Литмир - Электронная Библиотека

– Ludziska, a może by postawił nam czworaki? Przecież hrabia musi dbać o swoich chłopów – podsunął wójt. – Uch ty durny, pańszczyzny ci się zachciało? – koty znowu zawirowały w powietrzu. – Ech, nie, ale on z Ameryki, no to postawi nam amerykańskie domki, a nie czworaki. A pańszczyzny się niebójta, zniesiona… – Będziemy żyć jak w Ameryce! – wydarła się kobieta w powyciąganym, poplamionym dresie. – Rany, ludziska, obraził się pewnie. Jeszcze majątek na kościół zapisze! Trzeba go szukać i przeprosić. Hrabiego odnaleziono szybko. Stał przed knajpą.Na cześć kochanego hrabiego HIV HIV Hura! – wydarł się barman. Po chwili wiwatowali wszyscy. Hrabia wyjął z kieszeni portfel. Wydobył z niego plik banknotów. To co, ludziska, strzelimy po jednym? – zapytał, uśmiechając się przyjaźnie. – Barman, wszystkim stawiam.

W knajpie było tłoczno, gwarno i wesoło. Wszyscy pili. Hrabia stawiał. Początkowo wzbraniał się trochę, ale w końcu zaczął pić razem z nimi. Doił wódę równo, jak swojak… – Muszę wam coś wyznać – hrabiemu odbiło się i dostał ataku pijackiej czkawki. – Ty się nie przejmuj, że jesteś pedałem, ludziska są u nas tolerancyjne – barman po dziesiątym kuflu miał problemy z utrzymaniem się na nogach.

– Nie jestem pedałem – wyznał hrabia. – i nie mam hifa… Ludziska zamarli. Wizja przejęcia majątku oddalała się.

– To czegoś taki blady na gębie i w koszuli koronkowanej chodzisz? – zapytał wójt.

– Bo ja jestem wampirem – wymamrotał hrabia.

– A nie mówiłem! – wrzasnął Mikołaj. – Dawajcie osikowy kołek! Zaraz go przypalikujemy. – Zamknij się – wójt rzucił nim o ścianę. – Znaczy,gryźć będziesz nas, czy tylko w sąsiednich wioskach? – No, co wy – obraził się wampir. – Załatwimy to cywilizowanie, postawi się we wsi małą stację krwiodawstwa, co by na moje potrzeby starczyło… – Ja mam nawet legitymację honorowego krwiodawcy pochwalił się barman.Ale ja jestem bogaty – wyjaśnił feudał. – Płacić wam będę za krew, dwa razy wyżej niż państwowe stacje. – To i dzieciaczków gryzł nie będziesz? – upewniła się kobiecina w dresie. – Zawsze wolałem krew dojrzałą – wyjaśnił z godnością hrabia. – Pańszczyzna niepotrzebna, forsy mam jaklodu. Starczy dla mnie i dla was na najbliższe 300 lat… Wiwaty wprawiły szyby knajpy w drżenie. Nieoczekiwanie otwarły się drzwi. Przez salę przeciągnął złowróżbny podmuch lodowatego wiatru. Wszyscy obejrzeli się. Przez salę kroczyła wysoka postać, odziana w czarną, esesmańską kurtkę mundurową. Postać dzierżyła krzepko kuszokołkownicę. Hrabia przywarł do ściany. Z rąk wystrzeliły mu nietoperzowate skrzydła, ale był zbyt pijany, by móc się przemienić. – Ktoś ty? – zapytał wójt tajemniczego przybysza.

– To Jakub Wędrowycz, egzorcysta! – wydarł się Mikołaj. – Jesteśmy uratowani! Jakub, przechodząc koło baru, złapał kufel piwa i wygulgał kilkoma łykami.No i wybiła godzina – powiedział do skamieniałego z przerażenia hrabiego. – Świeżej, polskiej krwi się zachciało, frajerze? Wampir zaskomlał żałośnie, a z dziąseł wyrosły mu kły. Jakub wycelował kuszę prosto w serce wroga.Hy, hy – ucieszył się Mikołaj. – Zdychaj, frajerze.W tym momencie wójt kocim ruchem przyskoczył od tyłu do Jakuba i z rozmachem zdzielił go krzesłem. Brzęknęła cięciwa kuszy, ale osikowy kołek wbił się w ścianę. Wędrowycz runął nieprzytomny między stoliki. – Feudalizm to ustrój działający w obie strony – wyjaśnił hrabiemu wójt. – Zabrać to ścierwo. Dopilnujemy,żeby się tu nie kręcił… – Dzięki – hrabia uśmiechnął się. – Może ten skromny czek na tysiąc dolarów wyrazi część mojej dozgonnej wdzięczności… A tę gnidę… – spojrzał ze złością na Mikołaja. – Wywieziemy ze wsi na taczkach – obiecał barman.

