Sharon nie zadzwoniła ani razu, odkąd obwieściła, że jest w ciąży. Holly wiedziała, że powinna się do niej odezwać, ale jakoś nie mogła się zebrać. Wciąż trudno jej było pogodzić się z myślą, że Sharon i John krok po kroku osiągają to wszystko, czego jej nigdy nie da się już osiągnąć. Sharon zawsze twierdziła, że nie znosi dzieci, myślała Holly ze złością. Zadzwoni do koleżanki, kiedy do tego dojrzeje.
Na dworze się ochłodziło i Holly wróciła z winem do domu. Pozostawało jej czekać na rozmowę kwalifikacyjną w sprawie pracy i modlić się o powodzenie. Wróciła do salonu, włączyła płytę, którą oboje z Gerrym tak lubili. Skuliła się na kanapie, trzymając kieliszek wina, zamknęła oczy i wyobraziła sobie, że tańczy z mężem.
Następnego dnia obudził ją warkot na podjeździe. Wstała, wyjrzała przez zasłonę i odskoczyła od okna na widok Richarda wysiadającego z samochodu. Nie miała ochoty na jego wizytę. Targana wyrzutami sumienia, chodziła po pokoju, nie reagując na dzwonek do drzwi.
Odetchnęła z ulgą, słysząc zatrzaskiwane drzwi samochodu. Postanowiła wziąć prysznic, dwadzieścia minut później zeszła na dół. Wytężyła słuch, bo z zewnątrz dobiegł ją odgłos skrobania. O, znowu. Skrobanie i jakieś szelesty… Nagle zrozumiała, że w ogrodzie musi uwijać się krasnoludek.
Weszła cicho do salonu, przykucnęła. Wyjrzała zza parapetu i ze zdumieniem stwierdziła, że samochód Richarda nadal stoi na podjeździe. A jeszcze bardziej zdumiał ją widok Richarda sadzącego na czworakach kwiaty. Odczołgała się od okna i usiadła na dywanie, kompletnie wytrącona z równowagi.
Po chwili znów wyjrzała zza zasłony. Richard pakował już sprzęt ogrodniczy. Kiedy odjechał, wybiegła z domu i wskoczyła do samochodu. Postanowiła dogonić krasnoludka.
Jechała trzy samochody za nim, tak jak podpatrzyła na filmach. Zwolniła, kiedy zobaczyła, że się zatrzymuje. Zaparkował, wstąpił do kiosku, kupił gazetę i skierował kroki do kawiarenki naprzeciwko.
Zaparkowała w wolnym miejscu, przeszła przez jezdnię i zajrzała do kawiarni. Richard siedział tyłem do niej, zgarbiony nad gazetą, pił herbatę. Podeszła wesoło, z uśmiechem.
– Richard, czy ty w ogóle chodzisz do pracy? – wypaliła głośno, aż podskoczył. Chciała dalej z niego żartować, ale urwała, bo zobaczyła łzy w jego oczach.
Przystawiła sobie krzesło, usiadła.
– Co się dzieje?
Pogłaskała go po ręce.
Łzy jak groch spływały mu po twarzy.
– Przepraszam, że tak się rozkleiłem – powiedział speszony.
Otarł oczy chusteczką.
– Ostatnio ja też namiętnie ronię łzy, więc mi nie zaimponujesz.
Uśmiechnął się smętnie.
– Wszystko mi się wali.
– Na przykład? – spytała, przejęta stanem brata. Nigdy go takim nie widziała.
Przełknął łyk herbaty. Najwyraźniej unikał zwierzeń.
– Ostatnio zrozumiałam, że szczera rozmowa może pomóc – zachęciła go ciepło. – Nie będę się śmiała, nie odezwę się, jeśli nie zechcesz. I zachowam dyskrecję – zapewniła go.
Spojrzał w bok i wykrztusił:
– Straciłem pracę.
Przez chwilę milczała, czekając, aż powie coś więcej.
– Wiem, że lubiłeś swoją pracę, ale przecież znajdziesz następną. Ja bez przerwy tracę pracę…
– Straciłem ją w kwietniu – wyrzucił z siebie ze złością. – A mamy wrzesień. Nie mogę znaleźć niczego w swojej branży.
– Rozumiem. – Nie umiała nic powiedzieć. – Ale skoro Meredith pracuje, wciąż macie stałe dochody. Nie czujesz noża na gardle.
– Meredith odeszła ode mnie w zeszłym miesiącu. Powiedział to znacznie ciszej.
Holly aż zasłoniła ręką usta.
– A dzieci?
– Zostały z nią – wyznał i głos mu się załamał.
– Tak mi przykro – użaliła się nad nim, przebierając nerwowo palcami. Czy powinna go teraz przytulić, czy zostawić, żeby się nie rozklejał?
– Mnie też jest przykro – powiedział żałośnie.
– Przecież to nie twoja wina.
– Nie moja? – spytał bliski załamania. – Oznajmiła, że jestem żałosny, skoro nie potrafię nawet zadbać o rodzinę.
