Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Rozkaz został wykonany sprawnie i po chwili, po dokładnym obejrzeniu okolicy i nieba nad głową, Malcon wyprzedzany przez zwiadowcę, który odkrył kryjówkę, ruszył galopem w stronę wodospadu. Tuż przed drzewami, o których mówił Pia, zeskoczyli z koni i szybko wprowadzili je pod zwisającą skałę, nad którą przewalała się woda. Miejsca było sporo, zmieściłby się równie dobrze oddział trzykrotnie większy od ich grupy. Wodospad przepuszczał wystarczająco dużo światła, a jego szum okazał się niezbyt dokuczliwy i nie przeszkadzał specjalnie w rozmowach. Malcon zostawił Hombeta i z mieczem w ręku spenetrował całą przestrzeń pod skałą. Rychło znalazł głęboką niszę, która tak wgryzała się w skałę, że z powodzeniem można było rozpalić ognisko. Gdy wszyscy znaleźli się pod dachem ze skały i wody a Hok, który zatrzymał się tuż za zakrywającymi wejście drzewami i uważnie obserwował okolicę, wszedł w końcu i potrząsnął głową na znak, że nikt ich nie ściga, Malcon wyznaczył miejsca dla koni, pokazał niszę, w której mogli spać i wysłał dwóch Pia po gałęzie na ognisko, aby przygotować ciepły posiłek i podgrzać wodę na tensę. Czterem innym polecił narwać trawy dla koni.

Pashut chciał uzgodnić z Maleonem kolejność wart, ale nie zdążył. Król Laberi przysiadł pod skałą i drzemał, poruszając od czasu do czasu wargami.

– Dziwne – mruknął do siebie dowódca Pia – przecież dopiero wyspał się porządnie.

Kręcąc z niedowierzaniem głową przypatrywał się chwilę śpiącemu, aż wreszcie zrezygnowany okrył go derką i sam wyznaczył straże. Malcon nie poruszył się nawet. Zapadł w ciężki, głęboki sen, którego miał nie zapomnieć do końca życia.

Jakiś głuchy szum dokuczliwie wdzierał się w uszy. Malcon Dorn, niekoronowany dotychczas król Laberi, poruszył kilka razy głową i otworzył oczy. Czuł się rześko i świeżo, usiadł szybko i rozejrzał dokoła. Zobaczył, że rozsiodłane konie stoją pod ścianą, gdzie jaskinia była najszersza i spokojnie przeżuwają trawę, a ludzie bez pośpiechu krzątają się po kryjówce. Hok siedział na kamieniach tuż przy wejściu do wnęki pod wodospadem, a nieopodal, pod skórą, jaśniała twarz śpiącego spokojnie Pashuta. Ziga, leżąca dotychczas tuż przy Malconie, zerwała się i ziewnąwszy spojrzała mu w oczy, oczekując jakiegoś polecenia. Malcon złapał ją za sierść na karku i delikatnie potarmosił. Odrzucił derkę przykrywającą mu nogi, wstał, przeciągnął się i podszedł do Hoka.

– Idź odpoczywaj, ja stanę na warcie – powiedział kładąc mu dłoń na ramieniu.

Hok jakoś dziwnie popatrzył na Malcona, chwilę przyglądał mu się coraz bardziej marszcząc brwi, a potem powiedział:

– Ja już spałem. Jestem całkowicie wypoczęty. Wszyscy już wypoczęli.

Coś w brzmieniu jego głosu zastanowiło Malcona. Teraz on zmarszczył brwi, rozejrzał się jeszcze raz po schronieniu i wrócił spojrzeniem do twarzy Hoka.

– Jak długo spałem?

– Noc, dzień i jeszcze jedną noc.

Malcon szarpnął się i prawie krzyknął:

– Dlaczego nikt mnie nie obudził? Wszyscy mamy tu jednakowe obowiązki do wykonania i wcale nie chcę…

Hok szybko poderwał się i podniósł dłoń, Toulik wstał również. – Malconie, to nie był zwyczajny sen. Nic nie pamiętasz?

Malcon umilkł i zamknął usta. Chwilę milczał ze zmarszczonymi brwiami, wpatrując się w Hoka.

– Jak to: nie zwyczajny sen? Skąd wiesz?

– Chcieliśmy obudzić cię rano, ale byłeś jak kłoda. Prawie nie oddychałeś i wystraszyłeś nas, byłeś jednak ciepły, a Ziga zaczęła warczeć, gdy zbyt mocno zacząłem tobą potrząsać…. - Hok rozłożył ręce i wykonał dłońmi kilka kolistych ruchów. – Więc uznaliśmy, że ona coś wie i zostawiliśmy cię w spokoju. A potem… Czekaj. Znasz jakiś obcy język? Poza morkiem?

– Nie – potrząsnął głową Malcon. – Dlaczego pytasz?