Jakub ocknął się w rowie. Głowa go strasznie bolała. Spiłem się, czy co? – zdziwił się. – Ale żeby aż taki straszny kac? Zabawa w knajpie opodal ciągle jeszcze trwała. Pamięć mu wróciła. Nie chcieliście pomocy, to trzeba było powiedzieć – warknął. – A nie walić krzesłem w łeb… Jakiś cień zamajaczył obok niego. Hrabia.Widzisz, moje na wierzchu. Tydzień minął i już jedzą mi z ręki… – uśmiechnął się przybysz. – Nie wygrasz z ludzką chciwością, egzorcysto…

– Nie wygram – westchnął Jakub.Hrabia pomógł mu wstać. Proponuję pakt o nieagresji – powiedział poważnie.Jakub pomacał guz na głowie.Wykończysz całą wieś, jak poprzednim razem? Czy też może naprawdę czasy się zmieniły?Zmieniły się – powiedział poważnie wampir. – Poco się uganiać po lasach za dziewczynami, jak można sobie kulturalnie siedzieć przy kominku i pić przefiltrowaną,schłodzoną krew z kryształowego kieliszka? No i oczywiście ryzyko hifa mniejsze… W tym momencie Jakub usłyszał dziwnie znajome brzęknięcie. Na twarzy hrabiego odmalował się grymas bólu i zaskoczenia. Padł na drogę. Z pleców sterczał mu osikowy bełt Jakubowej kuszy. Zwłoki rozkładały się w oczach. Ktoś nadchodził. Egzorcysta spodziewał się zobaczyć Mikołaja, ale, jak się okazało, to szedł wójt. Kuszę zawadiacko przerzucił sobie przez ramię. – Coś podobnego – warknął egzorcysta. – Poszliście,widzę, po rozum do głowy? – Oczywiście – uśmiechnął się naczelnik gminy. – To chyba twoje – oddał kuszę Jakubowi. – Widzisz egzorcysto, tak sobie chlaliśmy i nagle nas oświeciło. – Mnie też czasem od alkoholu oświeca – przyznał Wędrowycz. – I do jakich wniosków doszliście? – Uświadomiliśmy sobie, że wampiry żyją bardzo długo,nawet po kilkaset lat… Więc żeby dobrać się do pieniędzy hrabiego, wieś musiałaby czekać do usranej śmierci. Postanowiliśmy nieco przyspieszyć przekształcenia majątkowe… Z ciała hrabiego pozostało tylko kilka kości i nieduża kupka popiołu…

Spowiedź

Pewnego wiosennego dnia Jakub Wędrowycz obudził się w swoim walącym się domu na Starym Majdanie. Było już koło południa. Ponieważ, gdy kładł się spać, po całonocnej pijatyce, dniało, wioskowy egzorcysta-amator doszedł do wniosku, że wszystko jest w porządku. Wygramolił się z barłogu, kopnął pustą butelkę w kąt, poprawił zmierzwione kudły zgrzebłem i wyszedł przed chatę. W chwili, gdy otwierał drzwi, list wetknięty między nie, a framugę upadł mu do stóp. Jakub podniósł go i zbliżył do oczu. List adresowany był do niego. Poskrobał się po głowie. Jak każdy człowiek, tak i Jakub, od czasu do czasu dostawał listy. Czasami przychodziły kartki z pytaniami od różnych nawiedzonych z towarzystwa psychotronicznego. Czasem wezwania do sądu. Co jakiś czas syn przysyłał mu z Warszawy trochę pieniędzy i zdjęcia. Jakub odwrócił kopertę, pragnąc ustalić nadawcę. Po drugiej stronie znajdowała się pieczęć. I to nie byle, jaka. Była to pieczęć kurii. – Wot te na? – Wyraził swoje niebotyczne zdziwienie. Posługując się swoimi nielicznymi zębami, odgryzł bok koperty i wyjął z wnętrza ciasno złożony papier. Rozprostował. Szanowny panie. Z niejaką przyjemnością spieszymy zawiadomić, że w dowód wdzięczności za cenną pomoc udzieloną Kościołowi, w dniu dziesiątego lutego ubiegłego roku, podjęto decyzję zdjęcia klątwy i ekskomuniki nałożonej 3 grudnia 1973 roku, jak także poprzedniej klątwy nałożonej w 1957r. Oraz ekskomunik nałożonych przez różnych biskupów naszej diecezji i diecezji sąsiednich w latach 1961, 1969, 1978, 1981, 1984. Poniżej następowały podpisy i pieczęcie.

