Литмир - Электронная Библиотека

– A pewnie, że Lenin. To zapasowe wejście do mauzoleum i tamtędy wyjdziemy na wolność… Tylko najpierw… Tupot podkutych butów zbliżał się… Egzorcysta szarpiąc, rozpiął kamizelkę na piersi wodza. Wymacał osikowy kołek i wyrwał go jednym ruchem. Lenin otworzył oczy. – Co się stało? – wymamrotał. Nastała rewolucja światowa – Jakub pomógł mu wstać i wetknął mu pistolet generała w dłoń. Wypchnęli mumię za drzwi, następnie wsiedli do trumny. Zaterkotał kołowrót i platforma pojechała do góry. Dwunastu wachmanów, specjalnie przeszkolonych do zwalczania szpiegów, wypadło zza zakrętu. W wąskim korytarzu ktoś szedł im naprzeciw.Rany Boskie! jęknął jeden z agentów, choć był ateistą – Co to jest? Lenin przechylił łysą głowę.

– Co tu się dzieje – huknął – Władza ludowa powołała was byście jej strzegli, a wy sobie biegi po korytarzach urządzacie? – Wodzu wybacz – jęknął jeden z agentów. – Jacyś szpiedzy wysadzili dyspozytornię… To jak niby mam pokierować rewolucją światową – wściekł się Lenin. – Mieliście pilnować, a nie upilnowaliście… Za takie przewinienie może być tylko jedna kara, kara śmierci – automatycznym ruchem uniósł rękę ze spluwą. Dowódca oddziału oprzytomniał pierwszy.Może to i Lenin, ale rozwalcie go! – wrzasnął. W betonowym lochu ponuro zabrzmiały salwy z pistoletów maszynowych i pojedyncze suche strzały parabellum ósemki…

Jakub wszedł do gospody w Wojsławicach. Pryta truskawkowa ze spirytusem – zadysponowałwstrząśnięte, niemieszane. Barman wytrzeszczył na niego oczy. Kumple też popatrzyli zdumieni. Nigdy nie słyszeli o takim napoju. Jakub zauważył ich spojrzenia pełne nagany, ale zinterpretował to nieco inaczej. – Wszystkim stawiam – wrzasnął na całe gardło.Chłopaki właśnie załatwiłem nam koniec komuny, musimy to oblać…A masz czym zapłacić? – zaciekawił się ajent.Jakub wyciągnął zza pazuchy bankowy worek, zerwał plombę i wysypał zawartość na stół. Takiej kupy banknotów jeszcze w swoim życiu nie widzieli. Sala zamarła w bezruchu. Tylko jeden człowiek poderwał się dziarsko ze swojego miejsca. Posterunkowy Birski. Podszedł cicho i położył Jakubowi ciężką rękę na ramieniu. No cóż obywatelu Wędrowycz. Za wcześnie widać puścili. Ale to legalnie!

– W bankowym worku robaczku? Skąd to masz?

– Dał mi James Bond w kwaterze głównej KGB! – Jakub lubił mówić prawdę… Wszyscy zgromadzeni parsknęli śmiechem i rechotali jeszcze, gdy posterunkowy wyprowadził skutego kajdankami Jakuba. Worek zabrał ze sobą.

