– To jest Kaplan – powiedział Pashut. – Jedyny, prócz was, obcy w podziemiach Pia. Nasz najlepszy słuchacz – dodał z dumą.
– Nie rozumiecie tego – odezwał się Kaplan. I dodał: – Wysłuchuję mowy zwierząt. Dzięki nietoperzom wiedzieliśmy o was. Powiedziały mi to – uśmiechnął się. Nos zjechał jeszcze niżej i prawie zahaczał o odsłonięte zęby.
– Myślę, że z jego pomocą szybciej się dogadamy. Zna mork i obyczaje niemieszkańców Yara – powiedział Pashut. – Przybył już goniec od naszego króla – zmienił nagle temat. – Jest chory i nie może z wami się spotkać, ale kazał udzielić wszelkiej pomocy jakiej możecie od nas potrzebować… – zawiesił głos i Malcon zrozumiał, że powinien udzielić odpowiedzi na to niezadane pytanie. Wskazał ręką skóry, z których on i Hok przed chwilą się podnieśli i usiadł, odczekawszy aż Pashut i Kaplan usiądą. Skubnął wąs, zastanawiając się od czego zacząć.
– Chcemy zniszczyć Magów – powiedział cicho i popatrzył najpierw na Hoka, a potem na Pashuta. – Hok chce wrócić ze swoim narodem na ziemie, które zawsze były ziemiami Enda. A ja muszę przywrócić dawny blask i potęgę Laberi. Ale aby to się stało, muszą zginąć wszyscy trzej Magowie. Mam Gaed, widziałeś go – zwrócił się do Pashuta. Ten kiwnął głową. – Nie za bardzo wiem jak można tym ułomkiem zabić Mezara, ale będę próbował.
– Jak możemy ci pomóc? – zapytał Kaplan.
Malcon wzruszył ramionami. Od chwili, gdy Pia przestali uważać go za wroga zastanawiał się jak zmieniło to sytuację, jak wykorzystać niespodziewanych sprzymierzeńców i nic mądrego nie przychodziło mu do głowy. Westchnął głęboko i zmarszczył lekko brwi.
– Nie wiem. Nie spodziewałem się pomocy. Obecność Hoka też jest niespodzianką, a o was nie słyszeliśmy w ogóle. Może najpierw opowiedzcie coś o sobie.
Pashut pochylił się i sięgnął do kubków, nalał do dwóch i podał Malconowi i Hokowi, potem napełnił następne dwa, jeden złożył w dłoń Kaplana i łyknął ze swojego. Odstawił naczynie i przejechał zgiętym palcem po wargach.
– Jeśli jesteś Enda, to powinieneś wiedzieć, że dawno temu nasze ludy sąsiadowały ze sobą, choć nie były zaprzyjaźnione. Nie były też wrogami. Po prostu – mieliśmy swoje życie, wy – swoje. Zamieszkiwaliśmy krainę jezior, na południowy zachód od waszej stolicy – patrzył cały czas na Hoka, który z coraz większym zdumieniem patrzył na Pashuta.
– Piogowie? – powiedział wolno Hok i wyciągnął palec w kierunku Pia.
– Tak nas nazywaliście – pokiwał głową Pashut. – Nie wchodziliśmy sobie w drogę i prawie zupełnie nie stykaliśmy się ze sobą.
– Nie potrzebowaliście nas – powiedział Hok, jakby się usprawiedliwiał ze spraw, w których nie brało udziału już kilkanaście pokoleń.
– I wy nas również – powiedział nieco ostrzej Pashut, ale zaraz uśmiechnął się, by zatrzeć wrażenie. – Zresztą to bardzo stare dzieje – machnął dłonią. – W każdym razie, gdy Enda wyszli z Yara, a pozostali nazwali się Tiurugami, gdy rozpanoszyli się tu Magowie, nasza ojczyzna przemieniła się w błotnistą równinę. Nie mogliśmy na niej mieszkać – wilgoć i trujące opary niszczyły nas, choć ani Magowie ani Tiurugowie nie interesowali się nami. Tylko my znamy kilka dróg prowadzących w głąb moczarów, ale przeprowadziliśmy się do pieczar. Tu teraz żyjemy, ale nie będę ukrywał, że z przyjemnością wrócilibyśmy nad jeziora. Dlatego pomożemy wam we wszystkim – zakończył i sięgnął po kubek.
– Magowie nie próbują was… – Malcon machnął ręką nie mogąc znaleźć odpowiedniego słowa.
– Wykurzyć? – zapytał Pashut i uśmiechnął się, niezbyt szczerze, bo oczy… Oczy zostały poważne i kłuły nieprzyjemnie. – Nie mogą. Mamy coś, czego się obawiają… – umilkł i niewidzące spojrzenie wbił w ścianę za Malconem, jakby szukał tam rady.
Nastała cisza. Jakiś kamyczek oderwał się od stropuj i spadł na podłogę obok wilczycy. Zerwała się, rozglądając niespokojnie wokół. Wszyscy, oprócz Pashuta, popatrzyli na nią. Ziga nie odkryła żadnego niebezpieczeństwa przeciągnęła się i podeszła do Malcona. Ułożyła się z nosem tuż obok kolana króla. Hok chrząknął.
