Литмир - Электронная Библиотека

– Spokojnie – Wędrowycz poklepał go po ramieniu – umyliśmy instalację Ludwikiem. A spirytus i tak wszystko odkaża… Zresztą, co się łamiesz, nie my będziemy to pili… – Racja – biznesmen uśmiechnął się szeroko. – Do roboty chłopaki. Zahuczała pompa i zbiornik powoli zaczął się wypełniać. Jakub wyjął z kieszeni komórkę. – No i jak tam – zapytał Kleszczaka pilnującego cysterny po drugiej stronie granicy. – Spadło ciśnienie – zameldował ukraiński biznesmen. Nie ciągniecie? – Kurde, jak to nie? – zdumiał się egzorcysta. – Cały czas pompa idzie. Machnął ręką. Obsługa szambiarki wyłączyła silnik. Jakub odczepił rurkę i pociągnął ostrożnie łyk. Szlamowata, cuchnąca mułem woda z Bugu. – O karwia – zaklął.

– Co się stało? – zaniepokoił się Paweł.

– Zasrane utopce przeciapały nam bimbrociąg! Ciągniemy wodę z rzeki, a nie spiryt! Pobiegł na brzeg i po chwili wydobył z wody poszarpany koniec szlaucha.Tym razem toście przesrali – warknął.Gdzieś w trzcinach rozległ się ironiczny rechot. Na posterunek graniczny wjechał volkswagen. Wysiedli z niego staruszek w garniturze i młody człowiek (też w garniturze) z aktówką. Celnik wytrzeszczył na nich oczy. – Kim wy u licha jesteście?Główny Urząd Ceł – młody człowiek pokazał legitymację – Komisja do spraw likwidacji skonfiskowanych towarów. Celnik zasalutował.Główny technolog utylizacji alkoholu – przedstawił się staruszek, okazując lipną legitymację. – Prowadźcie dozbiornika. Celnicy posłusznie doprowadzili obu wspólników do silosu. – Stopień napełnienia? – zapytał Jakub.

– Osiem tysięcy litrów – zameldował celnik. – Mamy jeszcze dwa tysiące rezerwy… – Stężenie?

– Według pomiarów około siedemdziesiąt procent…

– Czystość?

– Laliśmy jak leci. Wedle instrukcji wszystko razem,wódkę, koniaki, spirytus, mołdawskie wina… – W porządku. Wykopać rów do Bugu i opróżnić zbiornik.

– Tak po prostu do rzeki? – zdumiał się celnik. – Przecież taka ilość alkoholu… Zaniknie życie biologiczne. – Zniszczenie takiej ilości alkoholu innymi metodami jest niemożliwe – powiedział Jakub. – Można oczywiściego spalić, ale to potrwa miesiącami… Poza tym może wybuchnąć… – Nie dałoby się jakoś bardziej ekologicznie? – zasępił się kierownik przejścia. – Najbardziej ekologicznym sposobem zniszczenia takiej ilości wódy byłoby jej wypicie – powiedział fałszywy technolog i uśmiechnął się do swoich myśli. – Osiem tysięcy litrów? – zdumiał się celnik.

– No i sami widzicie, że się nie da. Kopać rów i do roboty. Czterej celnicy wykopali kanał w niespełna trzy godziny. Jakub osobiście odkręcił spust. Alkohol popłynął strugą wprost do granicznej rzeki.

– Proszę wypełnić protokół – Skorliński podsunął zbaraniałym celnikom papiery. Zaczęli podpisywać. Dwie godziny później, kilometr w dół rzeki, ukraiński biznesmen Kleszczak wyprowadził dwudziestu swoich ludzi na brzeg. Zgodnie z przewidywaniami Wędrowycza tu właśnie, na mieliźnie, osiadły pijane utopce i nieprzytomne krowołaki. Josif rozdał podwładnym gazrurki i kije bejsbolowe. Nikt nie będzie niszczył bezkarnie bimbrociągów! – powiedział. – Wykończyć to ścierwo. Wody rzeki zabarwiły się posoką…

