Литмир - Электронная Библиотека

– Nie zawsze. – Uśmiechnął się z rozbawieniem. – Ale bracia i siostry często sobie uprzykrzają życie. Wzrastanie wśród rodzeństwa to niezła szkoła, hartuje człowieka. W każdym razie jako starszy brat strugałem ważniaka.

– No więc, gdzie to moje dobre serce? – zapytała.

– Idealizowałaś Jacka. Chodziłaś za nim i robiłaś wszystko, co ci kazał. – Roześmiał się. – Słyszałem, jak kazał ci przekazywać mi różne rzeczy. Wbiegałaś przerażona do mojego pokoju, recytowałaś wszystko jednym tchem i uciekałaś.

Zakłopotana, wbiła wzrok w talerz.

– Ale zawsze wracałaś – ciągnął Richard. – Zakradałaś się do mojego pokoju i patrzyłaś, jak pracuję przy biurku. Wiedziałem, że w ten sposób chcesz mnie udobruchać. – Uśmiechnął się. – Nikt inny w tym domu nie miał skrupułów. Nawet ja. Ty jedna je miałaś.

Nazajutrz, wysłuchawszy po raz trzeci wiadomości na sekretarce automatycznej, Holly zaczęła skakać z dzikiej radości.

– Cześć, Holly – dudnił w słuchawce niski głos. – Mówi Chris Feeney z pisma „X”. Dzwonię z wiadomością, że podczas rozmowy kwalifikacyjnej wywarłaś doskonałe wrażenie. – Przerwał na chwilę. – Miło mi cię powitać jako nową pracownicę naszej redakcji. Chciałbym, żebyś zaczęła jak najprędzej. Czekam na telefon, omówimy szczegóły.

Tarzała się po łóżku w nieopanowanej radości. Ponownie nacisnęła guzik odtwarzania. Mierzyła wysoko i osiągnęła cel!

ROZDZIAŁ JEDENASTY

Jechała windą w zabytkowym budynku z czasów króla Jerzego i aż się trzęsła z podniecenia. Pierwszy dzień w pracy! Czuła, że czekają ją tu dobre chwile. Wydawnictwo mieściło się w samym śródmieściu, a zawsze rojne pomieszczenia redakcji pisma „X” zajmowały drugie piętro nad niewielkim barkiem. Ostatniej nocy ze zdenerwowania i przejęcia niewiele spała. Nie czuła jednak takiego lęku, jaki zwykle towarzyszy rozpoczęciu nowej pracy. Jej bliscy nie posiadali się z radości, a rano, przed wyjściem z domu, dostała od rodziców piękny bukiet kwiatów.

Chociaż siadała do śniadania podniecona, jednocześnie odczuwała smutek. Szkoda, że Gerry nie towarzyszy jej w tym rozdziale życia. Za każdym razem, kiedy szła do nowej pracy, odprawiali swój intymny rytuał. Gerry przynosił Holly śniadanie do łóżka, pakował jej do torby kanapkę z szynką i serem, a także jabłko i batonik. Ale tylko pierwszego dnia. Później wyskakiwali, zwykle spóźnieni, z łóżek, biegli na wyścigi pod prysznic, w pędzie pili kawę. Jeszcze tylko całus na pożegnanie i rozjeżdżali się, każde w swoją stronę, a nazajutrz cały kołowrót zaczynał się od nowa. Dzień w dzień odprawiali nudne rytuały, nieświadomi, jak powinni cenić każdą wspólną chwilę…

Tego ranka obudziła się w pustym domu, w pustym łóżku, bez śniadania. Przez chwilę wyobraziła sobie, że gdy wstanie, Gerry pojawi się, by ją przywitać. Tyle że śmierć nie zna wyjątków.

Wychodząc z windy, sprawdziła, czy dobrze wygląda i ruszyła drewnianymi schodami do góry. Kiedy znalazła się w recepcji, zza biurka wyszła sekretarka, którą zapamiętała z pierwszej wizyty.

– Witamy w naszych skromnych progach – przywitała ją ciepło i wyciągnęła rękę. Miała długie blond włosy, wyglądała na rówieśniczkę Holly. – Jestem Alice. Szef już czeka.

– Chyba się nie spóźniłam? – zapytała Holly, spoglądając na zegarek.

– Ale skąd. – Alice zaprowadziła ją na dół do gabinetu Feeneya. – Nie przejmuj się Chrisem ani całą resztą. To wszystko pracoholicy. Chris dosłownie tu mieszka. Nie jest zupełnie normalny – powiedziała, zastukała cicho do drzwi i wprowadziła ją do środka.

– Kto nie jest normalny? – spytał Feeney, wstając z krzesła.

– Ty.

Alice uśmiechnęła się i zaniknęła drzwi za sobą.

– Widzisz, jak mnie traktuje personel?

Ręka Feeneya wydała się Holly ciepła i przyjazna. Natychmiast poczuła się swobodnie.

– Dziękuję za to, że mnie pan zatrudnił – powiedziała szczerze.