– Bo gdzieś w południc zacząłeś przemawiać w nieznanym nam języku. Żaden z nas nie zrozumiał ani słowa. Wyglądało na to, że rozmawiasz z kimś – wyraźnie pytałeś o coś, potem milczałeś długą chwilę, mówiłeś coś, znowu milczałeś… Trwało to prawie całe popołudnie. A potem znowu się wystraszyliśmy: zacząłeś drżeć i jęczeć, ale ponieważ Ziga leżała spokojnie więc nie usiłowaliśmy cię obudzić, tylko narzuciliśmy na ciebie jeszcze kilka skór i czekaliśmy…

Malcon przestał słuchać Hoka, podniósł dłoń do czoła i potarł je mocno. Prawa dłoń wolno przesunęła się w kierunku pochwy z ułomkiem Gaeda i zacisnęła się na jego rękojeści. Nagle – jakby od tego dotknięcia – zachwiał się i zatoczył. Hok z Toulikiem podskoczyli przytrzymali go pod ramiona, ale Malcon prawie od razu potrząsnął głową i uwolnił się z ich objęć. Przypomniał sobie wszystko. Odwrócił się i nie patrząc na nikogo wrócił na posłanie odprowadzany zdziwionymi spojrzeniami najpierw Hoka i Toulika, a potem wszystkich czuwających Pia. Dorn usiadł na skórach i położył głowę na opartych o kolana ramionach. Siedział tak nieruchomo aż do południa, kiedy Pashut przyniósł mu kubek ciepłej piry i duży, cienki płat suszonego mięsa. Trącił Malcona w ramię i gdy Dorn podniósł głowę, podsunął mu jedzenie, a sam przykucnął obok.

– Wiesz, że woda w wodospadzie jest najzupełniej normalna? – zapytał. – W chwili, kiedy wylewa się z tego cuchnącego bajora, traci cały smród. Piła ją Ziga, piły konie, a potem my. Ale nie możemy ugotować więcej ciepłej strawy – brakuje tu chrustu, a nie chcieliśmy, żeby dym wydostawał się przez wejście. Hok proponował, żeby je szczelnie zasłonić, wtedy dym musiałby mieszać się z wodą i nie byłoby śladu, ale nie bardzo wiem jak zasłonić tę dziurę – wskazał ręką do tyłu.

Pashut mówił szybko, był nienaturalnie ożywiony, unikał spojrzenia Malcona żującego mięso i wpatrującego się poważnie w wodza Pia. Umilkł nagle, bo Malcon uśmiechnął się słabo, a potem trącił go łokciem.

– Poczekaj, Pashut. Zjem i opowiem wszystko. Nie mam przed wami tajemnic, chyba mi ufasz?

– Nie mów tak. Ufamy wszyscy wszystkim nawzajem. Inaczej nie dotarlibyśmy aż tak daleko. Ale zrozum naszą niecierpliwość – siedzimy tu jak na wysepce pośród bagien i tylko ty wiesz, czy wytrzyma nasz ciężar… – Pia westchnął.

– Przepraszam was. Powinienem był od razu wszystko opowiedzieć, ale dopiero słowa Hoka przywróciły mi pamięć, a potem… Potem musiałem pomyśleć o kilku sprawach – położył dłoń na ramieniu Pashuta. – Po posiłku zbieramy się wszyscy, dobrze?

Pashut skinął kilka razy głową, ostrożnie położył rękę na karku wilczycy i przejechał dłonią po jej grzbiecie. Kiwał jeszcze raz głową i odszedł w kierunku wyjścia. Mijając Hoka powiedział coś cicho i zniknął w gąszczu na progu jaskini. Malcon nie spiesząc się dokończył posiłek i wypił resztę piry. Wstał i wypłukał kubek wychylając się w kierunku grubej ściany wody spływającej ze skalnego progu. Zobaczył, że Pashut wrócił i pokazał mu gestem, aby zebrał wszystkich, a sam podszedł do Hombeta i chwilę spędził głaszcząc pysk konia wyraźnie ucieszonego obecnością pana. Potem – widząc, że prócz wartowników wszyscy zebrali się i stoją półkolem czekając na niego – podszedł do nich i usiadł pierwszy.

– Posłuchajcie, stała się rzecz dziwna, moim zdaniem najdziwniejsza od wejścia do Yara – potarł dłońmi skrzyżowane kolana i popatrzył po kolei w oczy wszystkich siedzących w kole. – Nie wiem jak to się stało, ale we śnie rozmawiałem z kimś… Nie wiem co i kto to jest, nie mogłem tego zrozumieć, choć rozmawialiśmy w znanym mi języku. Usłyszałem najpierw jakiś wołający mnie głos, a potem poczułem, że jestem blisko kogoś przyjaznego, kogoś dobrego… Nie wiem… To było jak ognisko w mroźną jesienną noc, jak łyk grzanego wina po uciążliwej podróży… Pomyślałem, że umarłem i tylko mój duch… – Malcon przygryzł dolną wargę -… ale znów usłyszałem ten głos.

„- Nie umarłeś, Malconie. Nazywaj mnie Ogiana. Będzie Ci łatwiej rozmawiać ze mną.

– Kim jesteś?

– To nie tak łatwo wytłumaczyć, Malconie. Musielibyśmy wrócić do czasów chaosu, kiedy rodził się świat zamieszkiwany teraz przez was, ludzi…

– A ty? Kim jesteś?

42
{"b":"100648","o":1}