Dom bez klamek

Gdzieś pośrodku miasta Chełma stały nieduże domki. Za nimi wyrastała niewielka górka. Pomiędzy domkami rozpościerał się plac, a na placu wznosił się budynek sądu. Budynek był nowy, wielki i wspaniały. Sala sądowa, też wielka i wspaniała, była tego dnia prawie pusta. Nie tak jak za dawnych dobrych czasów, gdy ławki dla świadków wypełniali kumple Jakuba. Zamiast nich siedziało kilku studentów prawa z kajetami i dyktafonami w rękach. Sędzia też siedział i miał już dość. Ostatecznie spotykali się dwudziesty raz. Gliniarze z Wojsławic zajmujący miejsce dla świadków byli zmęczeni. Posterunkowy Birski wyglądał wręcz fatalnie. Wieloletnia wojna podjazdowa z Jakubem Wędrowyczem uczyniła go zgorzkniałym. Sam Jakub, mimo że dobiegał dziewięćdziesiątki, wyglądał rześko. Nawet zbyt rześko. Był całkowicie pewien siebie. Przecież człowieka w jego wieku nie posadzą do mamra. Oparł brodę na nadgarstkach i słuchał w skupieniu mowy oskarżycielskiej. Zarzucano mu, jak zazwyczaj, pędzenie samogonu. Jakub nie miał adwokata. Zawsze sam tłumaczył się ze swoich postępków. Sędzia popatrzył na niego z odrazą. Gdyby choć raz mógł wydać wyrok uniewinniający i wysłać tego śmietnikowego dziada tam, skąd przyszedł.Czy oskarżony przyznaje się do winy? – zapytał wreszcie, gdy przebrzmiały słowa prokuratora. Jakub przywołał na twarz szeroki, szczery, słowiański uśmiech. Złote zęby wypełniające jego usta zabłysły w półmroku sali sądowej. – Nie przyznaję się do zarzuconego mi czynu – powiedział niemal radośnie. – Co oskarżony ma na swoje usprawiedliwienie?

– Wysoki sądzie, nawet wnajgorszych czasach stalinowskich, państwo pozwalało obywatelom produkować wino w domu. Pod warunkiem, że robili je na własny użytek. – Zgadza się.

– Tak więc nie złamałem prawa. Po prostu robiłem sobie wino z cukru. Studenci roześmieli się, ale zaraz umilkli.

– Co na to powiedzą świadkowie oskarżenia? – zagadnął sędzia, zezując w niedwuznaczny sposób na posterunkowego Birskiego. – Wysoki sądzie – zaczął gliniarz. – Po pierwsze niesłyszałem nigdy o winie z samego cukru… – Pożyj tak długo jak ja, to nie takie rzeczy poznasz powiedział Jakub życzliwie. Właściwie to nawet lubił tego tępego glinowinkę.Po drugie zaś, wysoki sądzie, analiza wykonana alkometrem wykazała, że to jego wino miało osiemdziesiątprocent alkoholu. Z ławek, gdzie siedzieli studenci, rozległy się stłumione dźwięki, jakby ktoś się krztusił. Sędzia popatrzył w tamtą stronę surowo. – Proszę zachować spokój albo opuścić salę – zagroził.Dźwięki umilkły. – Proszę o głos – zdenerwował się Jakub.

– Udzielam. Po pierwsze nigdzie nie jest powiedziane, że nie może być wina mocniejszego niż wódka. Po drugie… Proszę o możliwość ustosunkowania się do słów oskarżonego – zażądał prokurator. Udzielam. Dalsze argumenty przedstawi pan panie Jakubie za chwilę, o ile zajdzie taka potrzeba.Czy oskarżony wie, co to jest? – oskarżyciel podniósł ze swojego stolika jakiś przedmiot. Wioskowy egzorcysta popatrzył na niego ze zdziwieniem.

– No książka. Gruba książka.

– Czy oskarżony widzi ze swojego miejsca jej tytuł?

– Encyklopedia. Szósty tom. Czy ten obezjajec prokurator ma mnie za głupiego? – zwrócił się z pytaniem dostudentów. Nie mogli odpowiedzieć, bo trzymali twarze pod ławkami.

