Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czuł, że unosi się w powietrze, ale plama ciemności otaczała go nadal i nie widział nic przez krótką chwilę, aż nagle rozległ się głuchy, przeciągły dźwięk dzwonu, przypominający dźwięk, jaki słyszał w skalnym korytarzu, gdy z Kaplanem zdążali do wieży Mezara. Jedno uderzenie dzwonu trwało długo, a im bardziej cichł dźwięk, tym jaśniej stawało się wokół Malcona i gdy zapadła cisza, opadła plama mroku otaczająca go dotychczas. Niewidzialne więzy krępowały go nadal, ale mógł patrzeć przed siebie. Więc patrzył.

Znajdował się w dużej, większej niż sala tronowa w Tuneppe, komnacie, której ściany przechodziły łukiem w kopułę dachu. I ściana, i część kopuły, którą widział Malcon, miała kolor jaskrawoczerwony, taki sam jak upierzenie ptaka, który ciemnością atakował Malcona. Całą widoczną powierzchnię pokrywały pogmatwane, poplątane, przeplatające się rysunki wykonane białą i czerwoną farbą. Plątanina dwukolorowych grubszych i cieńszych linii nie miała sensu, chwilami przypominała Malconowi jakieś skomplikowane ryty, ale ponieważ nie mógł poruszać oczami, wpatrywał się tylko w mały kawałek ściany, resztę widząc tylko kącikami oczu. W sali było jasno, choć Malcon nie widział ani jednego okna, jasność biła z dołu, spod nóg, jakby stał na olbrzymiej lampie oliwnej. Jeszcze raz spróbował poruszyć oczami i od razu zaniechał wysiłku. Z boku dostrzegł jakieś poruszenie i w odległości trzech, czterech kroków przed nim stanął Lippys. Malcon zobaczył wysokiego, mocno zbudowanego mężczyznę, przeciwieństwo pokracznego, tłustego Mezara. Mag zatrzymał się dokładnie na wprost Malcona, tak że Dorn mógł bez wysiłku przyjrzeć się jego twarzy. Lippys miał szlachetne, zdecydowanymi ruchami wyrzeźbione rysy, wąski nos, oczy ciemne, głęboko osadzone pod zrastającymi się brwiami. Czoło zakrywała szeroka opaska nałożona na długie, ciemne, bez pasemka siwizny włosy, choć twarz była przybrużdżona kilkoma zmarszczkami, wskazującymi na podeszły wiek. Gęsta, krótko przystrzyżona broda i wąsy były nieco jaśniejsze niż włosy na głowie, ale również nie widać w nich było siwizny. Malcon, choć nieruchomo wpatrzony w oblicze czerwonego Maga, widział też szeroki, prosty płaszcz bez ozdób i rękawów, całe ubranie Lippysa, kolor płaszcza, intensywna purpura, odróżniał się nieco od karminu ścian.

Mag wpatrywał się w Malcona ciężkim spojrzeniem, choć wcale nie groźnym, raczej zmęczonym, rozgoryczonym, może nawet smutnym. Malcon postarał się zablokować swój mózg przed spojrzeniem Lippysa, jakby chciał zamknąć okno przed zimnym podmuchem wiatru z deszczem. Ściany i rysunki rozpłynęły mu się przed oczami, postać Maga zlała w jedną całość z otoczeniem, ale spojrzenie, dwa ciemne punkty na czerwonym tle wisiały nieruchomo w powietrzu. Nagle Malcon odzyskał władzę nad mięśniami szyi, potrząsnął głową i rozmyślnie odwrócił się od Maga. Wolno, spokojnie obejrzał komnatę, ale nie różniła się niczym od fragmentu, który już dość dokładnie sobie obejrzał – taki sam albo podobny wzór linii czy rytów, te same kolory. Spojrzał pod nogi szukając źródła światła. Posadzka była twarda jak kamień. Malcon czuł to wyraźnie, choć nie poruszył nogą od dawna Ale żaden kamień nie mógł być źródłem tej dziwnej mlecznej poświaty. Miał wrażenie, że to nie podłoga świeci, tylko światło niepojętym sposobem zostało zaklęte w skałę.