– Oj, nie przejmuj się tą głupią zdzirą. Jesteś wspaniałym ojcem i wiernym mężem – stwierdziła z przekonaniem. – Timmy i Emily uwielbiają cię, a ty naprawdę masz z nimi świetny kontakt, więc nie przejmuj się gadaniem szurniętej baby.
Objęła go i przytuliła, a on płakał. W końcu się uspokoił.
– Gdzie mieszkasz? – spytała.
– W hoteliku tu niedaleko – wyjaśnił, dolewając sobie herbaty. Na odejście żony filiżanka herbaty.
– Nie możesz mieszkać w hotelu! Dlaczego nikomu z nas nie powiedziałeś? Choćby rodzicom.
Richard pokręcił głową.
– Nie chcę ich obarczać swoimi kłopotami. W końcu jestem dorosły i powinienem poradzić sobie sam.
– Zgłupiałeś? Nie ma nic złego w tym, żeby raz na jakiś czas wrócić na łono rodziny. Prawdziwy balsam dla znękanej duszy.
Zrobił niepewną minę.
– To chyba nie najlepszy pomysł.
– Za kilka tygodni Ciara wraca do Australii.
Wyraźnie się odprężył.
– No to jak?
Odpowiedział uśmiechem, ale zaraz posmutniał.
– Nie umiałbym poprosić rodziców, Holly. Nie wiedziałbym, co powiedzieć.
– Pójdę z tobą i zrobię to za ciebie. Mówię ci, będą zachwyceni. Jesteś ich synem, kochają cię. Tak jak my wszyscy – dodała.
– No dobrze – zgodził się w końcu.
Wzięta go pod rękę, kiedy szli do samochodów.
– A, jeszcze jedno. Dziękuję za ogród. Wspięła się na palce i pocałowała go w policzek.
– To ty wiesz? – spytał, zdziwiony.
Pokiwała głową.
– Masz wielki talent.
Brat uśmiechnął się niepewnie.
ROZDZIAŁ DZIESIĄTY
Dwa dni później Holly stała w toalecie apartamentowca, w którym miała odbyć rozmowę kwalifikacyjną, i przeglądała się w lustrze. Ostatnio tak bardzo schudła, że wszystkie kostiumy na niej wisiały. Musiała kupić sobie nowy. Wybrała czarny z różowymi prążkami i do tego jasnoróżową bluzkę. Poczuła się jak przedsiębiorcza kobieta interesu, która bierze życie w swoje ręce. Na pewno przekona do siebie przyszłego chlebodawcę.
Usiadła w poczekalni i rozejrzała się po biurze. Było ciepłe i przytulne, przez wielkie staroświeckie okna sączyło się światło. Mogłaby siedzieć tam całymi dniami. Nawet nie drgnęła, kiedy wywołano jej nazwisko.
– Mierz wysoko – szepnęła do siebie.
Zapukała do drzwi, tubalny głos zaprosił ją do środka.
– Dzień dobry – przywitała się z większą pewnością siebie, niż było w rzeczywistości. Przeszła przez pokój i wyciągnęła rękę do mężczyzny, który wstał z fotela. Przywitał ją uśmiechem i serdecznym uściskiem ręki. Dobiegał sześćdziesiątki, miał szpakowate włosy i doskonałą prezencję.
– Holly Kennedy, tak? – upewnił się, siadając i przeglądając jej życiorys. Usiadła naprzeciwko.
– Zgadza się – powiedziała i położyła spocone ręce na kolanach.
Zsunął okulary na czubek nosa, w milczeniu przejrzał życiorys. Tymczasem ona oglądała jego biurko. Jej wzrok padł na fotografię w srebrnej ramce przedstawiającą trzy piękne dziewczyny, mniej więcej w jej wieku, pozujące z uśmiechem do kamery. Po chwili zorientowała się, że mężczyzna odłożył życiorys i teraz na nią patrzy. Uśmiechnęła się, przybrała poważną minę.
– Zanim zaczniemy rozmawiać o pani, wyjaśnię, czego ta praca wymaga. Nazywam się Chris Feeney, jestem założycielem i redaktorem naczelnym tego pisma. Jak pani wie, prowadzenie każdej organizacji medialnej zależy w sporej mierze od otrzymywanych reklam. Niestety, ostatni specjalista musiał nieoczekiwanie nas opuścić, dlatego szukam kogoś, kto podjąłby pracę od zaraz.
Pokiwała głową.
– Jestem gotowa zacząć od dziś.
– Widzę, że pani nie pracuje ponad rok, zgadza się?
Spojrzał na nią znad okularów.
– Owszem. Niestety w tym czasie chorował mój mąż. Zwolniłam się z pracy, żeby się nim opiekować.
– Rozumiem. Mam nadzieję, że już wyzdrowiał.
Holly nie była pewna, czy ewentualny pracodawca rzeczywiście chce wysłuchiwać opowieści z jej prywatnego życia. Ale wyraźnie czekał na odpowiedź.