Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Laberi – powiedział, chciał przedstawić również Hoka, ale powstrzymał się.

Twarz pytającego drgnęła, zmarszczył lekko brwi i spojrzał w ogień. Siedział chwilę nieruchomo w zupełnej ciszy, potem podniósł głowę i wbił spojrzenie w Malcona. Król Laberi poczuł, że wzrok tamtego wwierca mu się pod czaszkę, włosy zjeżyły mu się na głowie i łzy wypłynęły z oczu. Usiłował przymknąć powieki i odciąć się od nieznajomego, ale nie mógł wykonać żadnego ruchu. Nagle oczy, grzebiące w mózgu Malcona, odwróciły się.

– Jak się nazywasz? – powiedział mężczyzna. Skąd przybywasz?

Nie był to czysty mork, język południa, nieznajomy przeciągał zbytnio niektóre głoski, ale mówił szybko, nie namyślając się.

– Malcon z Laberi – uznał, że tu może bez obaw podać swoje imię. Nie sądził, by ktoś wiedział tu, kim jest – A to Hok – wskazał ręką siedzącego obok Hoka. – A wy kim jesteście?

Pytanie pozostało bez odpowiedzi. Mężczyźni z naprzeciwka odwrócili się ku sobie i prawie jednocześnie rzucili po kilka niezrozumiałych słów. Jeden z nich kiwnął kilka razy głową i zapytał:

– Po co weszli tu?

Posługiwał się morkiem dużo gorzej niż jego poprzednik, ale pytanie było jasne.

– Wędrujemy po świecie… – wzruszył ramionami Malcon. – Chcemy zobaczyć ten kraj. Niewiele ludzi tu było, a…

– Dlaczego ukryliście się przed Ed-Rokiem? – przerwał pierwszy pytający.

– Nie wiem, co to jest Edrok – powiedział Malcon, potrząsając lekko głową. W tej samej chwili zrozumiał o co pytał nieznajomy. Musiało to odbić się na jego twarzy, bo tamten zacisnął wargi.

– Nie wiedzieliśmy co to jest, więc na wszelki wypadek schowaliśmy się.

Gospodarze wstali nagle i cofnęli się o krok, tylko ten, który władał swobodnie morkiem stał nieruchomo. Popatrzył na Hoka i przeniósł spojrzenie na Malcona.

– Tu nie sięga władza Magów. I nie sięgnie nigdy. Dopóki choć jeden Pia będzie żył. Wasi władcy wiedzą o tym i nie próbują tu wchodzić, a jeśli postanowili teraz rozpocząć z nami wojnę, to niech tak będzie. Wasze ciała zostaną oblane sklorą i wyrzucone z jaskiń. Magowie dobrze zrozumieją o co nam chodzi.

Mężczyzna odwrócił się i zrobił krok w kierunku korytarza Malcon podniósł rękę i zawołał:

– Nie jesteśmy sługami Magów! To nieprawda!

– Dlaczego kłamać? – powiedział nagle drugi z czwórki.

– Powiedzcie, kim wy jesteście, a wtedy – jeśli nie jesteście naszymi wrogami – powiemy wam całą prawdę. Jeśli uznamy was za wrogów nie powiemy nic, a wy za to będziecie mogli nas zabić. Przecież nawet jeśli jesteście sługami Magów to i tak nic wam nie możemy tu zrobić – powiedział Hok.

– Tego się nie boimy – powiedział przywódca nieznajomych. – Zbyt blisko jesteśmy serca podziemi, żeby bać się władzy Magów – zastanawiał się chwilę i nagle wrócił na swoje miejsce przed ogniem, ale nie siadał już.

– Kim jesteście? – zapytał szybko Malcon.

– Jesteśmy Pia. Ja nazywam się Pashut, jestem wodzem tej części podziemi – odpowiedział przywódca.

– Ale co tu robicie? Ukrywacie się przed Magami? – wtrącił Hok.

Pashut chwycił za rękojeść noża i pochylił się do przodu. Przez chwilę wyglądało, że rzuci się na Hoka, ale opanował się.

– Nikt jeszcze nie powiedział, że Pia chowają się przed Magami. Albo jesteście nieskończenie głupi, albo szukacie szybkiej śmierci. Albo… – przerwał nagle i rzucił spojrzenie na współplemieńców. – Pytaj!

– Walczycie z Magami? – wolno powiedział Malcon.

Pashut zdziwiony spojrzał na pytającego, potem przeniósł wzrok do góry, ku najeżonym dziwnymi łukami dziurom w skalnej ścianie.

– Nie możemy walczyć z Magami – odpowiedział drżącym głosem. – Jest nas za mało – wydusił z siebie i złość błysnęła w jego oczach.

– Ale nie jesteście ich sprzymierzeńcami? – podchwycił Hok.

– Nie! – prawie krzyknął Pashut. – Kończcie pytać!

Malcon spojrzał na Hoka i napotkał jego spojrzenie. Wydało mu się, że Hok zgadza się z jego postanowieniem. Popatrzył na Pashuta i powiedział:

– Przybyliśmy tu walczyć z Magami. Chcemy zniszczyć Yara. Jestem Malcon Dorn, następca tronu Laberi. A to jest król Enda, Hok Loffer.

