Литмир - Электронная Библиотека

II

Ostatnio nic się jakoś nie działo. Gliniarze przychodzili na posterunek, odsiedzieli swoje osiem godzin i szli do domu. Gminę ogarnęła jesienna melancholia i nawet czołowi rozrabiacy tacy jak Wędrowycz, Paczenko, Korczaszko czy Bardak siedzieli dziwnie cicho. Nawet donosy ziały nudą. Posterunkowy Birski siedział W swoim gabinecie opierając nogi o politurowany blat biurka. – Chyba zaczyna się martwy sezon – powiedział w zadumie. Pociągnął ostrożnie łyk świeżo zaparzonej kawy. Jego wyczulone na niebezpieczeństwa policyjne podniebienie wyczuło ślad jakiegoś obcego posmaku. – Rowicki! – wrzasnął. Rowicki wszedł do gabinetu i zasalutował.

– Obywatel kapitan mnie wzywał?

– Tak. Co to za kawa?

– Chodziła taka dziewuszka i rozdawała z koszyczka. Powiedziała, że to promocja. – Promocja – wycedził kapitan. – A może ona chciała nas otruć? – Co pan. Przecież ja piłem już rano i nic. – Czymś to zajeżdża. Jakby ziołami.

– Możemy sprawdzić…

Rowicki przyniósł paczkę i wysypał jej zawartość na blat przed kapitanem. W brązowym pyle poniewierały się pokruszone kawałki jakiegoś zielska. – Widzisz? – Przepraszam kapitanie.

– Z pudełka odciski palców tej dziewczyny. Portret pamięciowy wykonać. Zielsko do laboratorium. – Tak jest! – wrzasnął Rowicki ucieszony z takiego obrotu sprawy. Wreszcie coś do roboty. W tym momencie trzasnęły drzwi wejściowe. W progu stanął Jakub Wędrowycz. Dziwnie się jakoś uśmiechał. Birski popatrzył na niego uważnie i nagle uświadomił sobie, że to na pewno on zatruł kawę. – Czego sobie…? – zagadnął, nadając swojemu głosowi wyjątkowo paskudne brzmienie. Jakub popatrzył mu prosto w oczy. Posterunkowym wstrząsnęło coś na kształt uderzenia prądem. – Pan – podpowiedział Jakub. Birski poczuł dziwny zamęt w głowie. To pewnie ta kawa – pomyślał. A potem posłusznie powtórzył: – Czego pan sobie życzył Natychmiast stwierdził, że jego pytanie nadal jest ordynarne i nie licuje z powagą gościa. Uśmiechnął się z przymusem. – Czym możemy służyć? – zapytał. Głos Jakuba wyjaśnił wszystkie zaszłości. – Zdejmijcie mundury, żeby się nie pobrudziły. – Rzucił im pod nogi dwa komplety ubrań roboczych. – I gońcie do ratusza. Gliniarze przebierali się jak roboty. Jakub uśmiechnął się. Wychodząc z gabinetu posterunkowego, natknął się na sekretarkę. – Odbieraj telefony i zapisuj kto czego chciał – powiedział. – Jak się pojawi zmiana, to przyślij ich do ratusza. Tylko nie zapomnij nalać im termosu kawy na drogę. Dzień taki chłodny… Pokiwała głową. Po południu na budowę dotarły posiłki w postaci trzech funkcjonariuszy. Dwaj byli odurzeni spreparowaną kawą, trzeci niestety nie. Tego Jakub nie przewidział. – Zmieniać mundury na drelichy i do roboty – zakomenderował. – Widzicie przecież, że kumple ledwo łażą. Dwaj nie kazali sobie tego dwa razy powtarzać i posłusznie zaczęli się przebierać. Trzeci patrzył na to zdumiony. – Co wam się stało? – zapytał. Jakub zaszedł go od tyłu i puknął cegłą w głowę. Nieprzytomnemu wiat nieco mikstury do gardła i ocucił wiadrem wody. Gdy gliniarz ocknął się, stwierdził, że ma na sobie robocze ubranie. – Co się dzieje? – zapytał. – Wstawaj bumelancie – powiedział Jakub wesoło. – Kumple harują, a ty się wylegujesz. Idź mieszać zaprawę. Gliniarz pomyślał, że faktycznie trzeba pomóc, i posłusznie zabrał się do pracy. Jakub popatrzył jeszcze przez chwilę, jak im to sprawnie idzie, po czym wsiadł w radiowóz i pojechał na posterunek. Wyminął panienkę, wszedł do gabinetu posterunkowego. Przebrał się w mundur i wrócił do sali ogólnej. – Były telefony? – zapytał. – Tak. Dzwonili z Kolonii Partyzantów, jakaś rozróba.

– Dawno?

– Dopiero co.

– Proszę zaparzyć termos kawy. Gdzie są kajdanki?

– W sejfie.