– Aha – powiedział, a potem zamyślił się. Jakub Wędrowycz bardzo rzadko odczuwał potrzebę pojednania się z Bogiem. Gdy czasami nachodziły go takie ciągoty z reguły siadał i czekał aż mu przejdzie. Zazwyczaj miał wyjątkowego pecha, co do spowiedników. Jeden z nich zemdlał w konfesjonale, wysłuchawszy zaledwie niewielkiej porcji Jakubowych grzechów. Wioskowy egzorcysta – amator musiał zużyć całą butelkę samogonu zanim doprowadził duchownego do przytomności. Inny z kolei dowalił mu pokutę w postaci pielgrzymki do Ostrej Bramy. Oczywiście nie mogąc liczyć na paszport, w owym czasie nie wydawano tego dokumentu byle komu, miał z wypełnieniem pokuty pewien kłopot. W trakcie pielgrzymki omal nie wpadł na minę nad Bugiem, poraził go prąd na zasiekach po tamtej stronie, a dodatkowo zostawił na szlaku radzieckiego pogranicznika z nożem malowniczo sterczącym z gardła. Wędrowycze w ogóle jako rodzina rzadko stosowali zabójstwa, ale w obronie wiar›… W samym Wilnie też poszło mu kiepsko, ale miał jeszcze kałasza odebranego pogranicznikowi, więc sobie jakoś poradził. Nawet nie uszkodził świętego obrazu, choć wśród wiernych było kilku rannych. Jednak wypełnił swoją pokutę i wstąpiła w niego Boża Moc, co wydedukował z faktu, że mimo skoku przez okno, z kaplicy znajdującej się dość wysoko, w dodatku pod gradem kul, nic poważniejszego mu się nie stało. W każdym razie, po powrocie do kraju nie omieszkał znowu iść do spowiedzi. Tym razem miał trochę pecha, bo UB zamontowało w konfesjonale podsłuch i nim wyszedł z kościoła czekali na niego w dwu radiowozach, ale i z tego się wykręcił, symulując starczą demencję. Niczego nie zdołali mu udowodnić, bo karabin zdążył już zakopać, a mało kto podejrzewałby siedemdziesięcioletniego dziadka o forsowanie radzieckiej granicy z nożem w zębach. Po tej przygodzie Jakub przez dobre dziesięć lat nie uczęszczał do spowiedzi. Zaczął od rachunku sumienia. Zapisywał swoje grzechy na fiszkach i porządkował w kolejności alfabetycznej. To miłe zajęcie zajęło mu blisko miesiąc. Kolejne cztery tygodnie poświęcił na porządkowanie grzechów według kolejności złamanych przykazań Bożych i kościelnych. Pozostałe uporządkował wedle kodeksu karnego carskiej Rosji, bo nie miał żadnego nowszego opracowania. Uporawszy się z tym zajęciem, odkrył jeszcze kilka fiszek, których nie mógł w żaden sposób zaklasyfikować. Na przykład polowanie na bezpańskie psy było niewątpliwie grzechem z typu "nie zabijaj", ale ich zjadanie potraktowane jako kolejne wykroczenie nijak nie pasowało do żadnego kanonu prawnego. Wreszcie, zniechęcony, stworzył oddzielną kategorię o nazwie "inne" i umieścił w niej wszystkie te dziwne fiszki, w liczbie przeszło tysiąca, porządkując je w kolejności alfabetycznej. Uporządkowawszy, postanowił nieco odpocząć. Zajęło mu to kolejny tydzień. Wreszcie i ta praca została wykonana. Teraz pozostało mu tylko wybranie miejsca spowiedzi. Wydobył ze strychu przedwojenną mapę Polski i rozwiesiwszy ją na ścianie cisnął w nią ołówkiem. Pierwszy ołówek złamał się. Drugi, jak na złość, trafił w Wilno. Za trzecim razem udało się. Trafił w miejscowość o nazwie Żale, leżącą na Mazowszu. Spakowanie zajęło mu minutę. W wewnętrzną kieszeń wpuścił piersiówkę, po drugiej stronie dla lepszej równowagi zawiesił sobie podrdzewiały