Литмир - Электронная Библиотека

– Jak to, po co? Przecież ja nie gadam po zagranicznemu… Kozak wziął gazetę do ręki i wczytał się w tekst artykułu.Po co mamy jechać za granicę – mruknął. – Tu piszą,że tego cudaka zamrożonego przywieźli do Warszawy nawystawę archeologiczną. Archeo… Co?

– Archeolodzy to tacy, co w ziemi grzebią – wyjaśnił Semen. – w sumie można by złapać pekaes do Lublina igdzieś za cztery, może pięć godzin będziemy na miejscu…Tylko najpierw trzeba się przejść do informatyka… – A po co? – zdziwił się Jakub.

– Trzeba karty wstępu podrobić, żeby nas wpuścili. A i łachy by się lepsze przydały… Wachmani pilnujący wstępu na uroczystość otwarcia wystawy zastygli ze zdumienia, gdy przed wejściem do muzeum pojawili się dwaj starcy ubrani w arabskie burnusy i turbany na głowach. Wyższy z gości z zanadrza wyciągnął papier pokryty kilkunastoma linijkami arabskich znaczków oraz opatrzony licznymi pieczątkami różnych kolorów. Niższy z "Arabów", któremu spod gabliji wystawały noski gumofilców okazał identyczny dokument.Kurde – jeden z wachmanów poskrobał się po głowie. – Co to za jedni? Niższy z gości spojrzał na niego przenikliwie wodnistobłękitnymi, świńskimi oczkami. Coś zatrzeszczało w głowie strażnika, gdy jego myśli kierowały się na nowe tory. – To pewnie zaproszeni goście – powiedział do drugiego.

– A jeśli to Talibowie? – zafrasował się drugi wachman. – Na otwarciu imprezy będzie prezydent, premier,minister i cała kupa vipów… Może trzeba ich przynajmniej obszukać? Wodniste ślepia wbiły wzrok w jego oczy. Po chwili i on przestał mieć wątpliwości. Obaj zamaskowani przybysze weszli do holu. Przejście w głąb muzeum zasłaniała płachta szarego płótna. Przed nią stał na mównicy siwowłosy archeolog.Sensacyjne znalezisko… bla bla bla… bez precedensu… bla bla… dzięki uprzejmości naszych przyjaciół…blabla bla… Tłum zaklaskał. Na mównicę wstąpił kolejny uczony.

– Dziadek to pewnie za tą zasłoną – zauważył niższy z "Arabów". – Pewnie tak – mruknął Semen. – Trzeba poczekać aż otworzą wystawę i wtedy dostaniemy się do środka… – W takim tłumie nic nie zdziałamy – parsknął Jakub. A może da się od drugiej strony? Stary kozak odczepił ze ściany plan ewakuacyjny budynku.Da się – mruknął. Ruszyli w drugą stronę. Weszli do sal ekspozycyjnych. Cholera – mruknął egzorcysta, patrząc na leżące w gablotce amulety kultury łużyckiej. – Ciekawe, ciekawe… O i chałupa jak w Dębince dawniej stawiali – obejrzał model chaty z okresu wpływów rzymskich.Cholera wie, ile czasu potrwają te szopki – Semen wyrwał go z poznawczego transu. – Musimy się pospieszyć. Ruszyli przez ciąg sal. Wreszcie drogę zagrodziła im ściana z desek pociągnięta białą, bawełnianą tkaniną. – Cholera zagrodzili.