Jakub stanął przed stalową skrzynią i zamyślił się na chwilę. Przyłożył do stalowych drzwi ucho i pokręcił przez chwilę pokrętłami. Dawno nie obrabiał banków, ale jeszcze umiał. Otworzył drzwi zabrał- sześć par, wsiadł w samochód i pojechał. Rozróba była na całego. Sześciu młodzieńców pijanych w sztok okładało się pięściami przy wtórze wyjątkowo niecenzuralnych wrzasków. Jakub nie patyczkował się. Rzucił między nich granat z gazem obezwładniającym, skuł kajdankami i zawiózł na komendę. Wywalił ich na stos w głównej sali. Kawa właśnie się zaparzyła. – Macie tu lejek? – zagadnął dziewczynę. – Tak. W kuchni na suszarce – wyjaśniła ochoczo. Wlał każdemu w gardło tak po pół szklanki. – I co, szmaciarze? – zagadnął. – Popracujecie tydzień, to wam durne pomysły z pustych łbów wyparują. W czasie gdy gliniarze odsypiali, żuliki pracowali aż milo. Do środy budynek został całkowicie wyremontowany. Nowe tynki lśniły bielą. Belki i deski podłogi na piętrze zostały wymienione. Piece przemurowano. Jakub ustawił swoich robotników rzędem. – To się nigdy nie wydarzyło – powiedział z naciskiem. – A teraz spieprzać.

III

Paweł Skorliński siedział sobie wygodnie na ladzie. Stos spodni dżinsowych pospinanych drutem w paczki po sto sztuk piętrzył się pod ścianą. Próbki towaru leżały obok niego. Skorliński popijał sobie coca-colę z glinianego kubka i rozmyślał. – Przejścia graniczne to filary kapitalizmu – powiedział wreszcie z namaszczeniem. Przez drzwi wszedł Jakub Wędrowycz. – Jak leci? – zagadnął,

– Nieźle. Całkiem nieźle – powiedział biznesmen. – A co u ciebie? – Wpadłem na taki mały pomysł – powiedział Jakub. – Nie sądzisz, że powinieneś się ubezpieczyć? – Zostałeś agentem ubezpieczeniowym? – zaciekawił się Skorliński. Widział w życiu tyle dziwnych rzeczy, że nawet w coś takiego był w stanie uwierzyć. – Tak jakby – uśmiechnął się Jakub. – Chyba trochę źle trafiłeś. Jestem już ubezpieczony. W Warcie i PZU. Wargi Jakuba wykrzywiły się z pogardą. – A co oni mogą?

– A ty, kogo reprezentujesz? – zaciekawił się biznesmen. Jakub przysiadł koło niego i wyciągnął z kieszeni złożoną starannie kartkę papieru. – A o! – podał ją kumplowi. – Ostateczna polisa na życie – przeczytał Skorliński. – Co to takiego? – A to ja rysowałem – powiedział Jakub. – Ładne? – Śliczne. Dobra, ile chcesz za to ubezpieczenie?

– Daj mi parę portek i styknie – Jakub uśmiechnął się promiennie. Skorliński też się uśmiechnął i podał mu granatowe dżinsy. Jakub przyłożył je i sprawdził, czy nogawki mają odpowiednią długość. – Fajne – powiedział. – Słuchaj, muszę już lecieć. Schowaj polisę. i uważaj na siebie. Jak się robi interesy z rusami, to czasami może się noga podwinąć. – Spokojna marchewka – uśmiechnął się biznesmen. Sięgnął ręką za ladę i wyciągnął ze stojącego tam akwarium metrowego pytonka. – To jest Ciapuś – powiedział. – Fajne – ucieszył się Jakub. – To się je?

– Nie, chociaż podobno smaczne. To zamiast pieska.

– A rozumiem.

Zeskoczył z lady. Zwinął spodnie w rulon i umieścił troskliwie pod pachą. Po chwili zniknął.

IV

– Chyba sobie poszli – pomyślał Skorliński.

Leżał za ladą i czekał z rewolwerem w dłoni. Ścianę nad jego głową ozdabiał rząd dziur po kulach. Trzej ukraińscy mafioso z kałasznikowami musieli już zwiać. Jak się robi strzelaninę w środku miasta, to trzeba się szybko ulatniać. Poprawił uchwyt palców na kolbie. Zdziwiło go nieco, że aż tak się poci. Ostatecznie bywał już w gorszych opałach. – Poszli – zdecydował. Ostrożnie wychylił głowę zza lady. Oczy zdążyły uchwycić widok faceta z kałasznikowem. Poczuł uderzenie w czoło. Jego uszy przekazały jeszcze paskudny odgłos, gdy pocisk przebijał mu czaszkę. – A więc tak to wygląda – zdążył pomyśleć. A potem wszystko ogarnęła ciemność.

37
{"b":"100561","o":1}