Литмир - Электронная Библиотека

– To tylko brawura. Każdy może skoczyć na linie z mostu. Ty byś też skoczyła, gdybyś musiała.

– Tak, a gdyby twój mąż umarł, też byś sobie poradziła. Nie trzeba wielkiej siły. Człowiek po prostu nie ma wyboru.

Spoglądały na siebie, świadome wzajemnych zmagań z losem. Ciara odezwała się pierwsza.

– Chyba jesteśmy do siebie bardziej podobne, niż nam się wydawało.

– Uśmiechnęła się do starszej siostry, która mocno ją przytuliła. – Kto by pomyślał?

Dochodziła ósma, kiedy Holly w końcu wróciła do domu. Było jeszcze widno. Przegadała z Ciarą kilka godzin o jej przygodach w Australii. W tym czasie siostra co najmniej dwadzieścia razy zmieniła zdanie, czy powinna zadzwonić do swojego chłopaka. Tuż przed wyjściem Holly zaklinała się, że nigdy więcej się do niego nie odezwie. Teraz zapewne właśnie do niego dzwoniła.

Idąc w stronę ganku, Holly spojrzała z niedowierzaniem na ogród. Czyżby wyobraźnia płatała jej figle? Wydał jej się dziwnie zadbany.

Zawsze ogrodem zajmował się Gerry. Nie był zapalonym ogrodnikiem, ale Holly wręcz nie znosiła takich prac, więc ktoś musiał odwalić brudną robotę. Kawałek trawy obrośniętej krzewami i kwiatami teraz wyglądał jak zachwaszczone pole. Wraz ze śmiercią Gerry’ego umarł też ich ogród.

Nagle przypomniała sobie o storczyku od Richarda. Wbiegła do domu i podlała spragnioną roślinkę. Potem włożyła kurczaka do mikrofalówki i zaczęła wspominać miniony dzień. Uznała, że był całkiem udany, mimo przykrego incydentu z facetem w kiosku.

Spojrzała na obrączkę. Kiedy mężczyzna czmychnął spod sklepu, poczuła się fatalnie. Zmierzył ją wzrokiem, jakby miała na twarzy wypisane, że jest poszukiwaczką romansów. Wstydziła się, że w ogóle rozważała propozycję pójścia z nim na kawę.

Gerry umarł, kiedy oboje bardzo się kochali, i nie umiała tak po prostu odkochać się tylko dlatego, że go zabrakło. Wciąż czuła się mężatką, a spotkanie z innym mężczyzną uznałaby za zdradę. I choć Gerry nie żył już od pięciu miesięcy, sercem i duszą wciąż należała do niego.

Mikrofalówka zapiszczała, kolacja była gotowa. Holly wyjęła danie i od razu wyrzuciła je do śmieci. Straciła apetyt.

Wieczorem zadzwoniła do niej rozgorączkowana Denise.

– Nastaw prędko Dublin FM! – Holly podbiegła do radia, włączyła.

– Tu rozgłośnia Dublin FM. Mówi Tom O’Connor. Jeżeli ktoś dopiero teraz zaczął nas słuchać, powtarzam, że rozmawiamy o ochroniarzach. Ponieważ wejście do klubu „Boudoir” wymagało nie lada zabiegów ze strony bohaterek „Dziewcząt w wielkim mieście”, chcielibyśmy poznać państwa zdanie na temat bramkarzy w lokalach. Czy macie o nich pochlebne zdanie? Czy są zbyt brutalni? Nasz numer to… Holly znów podniosła słuchawkę.

– No i co? – spytała koleżanka.

– Denise, aleśmy narozrabiały!

– Wiem – roześmiała się. – Widziałaś dzisiaj gazety?

– Owszem. Trochę to wszystko głupie.

Słuchały dalej audycji. Jakiś słuchacz pomstował na ochroniarzy, a Tom próbował studzić jego emocje.

– Słuchasz go? – zapytała Denise. – Prawda, że mój ukochany brzmi zmysłowo?

– Chyba tak. Rozumiem, że nadal jesteście razem?

– Jasne – odparła Denise urażonym tonem. – Niby dlaczego mielibyśmy nie być?

– No wiesz. Spotykacie się już jakiś czas. A ty zawsze twierdziłaś, że nie wytrzymujesz z facetem dłużej niż tydzień!

– Ale Tom jest inny – zapewniła koleżankę Denise. – Znalazłam w nim bratnią duszę. Poza tym dba o mnie, zaskakuje mnie małymi podarunkami i bez przerwy rozśmiesza. Nigdy się przy nim nie nudzę, jak to było przy innych facetach. No i jest taki przystojny.

Holly stłumiła ziewnięcie. Denise zawsze tak mówiła po pierwszej randce, po czym w krótkim czasie zmieniała zdanie. Może zresztą tym razem było to prawdą. Wytrzymali ze sobą już kilka tygodni.

– Cieszę się twoim szczęściem – powiedziała z głębi serca.