rewolwer. Przygładził włosy dłonią, wyszedł z chałupy, położył klucz na framudze i dziarskim krokiem zszedł w dolinę. Dwa dni później Jakub stanął w drzwiach świątyni. Pierwszą rzeczą, jaka rzuciła mu się w oczy, był wielki konfesjonał. Jakub widywał w życiu różne różności, ale czegoś takiego jeszcze nigdy. Konfesjonał składał się z trzech komórek, przy czym po wejściu do jednej z nich za spowiadającym się pątnikiem zatrzaskiwały się ciężkie, dębowe drzwiczki. Wykorzystując obecność księdza w środkowej komórce, wszedł do tej po lewej stronie. Zamknął za sobą drzwiczki i z niejakim zdumieniem stwierdził, że wewnątrz nie mają klamki, zaś komórka obita jest od środka stalową blachą. Jedynie u samego dołu znajdował się otwór wentylacyjny zatkany szmatą. Z pewnością dokonałby jeszcze wielu ciekawych obserwacji, gdyby nie to, że ksiądz odsunął płytę odgradzającą go od wiernego, zostawiając sobie dla ochrony jedynie stalową siatkę, po czym zapytał grzmiącym głosem, który ponuro zabrzmiał w stalowej klatce: – Czym ośmieliłeś się obrazić swego Boga? Jakub sprawdził przy mętnym świetle tekst kanonu spowiedzi w książeczce do nabożeństwa, którą znalazł jeszcze w czasie wojny podczas przeszukiwania kieszeni poległych partyzantów.Szybciej – huknął ksiądz. Nie było czasu dalej czytać. Wydobył pudełko z fiszkami i zaczął recytować. Gdy doszedł mniej więcej do połowy, wstrząśnięty ksiądz przerwał mu.Wystarczy. Twoich grzechów synu nie zmyje żadna pokuta. Ale poradzimy sobie z tym. Zbyt wiele zgrzeszyłeś, aby móc nadal kalać ziemię swoimi stopami. Jakuba zdziwiły nieco słowa duchownego i zaczął obiecywać poprawę, ale ksiądz nie słuchając go, zatrzasnął od swojej strony klapę. Jakub został sam w całkowitych ciemnościach. Niespodziewanie rozległ się syk. Syk dobiegał z rurek umieszczonych w suficie komórki. Jednocześnie po ścianach biegały błękitne nitki wyładowań elektrycznych, a z podłogi zaczęły wysuwać się cienkie, ale bardzo ostre kolce. Jakub klęczał, komórka była dość niska. Mało kto przeżył tą uroczą pułapkę do likwidowania grzeszników i Jakubowi też zapewne nie udałoby się ujść z życiem, ale miał nad innymi ofiarami przewagę intelektualną, która nie pozwalała mu opuszczać domu bez drobnych zabezpieczeń. Ignorując wyładowania elektryczne i coraz wyraźniejszą woń czadu pompowanego do środka przez pomysłowego duszpasterza, Jakub wyrwał szmatę, dwoma strzałami z pistoletu rozprawił się z kratką wentylacyjną, po czym wytoczył na zewnątrz konfesjonału granat z wyrwaną zawleczką. Nie był pewien czy zadziała, ostatecznie piastował go w kieszeni przez ostatnie trzydzieści, czy czterdzieści lat, ale "cytrynka" nie zawiodła jego oczekiwań. Granat, wybuchł roznosząc w drzazgi konfesjonał, ołtarz, witraże i kilka innych elementów wyposażenia świątyni. Ksiądz dostał odłamkiem i to w sposób ostatecznie kładący kres jego dalszej działalności. Wędrowycz wyczołgał się spomiędzy desek, popatrzył na ciało z oderwaną głową, po czym przeżegnał się. – Chyba dosięgła go kara niebios – stwierdził. Dłuższą chwilę walczył z chęcią przywłaszczenia sobie wykonanych z kruszców przedmiotów liturgicznych, po czym wymknął się z kościoła. Kolejny raz poszedł do spowiedzi dopiero jedenaście lat później, ale to już zupełnie inna historia.

45
{"b":"100561","o":1}