– Przeczytał i treść wskoczyła mu do głowy – wyjaśnił rzeczowo. – Ale chyba da się przywrócić stan pierwotny. – Dobrze by było. Ta książka pochodzi z Biblioteki Śląskiej. Egzorcysta zabrał się do rzeczy z werwą i znajomością rzeczy. Na początek poświęconą kredą narysował krąg wokół leżącego, potem obok nakreślił pentagram i zmusił lekarza, żeby wszedł do środka.To dla bezpieczeństwa – powiedział. Wreszcie uznawszy, że wszystko jest w porządku, zapalił świece i otworzywszy pustą książkę, zaczął odmawiać jakieś zaklęcia po starocerkiewno-słowiańsku. Wokół leżącej postaci pojawiała się parokrotnie świetlista aureola, ale zaraz znikała. – Za silny – powiedział wreszcie Jakub.
– Nie da się? Już chyba nieźle szło…
– Zrobię inaczej. Wejdę do jego umysłu.
– Czy to na pewno bezpieczne?Nie. Ułożył nieduży stosik z ziół i zapalił je. Uniósł się paskudny, czarny dym. Jakub zdjął koszulę i zaciąwszy się w palec, wymalował na skórze skomplikowany wzór. Potem dotknął palcem czoła i natychmiast padł jak podcięty. Lekarz patrzył na niego przestraszony. Po długiej chwili wahania postanowił pospieszyć mu z pomocą, ale ledwie wysunął nogę poza pentagram, poczuł coś w rodzaju uderzenia prądem. Tymczasem Jakub Wędrowycz miał drobne problemy. W chwili, gdy dotykając czoła, otworzył połączenie, w jego umysł wtargnęło jakieś monstrum. Wbiło się jak kleszczami w jego myśli i zaczęło wysysać jaźń. Jakub nawet się nie bronił, nie musiał. Monstrum zjadało jego wspomnienia oraz myśli i puchło coraz bardziej, a potem nagle zwinęło się w sobie i zaczęło uciekać. Podążył za nim. Spotkali się na szarej równinie pośród zwojów mózgowych prezesa. – Nu i papai ty – powiedział Jakub.Stwór zwijał się w konwulsjach. – Nie smakowało? – zmartwił się egzorcysta.Potwór z pogardą bryznął jakąś mazią.Widzisz robaczku już raz taki jeden mentalny wampir we mnie wlazł. I co się stało? Zdechł. Ciebie też to czeka. Stwór już się nie ruszał. Jakub zarzucił go na ramię i wyniósł na zewnątrz. Rzucił go z rozmachem na betonową posadzkę i wskoczył w swoje ciało. Starł kropkę z czoła. Nu, gotowe – powiedział do oniemiałego lekarza. – Można wyjść. Lekarz pochylił się nad ciemnym, rozlanym kształtem na podłodze.Co to jest? – zdumiał się. Uporządkowana ektoplazma. Można to spalić na przykład – podpalił stwora świeczką. Po chwili została tylko garść popiołu. – I już. Po problemie. – A prezes?
– Żyje. Dojdzie do siebie.
– Ale co to było?
– Mentalny wampir. Siedział w książce i podczas czytania wylazł. Zjadał myśli. Stąd nastąpiła desynchronizacja zachowania. Zresztą, co ja będę tłumaczył. To pan jestpsychiatrą. – I jak go pan załatwił?Wlazł mi do głowy i nażarł się moich myśli. Widać zaszkodziły mu. Lekarz usiłował wyobrazić sobie myśli Jakuba. To musiało być niezłe, cuchnące bajoro. No, popracowaliśmy, to może teraz coś niecoś wypijemy?
– A książka?
– Zobaczmy. Książka była znowu zapisana. Nic z niej nie wylezie?Nic. Poszli do gabinetu doktora i raczyli się spirytusem laboratoryjnym skażonym eterem. Lekarz rozcieńczał i pił ze szklanki po herbacie, a egzorcysta pił nierozcieńczony prosto ze słoja. Gdzieś koło północy Jakub był właśnie w wesołym i trochę podniosłym nastroju wywołanym przez alkohol, a lekarz na najlepszej drodze do delirium tremens, gdy niespodziewanie ktoś zapukał do okna. Unieśli głowy i wlepili zdumiony wzrok w niepokojące zjawisko za szybą. Na wzorzystym, perskim dywanie siedzieli arabski czarownik i niedoszły Indianin. Dywan unosił się w powietrzu.
– No, ładną kurację przechodzi pan panie Jakubie – powiedział czarownik. – Na pewno nie chce pan lecieć z nami? Jakub wziął pod pachę słój.
– Podrzucicie mnie w rodzinne strony? Mam tam jedną sprawę do załatwienia. – Jasne, wsiadaj – Indianin popatrzył pożądliwie na słój. – Do zobaczenia – powiedział Jakub doktorowi, zakręcił słój i umieścił go troskliwie pod pachą, a potem z parapetu wgramolił się na dywan i odleciał. Psychiatra uszczypnął się w policzek. Był trzeźwy, no prawie trzeźwy, a nadal widział to samo. Oddalający się dywan z trzema osobami na pokładzie.Tak chyba zaczyna się obłęd – powiedział do siebie.A potem otworzył szafkę, w której trzymał środki odurzające. Gdzieś pośrodku miasta Chełma stoją sobie małe białe domki. Otaczają plac. Za domkami jest nieduża górka. Na placu trawa zaczyna porastać ruiny. Sądu już nie ma. Spalił się.