OKAZJA

Paweł Bardak orał zagon za stodołą. Dychawiczna szkapa leniwie ciągnęła pług przez rozmiękłą po deszczach ziemię. Oracz żuł wygasły niedopałek zwisający mu z kącika warg. W ustach mełł przekleństwa. Pośrodku pola lemiesz zatrzymał się, nieoczekiwanie uderzywszy w coś twardego. Do zamroczonego bimbrem umysłu Bardaka przeniknęła myśl, że w tym miejscu co roku trafiał na jakąś przeszkodę. Może kamień? – zaklął siarczyście i cofnął się nieco, ciągnąc za rączki pługa. Następnie machnął batem i zdzielił szkapę. Koń szarpnął się. Coś zazgrzytało, po czym uwolniony koń pobiegł do przodu, ciągnąc za sobą drewnianą ramę. Lemiesz został w ziemi. Bardak zaklął wściekle, a potem poszedł do chałupy. Po półgodzinie powrócił uzbrojony w szpadel. Klnąc pod nosem, wykopał sporą dziurę i wyrwał z ziemi żelaza. Oglądał dłuższą chwilę stępiony grot i pękniętą odkładnicę. Z kieszeni wyciągnął flaszkę i pił chciwie. Letni bimber dodał mu sił. Zaczął machać szybko szpadlem i po godzinie z okładem odsłonił leżący w ziemi dwumetrowej długości kamienny słup. – Kurde – powiedział, w zadumie. – Musi pogański bałwan. Słup pokrywały jakieś zapaćkane ziemią wydłubane w kamieniu rysunki. W pierwszej chwili chciał je oczyścić, ale zrezygnował. Ziemia była wilgotna, a on człowiek oczeń kulturalnyj nie lubił brudzić się bez powodu. – Przewróciło się, niech leży – powiedział w zadumie, a potem troskliwie przysypał posąg cienką warstwą ziemi. – Siem sprzeda – wydedukował. – Musi co, archeologi kupiom. Z kieszeni wyciągnął kalkulator i zrogowaciałym paznokciem zaczął wystukiwać na nim różne numery. Przeliczał złotówki na dolary, a dolary na irackie dinary i stawał się coraz weselszy. Dopił resztkę bimbru i cisnął butelkę w stronę stodoły. Trafił w drzwi. Flaszka rozprysła się na tysiące odłamków. Nadal zatopiony w myślach ruszył do chałupy. Jego zamroczony mózg nadal prowadził obliczenia. Taki posąg wart jest co najmniej z tysiąc zielonych. A może tysiąc pięćset? Nim doszedł do stodoły, był już święcie przekonany, że nie może oddać posągu za mniej niż pięć tysięcy baksów. Ból, który nieoczekiwanie przeszył jego stopę, na chwilę przerwał mu precyzyjny tok myślenia. Zawył i przewrócił się. Padając poczuł, jak coś wbija się w jego łopatkę. Uniósł ubłocony gumofilc do oczu i spostrzegł, że depnął na denko przed chwilą opróżnionej flaszki. Z denka sterczało kilka paskudnych szklanych drzazg i jedna z nich widocznie przebiwszy podeszwę, ugodziła go w podbicie. Z niejakim trudem wyrwał denko, a potem wydobył nogę z buta. Stopa krwawiła, a dziurawa skarpetka zgniło-zielonego koloru zrobiła się w kilku miejscach czerwona. – Diabli nadali – zaklął. Poczuł, że coś ścieka mu po plecach. Sięgnął dłonią i stwierdził, że gdy upadł, inny kawałek szkła wbił mu się w plecy. Wyrwał to kalecząc palce, a potem wsparł się drugą ręką o ziemię, aby łatwiej wstać. Odłamek szkła rozciął mu dłoń. Kulejąc i brocząc krwią jak szlachtowana świnia, poczłapał do domu, mniej pokaleczoną ręką nadal obliczając przyszłe zyski. Nim otworzył drzwi chałupy, zaklejony krwią kalkulator odmówił posłuszeństwa. Jakub Wędrowycz szarpnął się gwałtownie do tyłu, ale już było za późno. Aparatura eksplodowała obsypując go gradem odłamków defibratora, chłodnicy i termometru. Goła żarówka zawieszona u powały piwnicy zamigotała, ale nie zgasła. Z rurki biegnącej od pokrywy kotła z zacierem nadal wydobywały się obłoczki pary niosącej