– Malconie – usłyszał i podniósł głowę. – Uwolnię cię z pęt jeżeli przyrzekniesz mi, że nie będziesz usiłował mnie zaatakować. Nie myśl, że się ciebie boję – Mag skrzywił się lekko – ale nie lubię, kiedy moi goście nastają na me istnienie.

– Nie jestem twoim gościem – powiedział zaskoczony Malcon. – Przysięgłem, że będę z tobą walczyć i dotrzymam przysięgi.

– Jak chcesz – Mag przyjął oświadczenie Malcona spokojnie. – Nie jesteś w stanie nawet dmuchnąć w moim kierunku, a co dopiero uderzyć we mnie. Spróbuj – zaproponował i zamilkł na chwilę, ale widząc, że Malcon nie zmienia wyrazu twarzy mówił dalej: – Zostałeś oszukany, Malconie. Ale o tym porozmawiamy nieco później, a na razie… – wysunął lewą rękę spod poły płaszcza i wyciągnął ją w kierunku Dorna. Z zaciśniętej pięści wystawał wskazujący i mały palec. Malcon zachwiał się odzyskując nagle władzę w nogach, omal nie upadł – nadal martwe ręce nie pomagały w utrzymaniu równowagi. Skamieniałe światło, na którym stali, wbrew pierwotnym odczuciom, nie było wcale śliskie. Szybko odwrócił się w stronę Maga. Lippys stał nieruchomo, z lekkim uśmiechem pod gęstym wąsem. Malcon nagle zrozumiał, że przypomina mu ojca i krew załomotała w skroniach. Opuścił oczy i zgrzytnął zębami. -… Usiądźmy. Należy ci się odpoczynek i posiłek – usłyszał głos Lippysa.

Podniósł głowę i zobaczył, że Mag wskazuje coś za jego plecami. Stał tam niewielki stół zastawiony gęsto misami, talerzami i pucharami. Mag przeszedł obok Malcona ocierając się nieomal o jego bok jakby chciał pokazać, że zupełnie nie obawia się Dorna. Malcon jednak wyczuł jakiś fałsz w ruchach Lippysa. Gdy odwrócił się, by pójść za nim, odczuł władzę w lewej ręce, tylko prawa, zaciśnięta na rękojeści Gaeda wciąż była martwa, choć Malcon wyczuwał jego kształt. I to, że był ciepły. Ruszył za Magiem do stołu.

Lippys usiadł spokojnie, nie zwracając uwagi na Malcona, wziął do ręki jeden ze stojących na stole dzbanów i dopiero wtedy spojrzał na zbliżającego się króla Laberi. Gestem wskazał miejsce naprzeciwko siebie i nalał bez pytania do dwu pucharów. Spojrzał Malconowi w oczy i podniósł puchar, a widząc, że Malcon siada, ale nie bierze do ręki naczynia, wypił sam kilka łyków. Odstawiony puchar brzęknął cicho, zbyt gwałtownie postawiony na blacie. Mag westchnął i odsunął się od stołu opierając plecami o szerokie, miękkie oparcie. Podniósł oczy do góry i po chwili przeniósł je na Malcona.

– Nie ufasz mi, Malconie – powiedział cicho. Odczekał chwilę, ale ponieważ Malcon nie odezwał się, ani nie poruszył, ciągnął: – Nie dziwi mnie to. Zostałeś omotany przy pomocy piekielnego chytrego planu, widząc więc, że aby przekonać cię, będę musiał opowiedzieć wszystko od początku. Ale powiedz mi: czy ktoś nastawał na koronę? Czy ktoś się sprzeciwił objęciu przez ciebie władzy?

– Nie – powiedział Malcon.

– Tak myślałem – pokiwał Mag. – A twój stryj, Targa-Rhovil? Też nie? – i widząc drgnięcie głowy Malcona szybko powiedział: – Tak myślałem. Znalazł lepszy sposób – wbił spojrzenie w stojący przed nim puchar i chwilę zastanawiał się. Nie podnosząc głowy powiedział: – Spróbuję zagadnąć, co ci opowiedziano o Yara, dobrze? – popatrzył na Malcona. – Pewnie dowiedziałeś się że twój przodek, pyszny król Cergolus, stracił Dobro Czyniący Miecz Gaed w kłótni z trzema Magami i od tej pory zło uderzyło w ludzi. A ty jesteś tym, który może zwyciężyć Magów, odzyskać Gaed i panować sprawiedliwie, a zło zniknie całkowicie wraz z Yara. Czyż nie tak? – poczekał chwilę, ale Malcon milczał.

