysokich murów dziedzińca i raptownie przerodził w głuchy odgłos kopyt na ubitej drodze Laber podszedł do schodów wiodących na szczyt muru i wdrapał się po nich na wąską drogę biegnącą wzdłuż grubej ściany. Stał i patrzył długo na skłębiony pas kurzu pozostawiony przez Malcona i jego oddział, potem odwrócił się i popatrzył na zamek, w którym spędził całe swoje życie. Nikt lepiej od niego nie wiedział jak wyglądało kiedyś Tuneppe, siedziba królów Laberi, i być może dlatego najlepiej ze wszystkich widział ślady zniszczenia i upadku. Zresztą zniszczenie zamku nie było jedynym, niestety, dowodem upadku Laberi. Tylko Laber słuchał doniesień o porywaniu stąd przygranicznych plemion i zgrzytał zębami, gdy ojciec Malcona niedbałym machnięciem ręki wypędzał skarżących się, tylko on wchłonął wiadomości o opustoszałych ośmiu małych twierdzach, niegdyś ważnych ogniwach łańcucha forpoczt królestwa, król swą złość po takich wiadomościach wyładowywał na zapasach wina. Tylko Laber zdawał sobie sprawę ze stopniowego zajmowania ważnych stanowisk w państwie przez ludzi, których jedyną zasługą były szczodre dary i bogate karawany, zawierające wynik pracy winiarzy. A już na pewno był jedynym w Tuneppe, który wiedział, że proces upadku można jeszcze odwrócić. Wiedział też, że Uta-Dej było kiedyś jednym z czterdziestu sześciu zamków warownych prastarego państwa Noki. Potem, za czasów dynastii Majjac, król Moss podbił wiele ziem graniczących z Noki i założył państwo Laberi, które, choć okrojone z wielu zdobyczy Mossa i jego następców, wciąż jeszcze było potężne. Dolna część zamku, u podnóża skarpy, była już ruiną, ale górna nawet dziś zadziwiała podróżnych, o ile któryś tędy akurat przejeżdżał.

Malcon ściągnął cugle Hombeta i zatrzymał się. Był tu kiedyś, dawno temu, jeszcze jako mały chłopiec i niewiele pamiętał z tego pobytu. Teraz na widok skarbca Laberi dziwnie drgnęło mu serce, dopiero w tej chwili uświadomił sobie, że stał się władcą wielkiego państwa, że nie będzie już miał czasu na beztroskie łowy i hulanki. Ponury Uta-Dej stanął u kresu młodości jak głaz, który spadł na drogę, jak rzeka, pojawiająca się nagle przed wędrowcem. Za tym głazem, za tą rzeką była już inna droga, za Uta-Dej było inne życie. Malcon patrzył i dziwił się swojemu płytkiemu oddechowi i biciu serca. Usłyszał z tyłu tętent koni i po chwili Sail i siedemdziesięciu zbrojnych dopadli Malcona, zatrzymując spienione konie. Król spojrzał w zagniewane oczy Saila i powiedział:

– Nie gniewaj się, Sail. Może to moja ostatnia taka przejażdżka.

Dowódca straży zamkowej surowo ściągnął brwi, ale Malcon widział, że stary nie gniewa się już. Król uśmiechnął się i skinął głową.

– Jedziemy – powiedział.

Ruszył pierwszy z Zigą u boku. Hombet szedł spokojnie, jakby wyczuwał powagę chwili. Potężna brama zaczęła podnosić się do góry. Chwila była znakomicie obliczona, bo gdy Malcon wjechał w cień wysokich murów była już całkowicie otwarta i stał w niej siwy Jogas, strażnik skarbca. Gdy król podjechał doń, skłonił się nisko i trwał tak, aż Malcon powiedział:

– Witaj Jogasie. Przyjechałem do ciebie w gościnę.

– To zaszczyt dla mnie, panie, ale to nie gościna – jesteś przecież tu wszędzie u siebie – Jogas zatoczył ręką szeroki łuk.

Malcon zeskoczył z konia i rzucił cugle pachołkowi, podszedł do skarbnika i położył mu rękę na ramieniu.

Twarz Jogasa była pomarszczona, jakby jej skórę naciągnięto na zbyt małą czaszkę; jasne, prawie mleczne oczy patrzyły na Malcona bez wyrazu, niemal obojętnie.

5
{"b":"100648","o":1}