alkohol, ale obecnie marnowały się bezproduktywnie. Cały układ skraplający diabli wzięli. Egzorcysta przez chwilę wpatrywał się ze smutkiem, jak dopiero co przedestylowany samogon płonie błękitnym płomieniem, a potem z kąta pomieszczenia wziął łopatę i nabrawszy piasku, sypnął im hojnie, gasząc pożar. Coś okrągłego potoczyło się po stole. Kartofel – pomyślał w pierwszej chwili genialny egzorcysta, ale zaraz rozpoznał w tym przedmiocie granat typu cytrynka. Widocznie przez ostatnie kilkadziesiąt lat leżał spokojnie w kącie i dopiero teraz… Płomień z sykiem przedarł się przez piasek i liznął śmiercionośny przedmiot. Jakub wpatrywał się przez chwilę, jak stalowa skorupa staje się coraz bardziej czerwona, a potem rozpaczliwie runął w stronę drabinki biegnącej na górę. Wyskoczył z bunkra w ostatniej chwili. Wybuch wyrwał strop wraz z maskującymi go krzewami porzeczek. Następnie cała konstrukcja zapadła się w ziemię. Jakub stał przez chwilę, wpatrując się ponuro w pogorzelisko. Nieoczekiwanie zaobserwował niecodzienne zjawisko. Na trawie koło jego stóp pojawiały się czerwone plamki. Przybywało ich z minuty na minutę. Popatrzył w niebo, ale nic nie wskazywało, by akurat zaczął padać deszcz krwi. – To ze mnie. Krwawię – wydedukował Jakub, po czym ruszył do chałupy. Przejrzał się w lustrze wiszącym koło drzwi. Lustro było bardzo mętne i przy odrobinie dobrej woli można się w nim było dopatrzyć wielu nie istniejących szczegółów własnej fizjonomii. Eks-bimbrownik spostrzegł, że całą twarz ma pociętą drobnymi rankami, które powstały zapewne w chwili wybuchu chłodnicy. Z szuflady wyjął pęsetę i wytarłszy ją o spodnie, pousuwał z ran odłamki szkła. – Cholera – powiedział w zadumie. – Coś mi tu nie gra. Już sześćdziesiąt lat pędzę bimber i nigdy jeszcze nie wyleciałem w powietrze. Coś się nieuważny na stare lata zrobiłem? Wsiadł na motor i pojechał do Wojsławic. Tak doniosły problem należało dokładnie przemyśleć nad kilkoma kuflami "Perły". Semen Korczaszko rzucił kłodę drewna na cyrkolatkę i puścił prąd. Silnik zawył. Stary kozak szarpnął ręką pas transmisyjny. Koło zamachowe zaczęło się obracać. Wbił siekierę w krawędź belki i naprowadził ją na właściwy tor. Piła tarczowa z jękiem wgryzła się w drewno. Semen, zręcznie manipulując trzonkiem siekiery, prowadził kloc. Wreszcie puścił i na-szykowaną żerdką popchnął kłodę. W tej chwili piła wydała dziwny dźwięk i rozsypała się na kawałki. Odłamki tarczy nadal miały znaczną szybkość. Gwizdnęły we wszystkich kierunkach. Pechowy drwal zasłonił się ręką, i to prawdopodobnie uratowało mu życie. Gdy w pięć minut później Jakub wjechał na podwórze, staruszek siedział i wpatrywał się w dłoń, której brakowało jednego z palców. – Co się stało? – Zdziwiony Jakub przełączył pokrętło i silnik pracujący dotąd bezproduktywnie zamilkł. Koło zamachowe kręciło się jeszcze przez chwilę, a potem znieruchomiało. U stóp Semena powstała spora kałuża krwi. – Upitoliło mi palec – powiedział stary kozak. Egzorcysta podniósł z ziemi kawałek tarczy i unikając jej ostrych jak brzytwa krawędzi, zbliżył ciekawie do oczu. – Dziwne – powiedział. – Co dziwne? – Semen, stosując ucisk, powstrzymał wreszcie krwawienie. – Czasami zdarza się, że piła pęknie od korozji wzdłuż porów metalu albo bo w odlewie był pęcherzyk powietrza i materiał jest w tym miejscu słaby. Ale tu nie widać nic takiego. Obejrzał inny kawałek. – Tu też nic.

17
{"b":"100561","o":1}