Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Ale nie możemy też wątpić w powodzenie! – wykrzyknął Hok zrywając się z ławy – Zresztą ty przecież… – odwrócił się do Pashuta i skierował w niego palec -… też byś tu nie…

– Oczywiście, że nie przyszedłbym tu, gdybym zupełnie nie wierzył w sens walki z Magami – przerwał Pashut. – Tylko że spodziewałem się walki… – wyciągnął przed siebie obie ręce z dłońmi skierowanymi ku górze i rozstawionymi palcami, potrząsnął nimi kilkakrotnie. – Nie czujemy się dobrze na powierzchni, zbyt dużo czasu spędziliśmy w podziemiach. I w dodatku czekamy tylko na… – potrząsnął zaciśniętymi pięściami -… sami nie wiemy na co – machnął dłonią i usiadł.

– Poczekaj! – Malcon uniesioną ręką powstrzymał Hoka. – Masz we wszystkim rację. Wiemy, że czas pracuje nie na naszą korzyść, dajemy Magom czas na przygotowanie się do obrony czy ataku, ale przecież nie walczymy z jakimiś dzikimi najeźdźcami, nie wiemy do czego są zdolni Magowie, jak z nimi walczyć i właściwie nie wiemy jaką siłą sami rozporządzamy. Nie znamy magicznych właściwości Gaeda i Ma-Na, nie znamy słabych stron Lippysa i Zacamela i dlatego musimy postępować bardzo ostrożnie, aby nie stracić tego, co już zyskaliśmy – Malcon powiódł ręką dookoła. – Czy jeszcze dwie kwadry temu któryś z nas wierzył w to, że może spędzić kilka nocy w Yara i przeżyć? Przekonaliśmy jednego z Magów, przekonaliśmy się, że z Tiurugami można walczyć i zwyciężać ich, jeśli tylko nie są w przeważającej sile.

– To wszystko prawda – Pashut uniósł opuszczoną dotychczas głowę i spod uniesionych brwi spojrzał na Malcona, a potem zerknął na Hoka. – Tylko… Co dalej? Idziemy na Lippysa? Czy na Zacamela?

– Jednego jestem pewien – Malcon usiadł. – Że nie możemy od razu uderzać na największego z Magów. Nie wiem czy to znowu odezwał się w mojej głowie Jogas, czy majaczyłem w malignie, ale pamiętam wyraźnie, że wczoraj obudziłem się i wiedziałem, że nie mamy jeszcze dość siły, by zaatakować Zacamela. Jeśli uda nam się zwyciężyć Lippysa, pozbawimy Zacamela części jego sił, a może zyskamy jakąś broń lub przynajmniej sposób walki z Białym Magiem. Musimy uderzyć na Lippysa. Tego jestem pewien.

– A jak? – zapytał jeden z wodzów Pia.

Malcon przypomniał sobie, że nazywa się Toulik.

– Musimy to rozważyć wspólnie – potarł czoło i szarpnął krótki wąs. – Chociaż moim zdaniem mamy tylko jeden sposób do wykorzystania – musimy obsadzić Greez i resztą sił uderzyć na Lippysa. Ale jest jedno pytanie: dzielimy nasze siły czy poczekamy na posiłki Pia? – spojrzał na Pashuta, ale ten nie wykonał żadnego ruchu. Malcon zrozumiał, że Pia nie chcą ryzykować życia większej ilości swoich ludzi.

– Możemy też chyba posłać po posiłki do Laberi, choć jeśli mam być szczery, wątpię czy to się uda. Nie wiem czy Jogasowi udało się utrzymać koronę dla mnie, a jeśli tron zajął któryś z moich wujów to na ich pomoc nie mamy co liczyć. No i możemy prosić o pomoc Enda – popatrzył na Hoka, ale gdy tamten otworzył usta dodał szybko: – Ale musielibyśmy długo… za długo czekać na twoich wojowników. Tak więc… – zawiesił głos. Wszyscy odwrócili się do Pashuta. Siedział na ławie opierając się łokciami o kolana ze spojrzeniem skierowanym w podłogę. Po chwili podniósł twarz i odwrócił się do swoich zastępców. Obaj po kolei skinęli lekko głowami.

– Na posiłki Pia nie liczcie – powiedział cicho. – Wszyscy, którzy mogli i chcieli są już z wami. Książę Chasmin musi brać pod uwagę, że wszyscy zginiemy. I tak oddał nam Ma-Na, w gruncie rzeczy skazując swój lud na śmierć. Tyle mam do powiedzenia.

– W takim razie ta sprawa jest jasna – zostawiamy tu obsadę i ruszamy na Lippysa? – zapytał Hok.

Malcon wolno kiwnął kilka razy głową. Postarał się nie okazać jak przygnębiła go wypowiedź Pashuta. Plasnął dłonią o kolano.

– Musimy dowiedzieć się jak najwięcej o Lippysie i jego twierdzy, Den?

Chłopak wsadził dłonie pomiędzy kolana, skulił ramiona. Potrząsnął głową.

– Nic nie wiem. Nic – wolno pokręcił głową.

– A kto w ogóle wie cokolwiek? – Malcon popatrzył kolejno na obecnych.

