Литмир - Электронная Библиотека

– Gdzie tam, mosiądz. Złota się nie opłaca, ceny poobu stronach są podobne… – Szkoda – mruknął egzorcysta, widząc, jak lakiernicy pokrywają złocistą blachę burym lakierem – ładnie świecił… – A, no cóż robić. Biznes jest biznes… nie wiem, jakdługo jeszcze potrwa, zanim mnie wykryją… Gotów? – Jasne. Wsiedli do Jeepa Cherokee. Tu u siebie Kleszczak nie musiał się maskować. Pojechali w stronę przejścia granicznego. Kilometr od terminalu zakręcili w boczną, polną drogę i po kilkunastu minutach zatrzymali się przed zrujnowaną cegielnią. Weszli do środka. W nozdrza uderzył ich niebiański zapach spirytusu gorzelnianego, wypędzonego z ukraińskich kartofli. Faktycznie w dawnym piecu do wypalania cegieł stała potężna ciężarówka – cysterna. Z tylnego spustu aromatyczna stróżka spływała do dwudziestolitrowego kanistra. Dwaj ludzie Kleszczaka zasalutowali. Jakub wyjął z kieszeni manierkę i postawił pod strumień. Napełniwszy, pociągnął solidny łyk. Dziewięćdziesiąt dwa procent – ocenił.

– Kurde, znowu mnie w gorzelni oszukali – wściekłsię biznesmen – miało być dziewięćdziesiąt pięć… – Pierwsze 300 litrów gotowe do przerzutu – zameldował jeden z pracowników.Dobra, nieście nad rzekę – rozkazał szef.Zmierzch zapadał powoli. Egzorcysta zakąsił pieczonym burakiem. – Poradzisz sobie sam? – zaniepokoił się jego przyjaciel. – Pewnie – podniósł z kąta drąg do odpychania łódki. Woda sprawiała wrażenie czarnej jak atrament. Noc była bezksiężycowa. Lekkie chmury, które wiatr przygnał przed wieczorem, zasłaniały chwilami gwiazdy. Pomiędzy dwoma klocami betonu, zatopionymi tuż przy brzegu, kołysał się ciężki, wojskowy ponton desantowy o wyporności, co najmniej tony. Do jego końca przywiązana była linka rdzeniowa, zdolna utrzymać dowolny ciężar. Jakub będzie musiał wiosłować tylko w jedną stronę. Z powrotem Kleszczak i jego ludzie po prostu go ściągną. Gdyby prąd wody porwał egzorcystę, także nie będzie problemów, by przyholować go do bezpiecznego brzegu. Kanistry okręcono szmatami, aby nie brzęczały. Spirytus wypełniał je aż po wręby wlewów, co eliminowało chlupotanie zawartego w nich eliksiru.

– Gotów? – zapytał szeptem ukraiński biznesmen.