– Mów do mnie Chris. I nie masz za co dziękować. Chodź, oprowadzę cię po redakcji. – Ruszyli korytarzem. Na ścianach wisiały oprawione okładki wszystkich numerów „X” wydanych w ciągu ostatnich dwudziestu lat.

– A tu się uwijają nasze mrówki. – Otworzył drzwi na oścież, Holly zajrzała do wielkiej sali. Stało w niej dziesięć biurek, za każdym ktoś siedział przy komputerze albo rozmawiał przez telefon. Redaktorzy spojrzeli w jej stronę i pomachali uprzejmie. Uśmiechnęła się. – Znakomici dziennikarze, dzięki którym opłacam rachunki – powiedział Chris. – Tam siedzi John Paul, który prowadzi dział mody, Mary, nasza specjalistka kulinarna, a także Brian, Steven, Gordon, Sishling i Tracey. Kochani, poznajcie Holly.

Wszyscy uśmiechnęli się i jeszcze raz zamachali. Zaprowadził ją do sąsiedniego pomieszczenia.

– Tu się zaszyli nasi maniacy komputerowi. Dermot i Wayne odpowiadają za grafikę i skład. Będziesz musiała ich informować, jak mają rozmieścić poszczególne reklamy. Chłopaki, poznajcie Holly.

– Cześć.

Obaj wstali i uścisnęli jej rękę, ale zaraz wrócili do pracy przy komputerach.

– Dobrze ich wyćwiczyłem – powiedział Chris ze śmiechem i wycofał się z pokoju. Holly z przejęciem oglądała ściany. Nigdy dotąd nie cieszyła się tak z nowej pracy. – A tu jest twój gabinet – powiedział szef.

Nie potrafiła ukryć zadowolenia. Nigdy dotąd nie miała własnego gabinetu. Mały pokoik z biurkiem i szafką. Na biurku stał komputer, obok piętrzyły się teczki. Naprzeciwko znajdował się regał zawalony stosem starych czasopism. Jedną ścianę wypełniało ogromne okno, pokój był widny i przewiewny.

Postawiła nową teczkę na biurku.

– Wspaniale – powiedziała.

– Ciara sprawdź, czy masz paszport – poprosiła mama po raz trzeci od wyjścia z domu.

– Oj, mam. – Ciara aż jęknęła. – Mówiłam ci, jest tutaj.

– To mi pokaż – Elizabeth odwróciła się do tyłu.

– Nie pokażę! Uwierz mi na słowo. Nie jestem już dzieckiem. Declan prychnął, Ciara szturchnęła go łokciem.

– Zamknij się.

– Ciara, pokaż mamie paszport, żeby się nie denerwowała – poprosiła ze znużeniem Holly.

– No dobrze – odparła. Westchnęła, wzięła torbę na kolana. – Jest tutaj. Zaraz, nie tutaj, ale… Czekaj, może go włożyłam… O cholera!

– Jasny gwint! – zaklął tata, wcisnął hamulec i zawrócił.

– No co? – Obruszyła się. – Przecież wkładałam. Ktoś mi go musiał wyjąć – utyskiwała, wysypując zawartość torby na siedzenie.

– Ciara! – jęknęła Holly, kiedy para majtek sfrunęła jej na twarz. Holly siedziała wciśnięta na tylnym siedzeniu między Declana a Ciarę. Richard odwoził Mathew i Jacka, którzy już pewnie byli na lotnisku. Po raz drugi wracali do domu, przedtem po kolczyk do nosa, który przynosi szczęście.

Godzinę po wyjściu dotarli wreszcie na lotnisko, na które normalnie dojeżdżało się w ciągu dwudziestu pięciu minut.

– Kochanie, odzywaj się do nas częściej niż ostatnio, dobrze? – poprosiła Elizabeth i rozpłakała się, tuląc córkę.

– Obiecuję! Tylko nie płacz, mamo, bo i ja się rozpłaczę.

Holly poczuła dławienie w gardle, powstrzymywała łzy. W ciągu ostatnich miesięcy bardzo się zżyła z siostrą. Ciara zawsze miała na Holly dobry wpływ.

Holly stanęła na palcach, żeby uściskać potężnego Mathew.

– Opiekuj się moją siostrą.

– Nie martw się. Oddajesz ją w dobre ręce.

– Przypilnujesz jej teraz, co? – powiedział Frank i klepnął go w plecy. Brzmiało to bardziej jak przestroga niż pytanie.

– Cześć, Richard – pożegnała się Ciara. – Daj sobie spokój z tą wredną Meredith. Jesteś dla niej o wiele za dobry. – Uściskała jego, a potem Declana. – Wpadnij do nas, kiedy tylko będziesz mógł. Może nakręcisz o mnie film? A ty, Jack, opiekuj się moją starszą siostrą – powiedziała, ściskając Holly. – Będę za tobą tęskniła – dodała ze smutkiem.

– Ja też – wyszeptała drżącym głosem Holly.

– Dobra, idę, bo takie macie markotne miny, że zaraz się rozpłaczę – powiedziała, siląc się na wesoły ton.

28
{"b":"100485","o":1}