Литмир - Электронная Библиотека

Stevie zachwiał się lekko i odwrócił. Za nim stała Laura.

– Stevie! – ryknęła. – Jak możesz?

Wybiegła we łzach z hotelu, a tuż za nią protestujący Stevie.

Nazajutrz Holly wybrała się z Sharon na długi spacer po plaży za miastem. Chociaż był październik, jeszcze się nie ochłodziło. Nawet nie włożyła kurtki. Stała w samej bluzie i słuchała delikatnego plusku fal.

– Dobrze się czujesz?

Sharon objęła przyjaciółkę.

Holly westchnęła.

– Zawsze odpowiadam, że dobrze, ale, szczerze mówiąc, nie bardzo. Czy ludzie naprawdę chcą poznać nasze samopoczucie? – Uśmiechnęła się. – Następnym razem odpowiem, że niezbyt dobrze, bo gnębią mnie rozpacz i samotność. Potem powiem, jak mnie wkurza, kiedy wszyscy powtarzają, że czas leczy rany. Nic się nie goi. Codziennie rano budzę się w pustym łóżku, czując się tak, jakby mi ktoś sypał sól na otwarte rany. Jeszcze dodam, jak bardzo tęsknię za mężem i jak czekam na swój koniec, żeby się z nim połączyć. – Holly urwała na chwilę. – Co ty na to?

– Oj!

Sharon podskoczyła. Holly spochmurniała.

– Ja ci się zwierzam, a ty potrafisz tylko pisnąć „oj”?

Sharon przyłożyła rękę do brzucha i roześmiała się.

– To nie do ciebie, głuptasie. Dziecko kopnęło! Dotknij!

Holly dotknęła zaokrąglonego brzucha Sharon i poczuła delikatne kopnięcie. W oczach obu dziewczyn stanęły łzy.

– Gdyby moje życie było pełne takich cudownych chwil, przestałabym narzekać.

– Niczyje życie nie składa się wyłącznie z dobrych chwil.

– Oj! – znów zapiszczały chórem.

– Ten chłopak zostanie piłkarzem tak jak jego tata!

– Chłopak? – spytała Holly. – Już wiesz, że to chłopak?

Sharon pokiwała głową, promieniejąc szczęściem.

– Holly, poznaj małego Gerry’ego. A ty, Gerry, poznaj swoją mamę chrzestną.

Holly uśmiechnęła się, kartkując listopadowy numer pisma, w którym pracowała. Czuła podniecenie – nazajutrz, pierwszego listopada, nakład znajdzie się w sprzedaży. Jej pierwszy numer trafi na półki, a poza tym będzie mogła otworzyć listopadowy list od Gerry’ego. Zapowiadał się dobry dzień.

Chociaż sprzedawała tylko miejsca reklamowe, szczyciła się, że jest członkiem redakcji, która wydaje magazyn z prawdziwego zdarzenia. Czuła, że naprawdę się sprawdza.

Czas się zabrać za grudniowy numer, uznała. Najpierw jednak musi zadzwonić do Denise.

– Halo? Tu ohydny, staromodny, koszmarnie drogi sklep z ciuchami. Mówi wkurzona kierowniczka. Czym mogę służyć?

– Denise – wybąkała zdumiona Holly. – Nie możesz tak odbierać telefonu!

Koleżanka zachichotała.

– Mam prezentację numeru, wiedziałam, że to ty.

– Nagrałaś mi się na sekretarkę.

– Dzwoniłam, żeby potwierdzić twój udział w balu. W tym roku Tom opłaca stolik.

– W jakim balu?

– Gwiazdkowym, na który chodzimy co roku, matołku.

– A no tak. Przepraszam, ale w tym roku nie mogę.

– Przecież jeszcze nie wiesz, kiedy się odbędzie – zaoponowała Denise. – Tym razem trzynastego listopada. Możesz!

– Wybacz, Denise – przeprosiła Holly. – Ale przez dziesięć lat chodziłam z Gerrym. Nie dam rady.

– To ja przepraszam. Nie pomyślałam – odpowiedziała Denise. – Nie idź, jeżeli masz się źle czuć. Wszyscy zrozumiemy.

Holly odłożyła słuchawkę, obiecując, że zadzwoni później, kiedy podejmie decyzję. To przecież tylko głupi bal, nie musi iść, jeżeli nie ma ochoty. Tyle że ten głupi bal przypominał jej chwile znakomitej zabawy. Uwielbiali ten wieczór w gronie przyjaciół. Jeżeli pójdzie bez Gerry’ego, przekreśli ich tradycję, zastąpi szczęśliwe wspomnienia całkiem innymi. A tego nie chciała.

Pragnęła zachować wszystkie wspomnienia, co do jednego. Przerażało ją, że jego twarz zaciera jej się w pamięci. Nadal dzwoniła na jego telefon komórkowy, płaciła operatorowi co miesiąc, byle móc czasem usłyszeć jego głos nagrany w poczcie głosowej. Z domu zniknął jego zapach, a ubrania dawno wyrzuciła. Starała się więc zachować każdy, najmniejszy nawet ślad po mężu. Gerry był dla niej przecież całym światem. A teraz przestał istnieć. I dlatego kompletnie się zagubiła.