Napotkał spojrzenie pięciu par oczu. Wszystkie wyrażały to samo. Złapał się za kark lewą ręką i wypuścił powietrze ze świstem.

– No więc mamy tylko mapę z oznaczonym miejscem. Możemy również uważać, że mamy do czynienia z dużo groźniejszym przeciwnikiem niż Mezar. Mamy Ma-Na, który daje się podzielić na ogniwa i który jest chyba bronią skuteczną w walce z Magami, choć nie bardzo wiemy jak jej używać. I tyle wiemy…

– Przynajmniej część Ma-Na musimy zostawić załodze Greez? – ni to stwierdził ni to zapytał Fineagon, jeden z Pia obecnych na naradzie, krzepki starzec, chudy jak głownia własnego miecza.

– A… tak – potwierdził Malcon. – I myślę, że najlepiej będzie jeżeli Den zostanie tu. Na pewno przydałbyś się w razie chociażby spotkania z Tiurugami… – podniósł rękę widząc zaskoczenie i niechęć w oczach chłopaka -… ale najlepiej z nas wszystkich znasz Greez i nie zapominaj, że gdzieś tam – wskazał palcem podłogę – są jeszcze kucharze i inni niewolnicy… Tylko ty wiesz jak można sobie z nimi poradzić gdyby… gdyby… – potrząsnął głową -… nie wiem co, ale nie ma potrzeby zabijać ich. Przynajmniej dopóki nie musimy.

Toulik odchrząknął i otworzył usta, ale uprzedził go Fineagon.

– Jest to najbardziej zwariowany plan, jaki można by tu wymyśleć – powiedział wolno i wyraźnie. – I nie widzę innego wyjścia, jak tylko go wypełnić.

Pashut skinął głową, Hok wstał i klepnął się w pierś. Malcon wstał również. Podszedł do Pashuta.

– Ilu ludzi tu masz? – zapytał.

– Zostało dwudziestu dziewięciu.

– Zostawimy tu trzynastu i Dena. I Wyruszamy jutro, gdy tylko pierwszy promień słońca liźnie ziemię. Zgoda?

Nikt się nie sprzeciwił, ale Pashut otworzył usta, zamknął jakby się rozmyślił, ale od razu otworzył je jeszcze raz.

– Ile dni drogi mamy do Lippysa? – Trzy… Może cztery – po raz pierwszy od dłuższej chwili odezwał się Den. – Tyle samo nocy – pokiwał głową Pashut.

– Masz na myśli Kaplana – stwierdził Hok.

– Tak. Przeżył jedną noc pod gołym niebem Yara.

– A my musimy tu przeżyć trzy albo cztery. A może znacznie więcej – Malcon powiedział to wolno, wyraźnie i głośno, o wiele głośniej niż trzeba było, aby wszyscy go usłyszeli.

Altar ziewnął i zbliżył się do Caldovique – ta noc upłynęła w ciszy i spokoju, nawet cypry nie usiłowały przedrzeć się przez plątaninę gałęzi dwóch zwalonych wieczorem drzew i strażnicy zmęczeni wartą, kręcąc głowami przez cały czas, zeszli się na południowym brzegu obozowiska.

– Chyba przeżyliśmy jeszcze jedną noc – szepnął Altar.

Był najmłodszym Pia, uczestniczącym w wyprawie przeciw Magom i najbardziej lekkomyślnym, najdalej odszedł od przydzielonego mu odcinka. Caldovique zamierzał zwrócić mu na to uwagę, ale przypomniał sobie, że sam również wsunął się głęboko pod gałęzie, zamiast czuwać po drugiej stronie ściętego wieczorem drzewa. Kiwnął więc tylko głową i przykucnął spoglądając na wszystkie strony. Nie widział nieba, a Altar patrząc na niego opuścił głowę. Obaj strażnicy nie zauważyli nadlatujących best.

Węże zatoczyły koło nad obozowiskiem. Prawie jednocześnie wysunęły nadogonowe wyrostki i hipnotyczny terkot popłynął w dół. Caldovique nie zdążył nawet unieść głowy, szarpnął się, kolana rozjechały się i runął twarzą w trawę, Altar zatoczył się i z otwartymi do krzyku ustami upadł zwalając mieczem kocioł z resztą wystygłej tensy. Hałas obudził Malcona, który zdążył zobaczyć długie grube jak ramię uskrzydlone węże, kołujące nad nim i towarzyszami. Dotarł do niego cichy, ale bezwzględny, rozkazujący grzechot. Zacisnął zęby i spróbował mu się przeciwstawić, lecz ciemna kurtyna bezwładu zapadała na jego umysł, choć zdołał przekręcić się i unieść jedno ramię. Opadło prawie bezwładnie zakrywając jedno ucho. Od razu jadowity szelest ścichł, nakaz, któremu nie można było się przeciwstawić osłabł i Malcon zaczął budzić się ze snu, po którym stoczyć się miał w bagno śmierci. Poderwał głowę i odciął się od best zaciskając dłonie na uszach. Wstał. Besty szybowały tuż nad jego głową, ale widząc stojącą ofiarę poderwały się wolno i nasiliły szelest, nie spieszyły się z atakiem, żadne zwierzę nie było w stanie uratować się, ujść cało, czekały więc cierpliwie.

37
{"b":"100648","o":1}