Drewniany umysł
Jakub wstał chwiejnie od stołu. Krzesło popchnięte jego tyłkiem przewróciło się, a że było stare, rozleciało się na kawałki. Egzorcysta z trudem utrzymując równowagę, dotarł do zbawczej ściany i opierając się o nią, ruszył do drzwi. Złośliwy próg usiłował podstawić mu nogę, ale Jakub kopnął energicznie i wypróchniała belka wyleciała na zewnątrz. Coś złapało go za gumofilca. Popatrzył w dół i stwierdził, że to jedna z sześćdziesięciu puszek od piwa przyczepiła się do buta. Wreszcie wytoczył się na zewnątrz. Na niebie coś wisiało, ale czy było to słońce, czy księżyc w pełni, trudno było powiedzieć. Wszystko tonęło w zielonych oparach. Za to było dość chłodno, co pozwoliło mu się domyśleć, że chyba jest jesień. – Kurde – mruknął Jakub. – Nie trza było pryty mieszać z piwem. Świat zakołysał się gwałtownie, jak gdyby ziemia chciała strącić pasożyta ze swojego grzbietu, ale nie udało się. Wreszcie Wędrowycz przywędrował na miejsce. Stanął, opierając się czołem i jedną ręką o drzewo, drugą zaś rozsupłał drut trzymający rozporek i wydobywszy ptaszka, zaczął lać. Jego dobrze wytresowany organizm przez ostatnie dwie godziny cierpliwie przetaczał alkohol do pęcherza, toteż struga, którą wypuszczał, miała mniej więcej czterdzieści procent mocy. Z każdym wylanym litrem egzorcysta był coraz bardziej trzeźwy. Wreszcie opróżnił zbiorniki i zadowolony schował kuśkę. Ruszył w stronę szopy. Zielone cienie ustąpiły i mógł teraz stwierdzić, że jednak jest dzień. I faktycznie chyba była jesień.Nie ma się co byczyć, gdy robota czeka – mruknął do siebie. Jaka konkretnie robota czeka, tego nie wiedział… Pól nie obsiewał od lat, czekając na dotacje z UE. Dotacje wprawdzie dotąd nie napłynęły, ale on wytrwał twardo w swoim postanowieniu. Zwierząt także już od dawna nie trzymał… Prawie doczłapywał już do szopy, gdy nieoczekiwanie usłyszał śpiew. Hej, my chłopcy z nadprzestrzennych baz Nam nie straszny jest alienów kwas, Egzorcysta zatrzymał się gwałtownie. Coś mu się nie zgadzało i to nawet, o zgrozo, dwie rzeczy. Po pierwsze pieśń słychać było tylko w paśmie odbioru telepatycznego, po drugie śpiewał ją chór złożony z co najmniej dwu lub trzech setek głosów. Rycerzy Jedi czas wykurzać z gniazd…Kurde – mruknął Jakub. Włączył swój mózg na szybsze obroty. Trzy procent komórek, których ludzie używają zazwyczaj do myślenia, nadal było zamroczonych, ale pozostałe dziewięćdziesiąt siedem pomalutku rozgrzał. Inteligencja powoli zaczęła piąć się w górę po skali. Gdy doszła do dwustu pięćdziesięciu IQ, Jakub wyłączył grzałkę. Zwoje stygły, co jednak potrwać musiało parę godzin.Trzystu telepatów na wycieczce – mruknął egzorcysta. – W całym kraju jest tej hołoty nie więcej niż dwudziestu… My szturmowcy gwiezdnego imperium – zakończył chór. Pod sam koniec głosy nieźle już bełkotały.Nawet gdyby zwalili się tu telepaci z całej Europy… mruknął egzorcysta. – No właściwie nie jest to wykluczone… Język telepatyczny jest wspólny dla wszystkich ludzi, ale poczułbym wcześniej… Usiadł na pieńku i zamyślił się. Tych trzystu telepatów musiało być niedaleko. Zupełnie niedaleko… Nieoczekiwanie sygnał uderzył prosto w niego. W oczach stanęły mu świeczki, z uszu poszło trochę krwi.Jakubie Wędrowycz zostałeś wybrany – rozległ się w jego głowie spiżowy głos. Egzorcysta podkręcił głośność do minimum, ale sygnał przedarł się przez zabezpieczenia. – Zostałeś wybrany – powtórzył.Wiem, kurde – powiedział Jakub. – Jeszcze przedwojną. I co z tego? – Tamto zapomnij. Zostałeś wybrany do nowych celów.Egzorcysta poskrobał się po głowie. – Jakich znowu celów?Zaniesiesz naszych braci do wszystkich zakątków tej planety. Nadchodzi czas, abyśmy przejęli władzę nadświatem. Jakub nadludzkim wysiłkiem założył blokadę mentalną i odetchnął z ulgą.Coś małego, co nie może się samo poruszać – mruknął. – Rozumne żaby? Chyba nie. A może myślące wirusy? W tym momencie bariera ochronna została przełamana nagłym uderzeniem. Jakub, trąc załzawione oczy, policzył siłę napastników. Było ich ponad trzystu.Podejdź i pokłoń się swojemu nowemu panu – rozkazał głos. Egzorcysta pokazał dłonią gest podpatrzony na amerykańskim filmidle. Kolejne uderzenie obaliło go na ziemię. Zaraz po tym nogi zesztywniały mu jak kłody i nieznana siła podniosła go do pionu. Ruszył jak na szczudłach w stronę drzewa, które przed paroma minutami podlał.Na kolana niewolniku – powiedziało drzewo. Głos trochę bełkotał, co oznaczało, że Jakubowe siki faktycznie były tym razem mocne…Wała – z przekonaniem odparł Jakub. – Niewolnictwo jest tu od dawna zakazane… Kolana zgięły mu się nieoczekiwanie i po chwili klęczał w trawie. – Bij mi pokłon – zażądało drzewo.