Po wyjściu z biura zajrzała do „Hogana”. Coraz lepiej się czuła w towarzystwie Daniela. Ustąpiło skrępowanie towarzyszące tamtej kolacji. Dawniej nie miała przyjaciół wśród mężczyzn, oprócz, oczywiście Gerry’ego, z którym łączyło ją przecież więcej. Dlatego zażyłość z Danielem z początku tak ją dziwiła. Z czasem zrozumiała, że przyjaźń z wolnym mężczyzną wcale nie musi mieć romantycznego podtekstu. Nawet jeżeli facet jest przystojny.

Przywitała go uśmiechem.

– Wybierasz się na bal? – zapytała i zmarszczyła nos. On też zmarszczył nos.

Roześmiała się.

– I znów zakochane pary będą się obnosiły ze swoim szczęściem. Podsunął jej stołek barowy, usiadła.

– Możemy w ogóle nie zwracać uwagi na innych.

– To po co iść? – Daniel usiadł obok i oparł kowbojski but o szczebelek jej stołka. – Chyba nie sądzisz, że będę cały wieczór rozmawiał tylko z tobą? Już się nagadaliśmy. Nie sądzisz, że może mnie to nudzić?

– W porządku! – Holly udawała, że się obraziła. – Zresztą i tak miałam zamiar cię ignorować.

– No, no! – Daniel potarł czoło i oznajmił: – W takim razie na pewno się wybiorę.

Holly przybrała poważny ton.

– Bo chyba powinnam się tam pokazać. Daniel przestał się śmiać.

– No, to chodźmy.

Uśmiechnęła się.

– Myślę, że i tobie ten bal dobrze zrobi – dodała cicho. Odwrócił wzrok.

– Jakoś się trzymam – powiedział nieprzekonująco. Pocałowała go na pożegnanie w czoło.

– Danielu Connelly, już przestań zgrywać silnego macho. Mnie nie nabierzesz.

ROZDZIAŁ TRZYNASTY

Miotała się, spóźniona, po sypialni, wybierając strój na bal. Najpierw przez dwie godziny się malowała, potem się popłakała, rozmazała i musiała poprawiać makijaż.

– Kopciuszku, zajechał królewicz! – zawołała Sharon z dołu. Serce jej załomotało. Całkiem zapomniała, po co wybiera się na ten bal. Teraz zobaczyła wszystko w czarnych barwach.

Nie powinna iść, bo cały wieczór przepłacze albo przesiedzi przy stoliku z tak zwanymi przyjaciółmi, którzy nie odezwali się do niej od śmierci Gerry’ego.

Powinna iść, bo podpowiada jej to intuicja.

Oddychała głęboko, żeby powstrzymać łzy.

– Weź się w garść. Dasz radę – szepnęła do swojego odbicia w lustrze. Powtórzyła to sobie kilka razy. Podskoczyła, kiedy skrzypnęły drzwi.

– Przepraszam – powiedziała Sharon, zaglądając do pokoju. – Och, Holly, pięknie wyglądasz! – zawołała.

– Koszmarnie – pożaliła się.

– Przestań tak gadać – zezłościła się Sharon. – Ja wyglądam jak balon i nie narzekam. Dostrzeż wreszcie w sobie atrakcyjną laskę! – Uśmiechnęła się do Holly w lustrze. – Zobaczysz, będzie dobrze.

– Dziewczyny, pospieszcie się – poganiał je z dołu John. – Taksówka czeka. Musimy jeszcze podjechać po Toma i Denise.

Przed zejściem na dół wyjęła z szuflady toaletki listopadowy list od Gerry’ego, który otworzyła kilka tygodni temu. Potrzebowała otuchy. Wyjęła kartkę z koperty i przeczytała:

W tym miesiącu Kopciuszek musi iść na bal. Będzie wyglądał olśniewająco i bawił się wspaniale, tak jak zawsze. Tylko tym razem nie w białej sukni. PS Kocham Cię…

Holly westchnęła i zeszła na dół.

– Och… – zdumiał się Daniel. – Przepięknie wyglądasz, Holly.

– Jak strach na wróble – zbyła go Holly, a Sharon spojrzała na nią karcąco. – Ale dziękuję – dodała szybko. Denise pomogła jej wybrać czarną suknię zapinaną z tyłu na szyi, z gołymi ramionami i wysokim rozcięciem pośrodku.

Zabrali się siedmioosobową taksówką. Ruch był wyjątkowo mały, toteż biorąc jeszcze po drodze Toma i Denise, dotarli do hotelu w rekordowym czasie.

Podeszli do stolika przy wejściu. Siedząca tam kobieta przywitała ich z uśmiechem.

33
{"b":"100485","o":1}