Литмир - Электронная Библиотека

Stała na ulicy, oddychając świeżym powietrzem, Daniel został w restauracji, żeby uregulować rachunek. Musiała przyznać, że zachowuje się bez zarzutu. Dręczyła ją jednak świadomość, że je kolację w tak romantycznej restauracji z kimś innym niż Gerry.

Wtem zamarła. Na widok nadchodzącej pary próbowała ukryć twarz.

– Holly, to ty? – rozległ się znajomy głos.

– Witajcie!

Udawała zaskoczenie.

– Co u ciebie słychać? – Kobieta uścisnęła ją. – Co ty tu robisz na tym zimnie?

– Wybrałam się, żeby coś przekąsić – odparła, wskazując z uśmiechem restaurację.

– Brawo. – Mężczyzna poklepał ją po plecach. – Czasem warto zafundować sobie jakąś przyjemność.

Zerknęła na drzwi.

– No właśnie…

– A, tu jesteś! – Daniel szedł ku niej ze śmiechem. – Już myślałem, że mi uciekłaś.

Objął ją. Holly uśmiechnęła się do niego bez przekonania i zwróciła do znajomej pary.

– Przepraszam bardzo, nie zauważyłem państwa – powiedział Daniel lekko speszony.

Starsi państwo patrzyli na niego kamiennym wzrokiem.

– Danielu, poznaj państwa Judith i Charlesa Clarke’ów, rodziców mojego męża, Gerry’ego.

Nacisnęła klakson i sklęła kierowcę jadącego przed nią. Była wściekła, że niewinna sytuacja, w której ją przyłapano, mogła sprawiać zupełnie inne wrażenie. Rozbolała ją głowa, a te idiotyczne korki w drodze powrotnej doprowadzały do obłędu. Biedny Daniel, pomyślała ze smutkiem. Rodzice Gerry’ego potraktowali go niezbyt grzecznie. Dlaczego musieli ją spotkać w tej rzadkiej chwili radości? Każdego innego dnia ujrzeliby pogrążoną w rozpaczy wdowę. A niech to szlag trafi, pomyślała z irytacją.

Stawała na wszystkich światłach ulicznych, a tak bardzo chciała się już wypłakać w zaciszu własnego domu.

Wyjęła komórkę niecierpliwym ruchem z torebki, ale telefony Sharon ani Denise nie odpowiadały.

Myślała, że Ciara ją rozweseli, ale kiedy podjechała pod dom rodziców, przypomniała sobie, że siostra wyjechała, i oczy nabiegły jej łzami. Znów nie miała nikogo.

Zadzwoniła, otworzył Declan.

– Co ci jest?

– Nic – odburknęła tylko, rozdrażniona niedawną sytuacją. – Gdzie jest mama?

– W kuchni z tatą. Rozmawiają z Richardem. Zostaw ich teraz.

– Dobra. – Poczuła się zagubiona. – A ty co porabiasz?

– Oglądam to, co wczoraj nakręciłem. Materiał do dokumentu na temat bezdomności. Chcesz obejrzeć?

– Jasne.

Uśmiechnęła się z wdzięcznością i usadowiła na kanapie. Kilka minut później zalewała się łzami, chociaż tym razem nie z własnego powodu. Declan nakręcił wzruszający wywiad z człowiekiem, który mieszka na ulicach Dublina.

Zrozumiała, że wielu ludziom powodzi się znacznie gorzej, a przypadkowe spotkanie rodziców Gerry’ego z Danielem uznała za błahostkę niewartą wzmianki.

– Znakomity film – pochwaliła, ocierając oczy, kiedy się skończył. – Jesteś z niego zadowolony?

– Trudno czerpać zadowolenie z historii człowieka, która sama w sobie tworzy świetny dokument. – Declan wzruszył ramionami. – Położę się już, bo padam z nóg.

Na odchodnym pocałował Holly w czoło, czym bardzo ją ujął. Jej młodszy braciszek dojrzewał.

Spojrzała na zegar na kominku. Dochodziła już dwunasta. Sięgnęła więc do torebki, wyjęła październikową kopertę, rozerwała. Wraz z arkusikiem papieru wypadł suszony słonecznik i torebka nasion. List brzmiał następująco:

Słonecznik dla mojej słonecznej dziewczyny, żeby rozjaśnić Ci ponury październik, którego tak nienawidzisz. Zasadź nasiona, to będą Ci przypominały, że znów kiedyś nadejdzie ciepłe, słoneczne lato. PS Kocham Cię… PS Czy mogłabyś przekazać załączoną kartę Johnowi?

Holly podniosła drugą kartę, która upadła jej na kolana.

John,

Wszystkiego najlepszego z okazji 32. urodzin. Starzejesz się, brachu, ale życzę ci jeszcze wielu szczęśliwych lat. Ciesz się życiem, opiekuj się moją żoną i Sharon. Trzymaj się! Pozdrawiam, Twój przyjaciel Gerry PS Mówiłem Ci, że dotrzymam słowa.