Nazajutrz Holly zwlokła się z łóżka i wybrała na spacer. Powinna zacząć się gimnastykować, a też pomyśleć o nowej pracy. Gdziekolwiek się znalazła, usiłowała sobie wyobrazić, że tam pracuje. Wykluczyła sklepy z ubraniami, restauracje, hotele, bary, z całą pewnością urzędy, czyli praktycznie wszystko.

Usiadła na ławce w parku naprzeciwko placu zabaw i słuchała gwaru rozkrzyczanych, szczęśliwych dzieci. Przypomniała jej się bolesna uwaga Richarda, że nigdy nie będzie musiała użerać się z dziećmi. Jakże by teraz marzyła, żeby jakiś mały Gerry biegał po placyku. Kilka miesięcy przed diagnozą Gerry’ego zaczęli rozmawiać o dziecku. Później, gdy już wiedzieli, okłamywali się godzinami, wymyślając imiona i wyobrażając sobie siebie w roli rodziców.

O wilku mowa, pomyślała na widok Richarda, który opuszczał placyk z Emily i Timmym. Miał taką młodzieńczą twarz, kiedy ganiał dzieci po parku. One też najwyraźniej dobrze się bawiły – a w ich przypadku był to nadzwyczaj rzadki widok. Zbierała siły na rozmowę z bratem. Spodziewała się najgorszego.

– Halo, Holly! – przywitał ją Richard, idąc ku niej przez trawnik.

– Cześć – odparła Holly. Uścisnęła dzieciaki, które podbiegły, żeby się przywitać z ciocią. Miła odmiana. – Co cię tu sprowadza? – zapytała Richarda. – Chciało ci się jechać taki szmat drogi?

– Przywiozłem dzieci do dziadków – wyjaśnił i zmierzwił włosy Timmy’emu.

– I byliśmy w McDonaldzie – pochwalił się Timmy z przejęciem.

– Pycha! – zawołała Holly. – Prawda, że macie najlepszego tatę pod słońcem?

Richard uśmiechał się z zadowoleniem.

– Takie niezdrowe jedzenie? – spytała ze zdziwieniem brata.

– Oj tam – powiedział i machnął ręką. – Wszystko można, byle z umiarem, prawda Emily? – Usiadł obok Holly. Pięcioletnia dziewczynka ze zrozumieniem pokiwała głową.

– Jeden obiad w McDonaldzie ich nie zabije – przyznała mu rację Holly.

Timmy złapał się za szyję, udając, że się dusi. Twarz mu spurpurowiała, zaczął się krztusić, upadł na trawę i zastygł w bezruchu. Richard i Holly roześmiali się.

– I widzisz, Holly? – zażartował Richard. – Chyba się myliliśmy. Jednak McDonald zabił Timmy’ego.

Holly spojrzała na brata zdumiona, że zwraca się do syna zdrobniale. Richard wstał i zarzucił sobie chłopca na ramię.

– To może go teraz pochowajmy.

Timmy, przewieszony przez ramię ojca, zaczął chichotać.

– O, jednak żyje! – zawołał Richard ze śmiechem.

– Wcale nie – odparł rozbawiony Timmy.

– Musimy pędzić – powiedział Richard. – Pa, Holly.

– Pa, Holly – zawołały wesoło dzieci. Richard odszedł z Timmym na ramieniu, a Emily podskakiwała radośnie i tańczyła koło taty, łapiąc go za rękę.

ROZDZIAŁ SIÓDMY

Barbara skończyła obsługiwać klientów, a kiedy wszyscy już wyszli z biura, natychmiast pobiegła do pokoju dla personelu i zapaliła papierosa. W agencji turystycznej Swords Travel przez cały dzień panował istny kocioł. Koleżanka z pracy, Melissa, zadzwoniła rano, że jest chora, dlatego Barbara musiała się uwijać sama. Wraz z listopadem nadeszły przygnębiające ciemne wieczory i ulewne deszcze, toteż drzwi agencji się nie zamykały, bo wszyscy rezerwowali wyjazdy do ciepłych krajów.

Kiedy szef w końcu wyszedł załatwić coś w mieście, Barbara wymknęła się na długo oczekiwanego papierosa. Pech jednak chciał, że dzwonek do drzwi znów zadzwonił. Zaklęła w duchu, pociągnęła ostatni dymek i poprawiła szminkę. Wybiegła z pokoju dla personelu, spodziewając się zobaczyć klienta niecierpliwie czekającego za ladą, ale starszy pan dopiero człapał w jej stronę.

– Przepraszam – odezwał się słabym głosem.

– Witam uprzejmie. Czym mogę służyć? – spytała, zaskoczona, że z bliska okazał się młodym człowiekiem. Szedł przygarbiony i podpierał się laską, jakby miał za chwilę upaść. Cerę miał ziemistą, chociaż w wielkich piwnych oczach igrał uśmiech. Barbara też się uśmiechnęła.

– Chciałbym zarezerwować wczasy – powiedział. – Czy pomogłaby mi pani wybrać odpowiednie miejsce?

17
{"b":"100485","o":1}