– Niewiele jest rzeczy, których obawiają się Magowie – powiedział z namysłem.
Pashut spojrzał na niego, a potem na Kaplana. Malcon domyślił się, że oni trzej wiedzą coś, czego on nie wie i otworzył usta, by spytać o czym mówią, ale nie wydał z siebie dźwięku. Coś w oczach Kaplana zastanowiło go i zaciekawiło. Starając się, aby nikt tego nie zauważył, zaczął przyglądać się twarzy „słuchacza” z nosem jak hak abordażowy.
– Właściwie są tyko dwie takie rzeczy – powiedział Hok cicho i pochylił się w kierunku Pashuta.
– Tak – powiedział tamten i podniósł jedną z kłód. Chwilę ją oglądał i włożył w ogień. Poruszył drewnem i odwrócił się do Malcona. – Musimy przynosić drewno z bagien. Suszymy je w ciepłych jaskiniach, to jest bardzo kłopotliwe. I uciążliwe – dodał z całą powagą, jakby nie widział napięcia w twarzy Hoka i niecierpliwego gestu jego dłoni.
– Macie Ma-Na! – krzyknął Hok.
– Tak – znowu powiedział Pashut.
Hok zerwał się na równe nogi, Ziga poderwała się również. Pozostali nie poruszyli się.
– Znaleźliście Ma-Na – wycedził przez zęby Hok. – Jest nasz. Nasz! – krzyknął.
– Jeśli tak wam na nim zależało, to dlaczego zostawiliście go Magom? – skrzywił się Pashut lekceważąco.
Nieprawda! Straciliśmy go w walce. Tiurugów było całe morze, a nas tylko kilkuset. – Hok głośno przełknął linę. – Za ten łańcuch oddało życie prawie dwustu Enda…
– Ale teraz jest nasz – przerwał Pashut. – Usiądź – okrągłym gestem wskazał Hokowi skóry, z których tamten przed chwilą się zerwał.
Malconowi wydało się, że Pia chce coś ważnego powiedzieć, pochylił się i dotknął kolana Hoka, a gdy tamten obejrzał się, kiwnął kilka razy głową. Hok Loffer rozejrzał się wokoło i usiadł.
– Może i ja bym się dowiedział, o co się kłócicie – powiedział Malcon. Miał nadzieję, że najkrótsze nawet wyjaśnienie uspokoi antagonistów, a poza tym rzeczywiście nie rozumiał, o co im chodzi.
– Zacznij ty – powiedział Pashut do Hoka. – Wiesz lepiej, jaki był początek.
Hok duszkiem wypił swoje wino i zagryzł wargi. Chwilę milczał.
– Ma-Na to Magiczny Łańcuch Pętający Zło. Nie wiemy skąd pochodzi, tak samo jak nie wiemy skąd wziął się w ręku Cergolusa Gaed. Kto wie, może Gaed i Ma-Na nie pochodzą z tego samego źródła. Na pewno Cergolus chciał mieć ten łańcuch, ale nie próbował zabrać go siłą plemieniu Enda. Potem zło zalało naszą ojczyznę jak lawa wulkanu i Ma-Na został tutaj. Byłem pewien, że mają go Magowie – wzruszył ramionami i zamilkł.
– Stoczyliśmy z Tiurugami tylko kilka walk i w jednej z nich niespodziewanie zdobyliśmy Ma-Na powiedział Pashut. – Było to szczęśliwe wydarzenie, bo zdobyliśmy potężną broń, ale jednocześnie oczy Magów skierowały się na nas. Nie atakowali nas w podziemiach, ale od tej chwili Yara jest dla nas zamknięta. Tylko błota nam pozostały.
– Odstąpcie nam Ma-Na – powiedział Hok. – Wy nie walczycie z Magami.
– Ale dzięki niemu możemy tu żyć – wtrącił się do rozmowy Kaplan.
– Jeśli wam się nie uda i Ma-Na przejdzie do rąk Magów, będziemy zgubieni – dodał Pashut. – Musicie nas zrozumieć – zakończył z naciskiem.
– Ech… – machnął ręką Hok. – Wolicie żyć jak szczury…
Tym razem poderwał się Pashut. Prawą ręką chwycił rękojeść noża, ale nie wyciągnął go zza pasa.
– A wy? – wrzasnął. – Dlaczego tu nie przyjdziecie wszyscy?
– Nas jest pół tysiąca! – Hok zacisnął zęby. Słowa wypadały spomiędzy nich jak kamyki.
– A nas, jak myślisz, ilu tu jest? – krzyknął Pashut.
Kaplan podniósł dłoń uspokajającym gestem, równocześnie Ziga, która zerwała się wraz z Pashutem, warknęła cicho. Malcon szarpnął połę bluzy Hoka. – Zdaje się, że mieliśmy o czymś innym mówić. Usiądź – powiedział do Pashuta – tak nigdy nie dojdziemy do celu – odwrócił się do Hoka.
– Nie wiedziałem, że istnieje Magiczny Łańcuch, ty też na niego nie liczyłeś, możemy uznać, że nie było o nim mowy. Lepiej zastanówmy się nad czym innym – uśmiechnął się Pia. – Jak dotrzeć do zamku Mezara?