Holly kilka razy przeczytała list od Gerry’ego. Wstała z kanapy i poczuła się, jakby ktoś przypiął jej skrzydła. Uśmiech nie schodził jej z twarzy.

Zapukała cicho do drzwi kuchennych.

– Proszę – powiedziała Elizabeth.

Weszła i zastała rodziców pijących z Richardem herbatę.

– Witaj, kochanie – przywitała ją mama i wstała, żeby uściskać córkę. – Nie słyszałam, kiedy weszłaś.

– Bo oglądałam z Declanem jego film – powiedziała rozpromieniona Holly.

– Świetny, prawda?

Tata też wstał, żeby się z nią przywitać. Usiadła przy stole.

– Znalazłeś już pracę? – spytała Richarda.

Pokręcił markotnie głową, jak gdyby zaraz miał się rozpłakać.

– No to ja ci coś znalazłam.

Spojrzał na nią, oburzony, że się z niego nabija.

– Nie wygłupiaj się.

– Wcale nie żartuję.

– Jak to?

– Tak to. Mój szef zadzwoni do ciebie jutro. Mina mu zrzedła.

– Holly, dziękuję za troskę, ale nie interesuje mnie reklama. Interesują mnie nauki ścisłe.

– I ogrodnictwo.

– To prawda, lubię ogrodnictwo.

Widać było, że nie rozumie, o co jej chodzi.

– Dlatego właśnie zadzwoni do ciebie mój szef. Chce, żebyś się zajął jego ogrodem. Powiedziałam, że się podejmiesz za pięć stów. Mam nadzieję, że dasz radę.

Richardowi zupełnie odebrało mowę, za to Holly trajkotała jak najęta.

– Tu są twoje wizytówki – powiedziała i wręczyła mu plik. Richard przyglądał im się w milczeniu. Nagle uśmiechnął się, zerwał z krzesła, pociągnął za sobą Holly i zatańczył, a rodzice zaczęli klaskać.

ROZDZIAŁ DWUNASTY

Dobra, dziewczyny, obiecuję, że to już ostatnia! – zawołała Denise, i jednocześnie jej stanik przefrunął nad drzwiami przebieralni. Sharon i Holly jęknęły i opadły z powrotem na fotele.

– Godzinę temu mówiłaś to samo – utyskiwała Sharon. Zrzuciła buty i masowała teraz spuchnięte łydki.

– Tak, ale tym razem mówię szczerze. Mam dobre przeczucia co do tej sukni – szczebiotała rozemocjonowana Denise.

– To samo twierdziłaś godzinę temu – narzekała Holly.

Obeszły razem wszystkie sklepy z sukniami ślubnymi w mieście. Sharon i Holly opadały z sił. Zmęczenie zabiło w nich całą radość ze szczęścia Denise. Holly pomyślała, że jeśli jeszcze raz usłyszy jej drażniące popiskiwania…

– Bardzo mi się podoba! – radośnie zapiszczała Denise.

– Dobra, robimy tak – szepnęła Sharon na ucho Holly. – Nawet jeśli w tej sukni wygląda jak beza na rowerze, powiemy, że jest śliczna.

Holly roześmiała się.

– Oj, Sharon, tak nie wolno!

– Dziewczyny, zaraz zobaczycie! – zapiszczała ponownie Denise. – Zresztą… właściwie…

Holly zrobiła żałosną minę.

– Ta – dam!

Kiedy Denise wyszła z przymierzami, Holly wybałuszyła oczy. Zerknęła na Sharon i zagryzła wargi, żeby nie ryknąć śmiechem.

– Podoba się wam? – zapiszczała znowu Denise.

Holly skrzywiła się.

– Tak – powiedziała bez entuzjazmu Sharon.

– Sądzisz, że spodobam się w niej Tomowi na ślubnym kobiercu?

– Tak – powtórzyła Sharon.

– Uważacie, że jest warta tej ceny?

– Tak.

Holly patrzyła ze zdumieniem na Sharon. Zrozumiała, że koleżanka nie słucha już nawet pytań.

Denise trajkotała jak najęta. Ona też najwyraźniej nie słuchała pytań.

– No to kupuję…

– Nie! – wtrąciła Holly, zanim Sharon znowu przytaknęła.

– Nie? – spytała Denise. – Bo mnie pogrubia?

– Nie.

– Twoim zdaniem nie spodoba się Tomowi?

– Nie.

– Ale uważasz, że jest warta tej ceny?

– Nie.

– No tak. – Denise zwróciła się do Sharon. – Zgadzasz się z Holly?

– Tak.

– Dobra, wierzę wam – przyznała smętnie Denise. – Prawdę powiedziawszy, mnie też się nie bardzo podoba.

30
{"b":"100485","o":1}