– Spoko – mruknął Jakub. Wyciągnął z cholewy gumofilca bagnet od Kałasznikowa i wyciachał dziurę w materiale. Potem silnym ciosem wyłamał płytę paździerzową i rozciachawszy kolejną zasłonę, utorował wejście do następnego pomieszczenia. Sala była prawie pusta, tylko pośrodku stało kilka gablot. Jeden koniec przegrodzony był płócienną zasłoną, zza której dobiegało przemówienie uczonego. Obaj włamywacze ruszyli w stronę ekspozycji oświetlonej mocnymi punktowymi reflektorkami.No i wszystko się zgadza – mruknął egzorcysta, patrząc na zgromadzone w gablocie elementy stroju. – Kożuch z króliczych skórek, pamiętam jak tatko hodował, buciory z łyka, nawet i ja do szkoły jeszcze w takich chodziłem, łuk do polowania na ptaki, bo dubeltówkę za bardzow lesie słychać było i się gliny przypieprzali… Parciany pasek, koszula z worka… W środkowej gablocie na warstwie suchego lodu spoczywały zmumifikowane zwłoki. – Jest i dziadunio – mruknął Semen. – Jesteś aby pewien, że to on? – Kolor skóry się trochę nie zgadza, ale to normalne u mumii – Jakub wyrżnął diamentem dziurę w szklanymwieku. Odczepił alarm. – Co chcesz zrobić? – zainteresował się kozak. – To sztywny trup… – Jak to, co? Ożywię i zapytam, co z forsą zrobił…Ożywić to coś? – popatrzył z powątpiewaniem naciało. – Poza tym zamrożony. Egzorcysta wyciągnął spod gabliji suszarkę do włosów.Mój bimber postawi na nogi nawet umarłego – egzorcysta wetknął nieboszczykowi w usta lejek i spokojnie wlał w gardziel mumii pół litra mętnego płynu z piersiówki. Rozejrzał się za kontaktem, żeby podłączyć suszarkę,ale nigdzie nie wypatrzył… Za kotarą rozległy się oklaski. Chyba musimy się spieszyć – zauważył Semen. I jak, działa?Kurde, coś się nie ożywia – westchnął Wędrowycz. Trzeba jednak chyba rozmrozić… Gadaj dziadek, gdziejest złoto – potrząsnął trupa za ramiona. Głowa odpadła od ciała z suchym trzaskiem. Semen złapał ją za włosy i wyciągnął z sarkofagu. Z rozchylonych ust wylał się samogon. – Ty, zobacz – zwrócił się do Jakuba. – To tylko woskowa kukła zrobiona tak, żeby udawać mumię… A to naszych archeologów w jajo zrobili. – Cholera – Wędrowycz kopnął ze złością w postument. – Gdzie jest moje złoto? W tej chwili oklaski przybrały na sile i ktoś uroczyście zerwał kotarę. Prezydent stanął na progu sali. Za jego plecami tłoczyli się inni goście.O? – powiedział, widząc dwu "Arabów", z których jeden miał na nogach gumofilce, a drugi ciągle trzymał zawłosy głowę mumii. W następnej chwili prezydent leżał na ziemi przygnieciony przez pięciu agentów BORu, którzy własnymi ciałami zasłaniali go przed zamachowcami. Tłum zastygł w bezruchu. Jakub mrugnął kilka razy oczkami.Chyba zaraz spuszczą nam łomot – powiedział szeptem do Semena. Ten postąpił krok do przodu.Salaam – powiedział po arabsku – Allach Akbar. Mybyć goście, archeolodzy z Afganistanu. W ciągu trzydziestu sekund budynek opustoszał.Co ich tak wymiotło? – zdziwił się Jakub. Psychologia tłumu – oświadczył Semem z zadowoleniem. – Na coś się jednak przydała ta uniwersytecka wiedza… po osiemdziesięciu latach, ale lepiej późno niż wcale… Wyszli przed budynek, tu też było zupełnie pusto, tylko gdzieś z oddali słychać było wycie syren wozów policyjnych. Zrzucili burnusy i ruszyli spokojnie przez park w stronę Starego Miasta. – Co z tym ciapkiem – stary kozak ciągle trzymał jeszcze pod pachą głowę. – Pod autobus wrzucimy czy co?A może postraszymy kogoś? – To z wosku? – zamyślił się egzorcysta. – Wsadź dosiatki. Zabieramy ze sobą. Knot się ze sznurka od snopowiązałki wprawi i świeca będzie.

Lenin

Był spokojny, środowy wieczór. Od zniknięcia Jakuba Wędrowycza mijał właśnie szósty dzień. Jego kumple zaczynali już odczuwać pewien niepokój. Wprawdzie czołowy egzorcysta-amator znikał wcześniej parokrotnie, ale tym razem zrobił to całkiem niespodziewanie. Gospoda w Wojsławicach była czynna dłużej, jak to w środy. Wprawdzie targ odbywał się rano, ale niektórzy bywalcy oblewali swoje interesy dość długo. Tak było i tym razem. Józef Paczenko, Tomasz Cieśluk, Jan Grządkowski i Semen Korczaszko siedzieli przy stoliku w kącie. – A ja uważam, że trzeba by zawiadomić gliny – wściekał się szeptem Tomasz. – Jakub nie byłby zadowolony.

– A widziałeś kiedyś, żeby był zadowolony?

– No nie. Pewnie trafiła mu się jakaś poważna robota.

– Zostawiłby konia u Semena.

– Nu, koń sam do mnie przyszedł. A obora jest zamknięta. Znaczy wypuścił go i zamknął. – A ja wam powiem, że mnie się to wszystko nie podoba. W tym momencie, drzwi otworzyły się i na progu stanął Jakub Wędrowycz. Był ździebko zawiany, ale nic nie wskazywało, by podczas swojej nieobecności poniósł jakieś uszczerbki na zdrowiu. Rozejrzał się średnio przytomnym wzrokiem, a potem uśmiechnął się na widok kumpli. Kumple zaraz go zauważyli i zaciągnęli do swojego stolika. – Nu i gdzie ty bywał? – zapytał Semen.

– Ech, nie uwierzylibyście. Dajcie jakiegoś piwa, boprzepaliłem gardło spirytem. Niebawem stanęła przed nimi bateria butelek. Jakub odkorkował jedną z nich o kant stołu i popatrzywszy mętnie na twarze słuchaczy, a wokół stolika zgromadzili się wszyscy bywalcy, zaczął opowiadać. Ludzie słuchali go z rozbawieniem. Powszechnie wiadomo było, że gdy sobie chlapnie, to opowiada niestworzone historie, ale nawet jeśli są zupełnie nieprawdopodobne, to jest czego posłuchać. Tego wieczoru przeszedł siebie. To wszyscy musieli przyznać.

11
{"b":"100561","o":1}