– Jasne – Jakub skoczył do pontonu Z przeciwnego brzegu rzeki ktoś zaświecił latarką. Trzy krótkie błyski. Droga wolna, wrogowie daleko. Spokojnie odepchnął się drągiem. Dno opadało łagodnie, trzymetrowa tyczka w zupełności wystarczała. Wypłynął na środek nurtu. Zakole. Instynkt podpowiedział mu, że coś jest nie tak. Woda wokoło niego robiła się podejrzanie bura. Pojedyncze gwiazdy świecące na nieboskłonie przestały się w niej odbijać. Skądś napłynęła fala ciężkiego, trupiego odoru. Jakub skoncentrował się. Nieoczekiwanie coś szarpnęło za drąg. Egzorcysta natychmiast go puścił. Dał znak do tyłu, aby Kleszczek ściągał go z powrotem. Nagle w burtę pontonu wczepiło się kilka par zielonkawych, plamistych rąk i świat fiknął koziołka. Jakub natychmiast zanurkował do dna i szybkimi ruchami ramion pomknął w stronę polskiego brzegu. Po ukraińskiej stronie huknął wystrzał karabinowy, a po chwili cała seria. Pod wodą słychać było je słabo. To Kleszczak przyszedł mu z pomocą… Egzorcysta ciągle płynął. Nieoczekiwanie coś złapało go za kostkę. Wyprowadził drugą nogą energiczny kopniak i poczuł z satysfakcją, że jego stopa miażdży rozpuchłe oblicze wroga. Dwie oślizgłe dłonie wpiły mu się w gardło. Ciachnął nożem, odcinając jedną w nadgarstku. Oślepiający ból w udzie. Dno pod nogami. Zerwał się i zaczerpnąwszy głęboko powietrza, brnął w stronę brzegu. Skorliński pospieszył mu na pomoc. Wbiegł w wodę po pierś i dzielnie walił saperką. Tymczasem po ukraińskiej stronie obudzili się pograniczniacy. W nocnym powietrzu daleko niósł się ryk silników terenowych samochodów. Jakub nie oglądał się. Kleszczak sobie poradzi.Kurde, krwawisz jak świnia – mruknął biznesmen,taszcząc przyjaciela na brzeg. Rozciął szybko drelichowe spodnie i oświetlił ranę latarką. Gwizdnął cicho przez zęby. W udzie egzorcysty tkwił grot dzidy wykonany z kości. – Kurde, co się tam stało? – zapytał.

– Utopce – wyjaśnił ponuro Wędrowycz.

– To wiem… No jednego, co najmniej, w kark dziabnąłem… Tylko dlaczego?Znalazły sobie okazję do wyrównywania porachunków…Wyrwał oścień i kulejąc, dowlókł się do samochodu. Tu pospiesznie opatrzyli ranę i nie włączając świateł, odjechali. Kleszczak przyjechał rankiem. Jakub leżał w swojej chałupie i uzupełniał piwem nocną utratę krwi. Czuł się podle.Dobrze widziałem? – zapytał. – Topielaki cię dorwały?Jakub kiwnął ponuro głową.Kurde – mruknął ukraiński biznesmen. – Słabo je widać w noktowizorze, ale jednego z kałacha dziabnąłem… Dzięki…Przepadł nasz spiryt i kanistry – westchnął Skorliński siedzący na ławie w kącie. – Cholera by to wzięła…300 litrów poszło…Fatalnie – westchnął Kleszczak. – Jak sądzisz Jakub,dużo ich tam siedzi? Egzorcysta wychylił kolejny kufel. Jego twarz odzyskiwała już normalne kolory. – Może być nawet kilkadziesiąt… Ściągnąłeś ponton?

– Tak, podziurawiony jakby rogami.

– Czyli mają też krowołaki – mruknął Jakub. – No krowy, co się potopiły – wyjaśnił, widząc, że nie rozumieją. Można by spróbować głuszyć granatami… Dużo roboty,miejsce fatalne, a i efekty słabe…

– Fatalnie – powiedział Kleszczak, bo ja mam już kolejną cysternę. Trzeba coś innego wymyślić. – Egzorcysta poskrobał się po głowie.

– Pomysł jest… – powiedział. – Tylko, że potrzebaby z pół kilometra stalowej linki i pół kilometra szlaucha. – Da się załatwić – Kleszczak kiwnął głową. Coś jeszcze?