– Proszę zachować spokój, bo będę musiał wyznaczyć grzywnę za używanie wobec sądu wyrażeń obraźliwych odezwał się sędzia. – Wobec tego proszę wyznaczyć – zaproponował Jakub, ale kolejny wygłup pominięto milczeniem.Czy wie pan, co to jest encyklopedia?Oskarżony poskrobał się po głowie, udając zadumę. Ilekroć drapał się po głowie, robił to w sposób przywodzący na myśl starego, wyleniałego szympansa.Jak się czegoś dokładnie nie wie, to można tam poszukać odpowiedzi – powiedział wreszcie. – To taka bolszewicka Biblia. Trzech studentów musiano wyprowadzić z sali.Znakomicie. Proszę teraz posłuchać: Wino – napój alkoholowy (8 – 22% alkoholu) otrzymywany w wyniku fermentacji alkoholowej miazgi lub soku winogron a także innych owoców (wina owocowe). Czy oskarżony zrozumiał tą definicję? Jakub poczuł się niepewnie. Było to u niego rzadkie uczucie. Ostatni raz doświadczył go jakieś czterdzieści lat temu, gdy motor jego kumpla po rozłożeniu na części i złożeniu z powrotem do kupy jakoś nie chciał działać. – Oczywiście, co nie znaczy, że przyjmuję ją do wiadomości. – Sąd uda się na naradę – powiedział sędzia i opuścił salę. Wzrok Jakuba spotkał się ze wzrokiem posterunkowego. Patrzyli sobie przez chwilę w oczy. Oczy Jakuba były jak porcelanowe kulki z wymalowanymi tęczówkami i źrenicami. Nie wyrażały nic. Większość krów w Wojsławicach miała bystrzejsze spojrzenie. Mimo to Birski nie mógł znieść tego wpatrywania się. Nie był pewien, czy jego wróg go widzi, ale gdy spuścił oczy, na jego twarzy spostrzegł wyraz pogardy. Wyraz ten zaraz zniknął, ustępując obojętności. Wrócił sędzia.Sąd uznał oskarżonego winnym wszystkich zarzucanych mu czynów. Jednocześnie, mając na uwadze zaawansowany wiek oskarżonego, zmuszony jest zrezygnowaćz umieszczania go w więzieniu. Jakub uśmiechnął się, a Birski zrobił się czerwony jak burak. – Biorąc jednak pod uwagę wysoką społeczną szkodliwość czynów oraz ogólny stopień zdemoralizowania oskarżonego, sąd postanawia skierować go na dożywotnie przebywanie w zamkniętym zakładzie psychiatrycznym. – Co? – zdziwił się Jakub. Posterunkowy Birski zerwał się z miejsca i zaczął rechotać tak straszliwie, że sędzia przez chwilę myślał, czy i jemu nie przydałoby się parę tygodni obserwacji "w wariatkowie".Dwadzieścia lat – krzyknął policjant. – Dwadzieścialat starań i oto udało mi się posadzić tą swołocz na dobre.Sędzia przywołał go do porządku, a potem odetchnął z ulgą. Jemu także było miło, że nie będzie musiał więcej mieć do czynienia z tym parszywym typem. A potem popełnił błąd. Popatrzył na podsądnego. Oczy Jakuba Wędrowycza straciły swoją obojętność porcelanowych kulek. Patrzyły z totalną, zimną nienawiścią. Sędzia odniósł paskudne, natrętne wrażenie, że w tych oczach odbijają się pożary wzniecone wiele lat temu, gdy Jakub jeszcze nie pozbył się paskudnego nawyku palenia gospodarstw swoich wrogów. – Przysięgam, że spalę ten budynek! – ryknął Wędrowycz, zgoła nie starczym głosem. – Spalę ten kurnik, a ruiny porośnie trawa. Studenci skrupulatnie notowali jego słowa. Na ich twarzach malował się zachwyt. Wepchnęli go do pokoju.To będzie teraz twoja kwatera – powiedział ten ponury wachman w fartuchu, który tu robił za szefa. – Za godzinę obiad. Drzwi zatrzasnęły się z hukiem. Jakub zawył i przykopał w nie. Ani drgnęły. Rozejrzał się rozjuszony. Pod jedną ścianą tkwił w pozycji kwiatu lotosu prawie goły człowiek w turbanie na głowie. Na krzesełku, za biurkiem siedział może dwudziestoletni chłopak w pióropuszu. Ale było tu też okno. Jakub wydał z siebie potworny skowyt i rzucił się na nie. Niestety, siatka odrzuciła go z powrotem. Westchnął ciężko.Tędy nie da rady – powiedział Indianin. – Już próbowałem. Pan pozwoli, że się przedstawię jestem Maciej Borychowski. Student na SGGW.

7
{"b":"100561","o":1}