Malcon wskazał ręką Hoka i opuścił dłoń. Cztery pary oczu wbiły się w jego twarz, po chwili przeniosły się na Hoka. Pashut wyciągnął rękę i sztywno wyprostowanymi palcami wycelował w twarz Malcona.

– Wiesz, że Magów nie można zabić? Jak chcesz z nimi walczyć?

– Ha! – Malcon pozwolił sobie na lekki uśmiech. – Jest jeden sposób na Magów. Podobno… – czuł, że stosunek Pia do nich zmienił się, że chyba im uwierzyli i teraz chciał ich zaskoczyć.

– Właśnie – Pashut zrobił krok w ich kierunku. – Jak chcesz to zrobić?

Dorn sięgnął ręką za koszulę i szybko ją wyjął, słysząc ostry świst. Strzała uderzyła w kamień tuż u jego stóp i – po wyłupaniu krótkiego rowka – poleciała pod ścianę. Pashut rozciągnął wargi w uśmiechu i – choć był o wiele niższy od Malcona – młodemu królowi nagle wydało się, że przerasta go.

– Chcę wam pokazać czym chcemy walczyć z Magami.

– Pokaż więc – powiedział Pashut wciąż z uśmiechem na twarzy.

Malcon sięgnął szybko w zanadrze i wyjął omotany skórzanym pasem Gaed. Odwinął pas i pokazał ułamek miecza. Błyszczący koniec klingi ściągnął spojrzenia wszystkich obecnych.

– Tawi! – szepnął jeden z milczących dotychczas Pia.

– Gaed – powiedział głośno Malcon.

Pashut zrobił ruch jakby chciał sięgnąć po Gaed, ale zatrzymał rękę w pół ruchu. Podniósł głowę i spojrzał na Malcona.

– Rzuć w ogień! – powiedział.

Malcon otworzył szeroko oczy. Poruszył wargami, ale nie zdążył niczego powiedzieć, bo Hok odwrócił się do niego i syknął:

– On ma rację. Zapomniałem o tym. Rzuć.

Dorn wyciągnął rękę i puścił rękojeść, która wpadła w ogień, łamiąc jedno z przepalonych polan. Stado iskier wyrwało się z ogniska i poszybowało chwiejnie w górę, ale nikt nie zwracał na nie uwagi. Spojrzenia utkwione były w zanurzonej w żarze rękojeści. Pashut przykucnął nawet i z bliska, przygryzając górną wargę, patrzył w ogień, po chwili sięgnął za siebie i ujął w dłoń jedno z polan. Wygrzebał nim Gaed z żaru i pchnął w kierunku Malcona. Król Laberi pochylił się i chwycił rękojeść. Zacisnął zęby oczekując bólu, ale od razu rozluźnił się i uśmiechnął szeroko. Wyciągnął rękę w kierunku Pashuta. Tamten odwrócił się do pozostałych Pia i powiedział:

– To przyjaciele i nasi goście. Nie istnieją życzenia, których nie mogliśmy spełnić.

Hok wytarł usta i wypił duszkiem kubek wina, spojrzał na Malcona i westchnął. Z żalem patrzył na misę, w której lśniły tłuszczem kawałki pieczonego taura i odchylił się do tyłu.

– Zapomniałem ci powiedzieć, że ogień nie ima się Gaeda. Co prawda nie wiem, czy każdy może go wziąć bezkarnie w dłoń i chyba nie będę próbował.

Malcon rzucił wilczycy ogryzioną kość, ale Ziga, otumaniona jeszcze resztkami usypiającego dymu obwąchała tylko gnat i odwróciła łeb. Patrzyła w wylot korytarza.

– Myślisz, że Pia nam pomogą? – zapytał Malcon i położył się na miękkiej skórze z ręką pod głową.

– Zobaczymy – Hok wzruszył ramionami i sięgnął do dzbana. Nalał wina do swojego kubka i sięgnął po kubek Malcona. Napełnił naczynie i podsunął przyjacielowi. – Skoro oni nie wychodzą nigdy ze swych jaskiń, to mogą nam pomóc tylko ukrywając w razie potrzeby.

– Ee, nie tylko. Mogą…

Ziga warknęła cicho i podniosła łeb. Malcon podniósł się i usiadł, wraz z Hokiem odwrócili się w stronę wylotu.

Do jaskini wszedł Pashut i mężczyzna, którego przedtem nie widzieli. Był bardzo wysoki, o trzy głowy wyższy od Pashuta, wyższy od obu młodych władców. Miał równie białą jak Pia twarz, ale ciemne włosy krótko ścięte, a długi haczykowaty nos zawisł nad górną wargą i prawie się z nią stykał. Pashut podszedł od razu do Malcona, a jego towarzysz zatrzymał się chwilkę w progu i dopiero potem zbliżył się do wyścielonego skórami kąta. Skłonił się, wysuwając zgięte w łokciach ręce do przodu.

18
{"b":"100648","o":1}