– Harpunik…

– Będziemy polować? – ucieszył się Skorliński Śmierć utopcom… – One już nie żyją – Wędrowycz zdobył się na smutny uśmiech. – Nie, z nimi porachunki wyrównamy przy innej okazji… Teraz jest robota, nie warto się rozpraszać. Aha. Łopaty też będą przydatne. Ale ze dwa dni muszę wypocząć… Przepłukał ranę na nodze kubkiem bimbru. Na szczęście, topielce nie zatruły ostrza… Na granicę wjechał tir-chłodnia. Kierowca podał celnikowi paszport, listy przewozowe i deklarację celną. Wachman spokojnie przeczytał.Półtusze wołowe z Uzbekistanu – mruknął. – O, totam są krowy? Kierowca uśmiechnął się na potwierdzenie.Otwieraj klapę – polecił celnik. Zaskrzypiały stalowe wierzeje, z wnętrza ładowni powiało arktycznym zimnem. Celnik zaświecił latarką.Miały być półtusze, a tymczasem są całe woły mruknął. – Sprawdzić… Jego dwaj podkomendni wskoczyli do środka i wyciągnęli jedną, zamrożoną krowę. Zawyła szlifierka kątowa, tylko tak można było rozpiłować mięcho zamrożone w temperaturze -40°C. Z wnętrza wypatroszonego brzucha sypnęły się paczki ukraińskich papierosów.

– Co to niby jest? – celnik zapytał kierowcę.

– Nie mam pojęcia – zełgał Rosjanin. – Wrogowie podrzucili… Trzysta metrów niżej, w dół rzeki, Jakub ustawił nieduży wielorybniczy harpun na trójnogu. Wycelował w ukraiński brzeg i wystrzelił. Ostrze pomknęło nad wodą, ciągnąc za sobą stalową linkę. Z ponurym tąpnięciem wbiło się w rosnącą po tamtej stronie wierzbę. Kleszczak wyszedł zza betonowych bloków i odczepiwszy linkę od harpuna, pociągnął w swoją stronę. Zapadł zmierzch. Na granicę wjechał tir. Celnik dłuższą chwilę badał list przewozowy.Kartofle do Doniecka? – zdziwił się. Kierowca poważnie pokiwał głową. Wachman wyjął z kieszeni krótkofalówkę i wywołał posterunek po drugiej stronie. Hej mołojcy – zagadnął po ukraińsku. – Kartofle u was w sklepie są, po ile? – Po jakieś pół hrywny – wyjaśnił Ukrainiec.

– Dzięki – celnik wyłączył nadajnik.

– No, to wyjaśnij mi robaczku taką rzecz – zwrócił się do przewoźnika. – Skoro u nas kartofle są po czterdzieści groszy, a u nich po dwadzieścia, to dlaczego wieziesz je naUkrainę, zamiast od nich do nas? – Ja nic nie wiem – wyjaśnił kierowca. – Kazali to wieżę. – No, to do dzieła – celnik wręczył mu łopatę. – Zwal tonę do rowu, zobaczymy, co masz tam pod ziemniaczkami… Kierowca splunął ponuro.

– Całą tonę.

– Właśnie.

– Calutką?

– Co do kartofla.

– Tyle roboty? – mruknął – To ja się lepiej od razu przyznam… Mercedesa tam w ziemniakach rąbniętego zakopaliśmy… Celnik wystukał numer na komórce.Hrubieszów? Przysyłajcie ekipę, trzeba będzie zapudłować jednego obywatela… Pół kilometra szlaucha sięgnęło akurat od cegielni Kleszczaka do szopy po polskiej stronie. – Kurde, Jakub jesteś geniuszem – powiedział Skorliński. – Tylko jak to przepompujemy? A i cysternę muszę ściągnąć… – Spoko. Zaraz będzie moja ekipa – uśmiechnął się egzorcysta. W pięć minut później, koło szopy, zaparkowały wóz strażacki i szambiarka.To pewni ludzie, zawiozą ci spiryt, gdzie tylko zechcesz – wyjaśnił wspólnik. Dwaj strażacy podczepili pompę do wylotu rurki i szybko napełnili zbiornik.Dobra, zawieźcie pod ten adres w Lublinie – Skorliński podał im wizytówkę. – Tam wam zapłacą, zaraz zadzwonię… Strażacy odjechali bez słowa. Teraz miejsce wozu zajęła szambiarka.Cholera – mruknął biznesmen, patrząc nieufnie napojazd.

6
{"b":"100561","o":1}