– No to powiedz mi: z kim walczył Cergolus, skoro nie było zła na ziemi przed pojawieniem się zwycięskich Magów? I dlaczego nagle ty i właśnie teraz masz walczyć z Magami? Czyżby od dwudziestu pokoleń nie było wśród władców Laberi ani jednego prawdziwego wojownika? Przecież znasz… znałeś swojego ojca. Czy był tchórzem? Niee… Był tylko lekkomyślny i nie wierzył w to, w co uwierzył Targa-Rhovil. Opowiem ci inną historię – zaczerpnął powietrza i wypuścił je z szumem. – Cergolus miał brata bliźniaka. Gdy umierał ich ojciec, Valcotferic zwany Ostrożnym, koronę przekazał obu synom, nie chciał, by tylko jeden z nich był władcą. Spodziewał się, że prędzej czy później poleje się krew – albo ten panujący zabije brata broniąc korony, albo ten drugi popełni mord chcąc władać krainą Laberi. Mieli panować na przemian przez rok, aby nie mieć powodu wzajemnie sobie szkodzić, bo przecież ustępujący władca już za rok ponownie obejmował władzę w królestwie. Gdyby jeden z braci umarł, miał go zastąpić pierworodny syn. Gdy Valcotferic zszedł z tego świata, synowie zaczęli rządzić zgodnie z wolą ojca, obaj ożenili się, ale tylko Cergolus miał syna. Wtedy postanowił pozbyć się brata i niepodzielnie rządzić Laberi. Bał się mordu, więc przy pomocy największego łotra i czarnoksiężnika owych czasów, którego imienia do dziś nie mogę wymówić, rzucił czar na brata – zamknął go w ponurej, zasiedlonej przez złe moce krainie, dał mu do pomocy spętane magią plemię Tiurugów. Altarus został w Yara, z której nie mógł wyjść i w której nie był nawet władcą, bo wszystko co się tu działo, działo się samoistnie i nie mógł niczego zmienić – Lippys zaczął mówić szybciej i głośniej, wyrzucał z siebie słowa jakby chciał ulżyć wzbierającej złości. Nie patrzył na Malcona, jego wzrok utkwiony był w naczyniach na stole, choć nie zauważał żadnego z nich. – Czar miał działać przez dwadzieścia jeden pokoleń następców Cergolusa. Na więcej nie wystarczyło mocy temu… – zająknął się i nie wymawiając żadnego imienia mówił dalej: – Po dwudziestu jeden pokoleniach Altarus miał wrócić na tron Laberi. Chyba że władca, który wtedy zasiądzie na tronie, zabije go. Tak, Malconie. Twój stryj wykorzystał niecną wiedzę, którą zajmował się już od dawna, aby przekonać cię, że musisz wejść do Yara i pokonać trzech Magów, czyniąc niespotykane dobro wszystkim ludziom. W rzeczywistości pragnie, byśmy się nawzajem pozabijali, bo – jak się domyśliłeś – to ja jestem Altarusem, bratem podłego Cergolusa, ja pędzę żywot w tej krainie już ponad 800 lat, to ja czekam na koronę i to ja mam być uśmiercony przez ciebie, aby Targa-Rhovil mógł bez przeszkód zasiąść na tronie. A jeśli ja zwyciężę, ten złoczyńca ciebie ogłosi ofiarą, mnie mordercą i wezwie wszystkich do walki z podłym Magiem, zabójcą prawowitego władcy Laberi. Będę miał do wyboru – albo walczyć i zabijać moich rodaków, albo dać się zabić. To ostatnie wydaje mi się najlepszym wyjściem – powiedział cicho i popatrzył Malconowi, w oczy. – Nie wiesz jaka to męka – żyć osiemset lat wśród obcych, wśród złości i nienawiści, podłości, knowań i nieufności – zamilkł.

44
{"b":"100648","o":1}