Литмир - Электронная Библиотека

– Dokąd jedziemy? – zapytała, kiedy minęli komisariat.

Porucznik Ryan milczał.

– Halo, pan mówił, że mamy jechać na komisariat. Brak odzewu.

– Ja nic nie zrobiłam! Nadal brak odzewu.

– Do cholery, przecież mówię panu, że jestem niewinna!

Denise zaczęła kopać fotel, żeby zwrócić uwagę funkcjonariusza. Zagotowało się w niej, kiedy włożył kasetę do magnetofonu. Zdumiał ją wybór piosenki.

Porucznik Ryan wstał z promiennym uśmiechem.

– Denise, byłaś bardzo niegrzeczna. – Podszedł bliżej. Przełknęła ślinę, kiedy zaczął ruszać biodrami w takt piosenki „Gorący numer”.

Już miała kopnąć go w krocze, kiedy usłyszała śmiechy i wiwaty. Odwróciła się i zobaczyła swoje siostry, Holly, Sharon i pięć innych koleżanek. Wreszcie się połapała, o co chodzi, kiedy siostry zarzuciły jej welon na głowę i zaczęły wykrzykiwać:

– Wesołego wieczoru panieńskiego!

– Świnie! Splunęła w ich stronę.

Dziewczyny trzymały się za brzuchy ze śmiechu.

– Masz szczęście, że cię nie kopnęłam w jaja! – rozdarła się na wirującego gliniarza.

– Poznaj Paula – powiedziała roześmiana Fiona. – To twój dzisiejszy striptizer.

Denise zmrużyła oczy.

– Omal nie dostałam zawału. A co sobie pomyślą moi klienci? I pracownicy?

Sharon roześmiała się.

– Wszyscy są wtajemniczeni.

– Po powrocie do pracy zwolnię cały personel.

– Nie denerwuj się – pocieszyła ją siostra. – Poprosiłyśmy twoich pracowników, żeby po twoim wyjściu ze sklepu poinformowali klientów, co się za tym kryje.

– Jak ich znam, na pewno tego nie zrobią i wylecę z pracy.

– Denise, przestań się zamartwiać! – poprosiła Fiona. – Twój szef też uznał to za fajny pomysł. No więc, odpręż się i dobrze baw przez cały weekend.

– Weekend? Dokąd zabieracie mnie na weekend?

Popatrzyła zdziwiona na dziewczęta.

– Jedziemy do Galway. Więcej nie musisz wiedzieć – oznajmiła tajemniczo Sharon.

Cały pokój wirował. Zamknęła oczy, ale nadal nie mogła zasnąć. Była piąta rano, to znaczy, że piła blisko dwanaście godzin. Dręczyły ją mdłości, usiadła na łóżku.

Odwróciła się do Denise, żeby porozmawiać, ale chrapanie przyjaciółki wykluczało wszelkie próby nawiązania kontaktu. Westchnęła. Żałowała, że tyle wypiła, ale kiedy dziewczyny zaczęły rozmawiać o mężach, przeraziła się, jak przeżyje najbliższe dwa dni. Koleżanki Denise okazały się jeszcze gorsze od niej. Jeszcze bardziej jazgotliwe, rozwydrzone i rozbawione, jak to bywa na wieczorze panieńskim. Z trudem to wytrzymywała.

Jej własny wieczór panieński wydawał się tak niedawny, a przecież od tamtej pory minęło ponad siedem lat. Pamiętała, jak była wtedy podniecona i jak różowo rysowała się przed nią przyszłość. Wychodziła za mężczyznę swoich marzeń. Miała z nim spędzić resztę życia. A teraz życie obróciło się dla niej w koszmar.

Wprawdzie zwlekała się codziennie rano z łóżka i znalazła nową pracę, ale to tylko kolejne pozycje, które mogła odhaczyć na liście zajęć normalnych ludzi. Sprawy powierzchowne… bo jeszcze nic nie zdołało uleczyć rany w jej sercu.

Udała, że ma napad kaszlu, chciała kogoś obudzić. Chciała porozmawiać, wypłakać się, wylać swój żal. Ale co jej po kolejnych dobrych radach? Wciąż dręczyły ją te same lęki. Czasem przyjaciółki potrafiły wesprzeć ją na duchu. Nabierała wówczas ufności i pewności siebie, lecz po kilku dniach znów wpadała w rozpacz.

Po jakimś czasie znudził jej się widok ściany. Włożyła dres i zeszła do hotelowego baru.

Charlie przetarł kontuar i spojrzał na zegarek. Pół do szóstej, a on jeszcze w pracy. Już myślał, że szczęście mu sprzyja, kiedy uczestniczki wieczoru panieńskiego poszły spać wcześniej, niż się spodziewał. Właśnie miał iść do domu, kiedy zwalił się arogancki tłum z klubu nocnego w Galway. Nie byli to nawet goście hotelu, ale musiał ich obsłużyć, bo przyszli z córką właściciela. Nie znosił tej dziewuchy ani jej bezczelnego chłopaka.

– Tylko nie mów, że jeszcze nie masz dosyć! – powiedział ze śmiechem na widok jednej z uczestniczek wieczoru panieńskiego. Dziewczyna omal nie wpadła na ścianę, kiedy próbowała wdrapać się na wysoki stołek.

– Przyszłam tylko po szklankę wody – odrzekła, lekko czkając. – Bardzo proszę.

Postawił szklankę wody na podstawce do piwa. Przeczytała na plakietce jego imię.

– Dziękuję, Charlie.

– Dobrze się bawiłyście?

Westchnęła.

– Chyba tak.

– Nic ci nie jest?

Przestraszył się, że dziewczyna zaraz się rozpłacze, do czego zresztą przywykł w swojej pracy. Wiele osób rozkleja się po kielichu.

– Tęsknię za mężem – wyszeptała. Drgały jej ramiona.

– Na długo przyjechałaś? – spytał.

– Na weekend – odparła. Roześmiał się.

– Nigdy nie spędziłaś weekendu bez niego? Zastanowiła się.

– Tylko raz. Na własnym wieczorze panieńskim, siedem lat temu. Łza spłynęła jej po twarzy.

– Nie przejmuj się – pocieszył ją serdecznie. – Pewnie i twój mąż cierpi bez ciebie.

– O Boże, mam nadzieję, że nie – żachnęła się wystraszona Holly.

– A widzisz? Na pewno też wolałby, żebyś nie cierpiała z powodu jego nieobecności. Powinnaś cieszyć się życiem.

– Masz rację – powiedziała Holly, otrząsnąwszy się. – Nie chciałby, żebym była nieszczęśliwa.

– Zuch dziewczyna.

Charlie uśmiechnął się i przerwał rozmowę, bo zobaczył, że zbliża się córka właściciela, jak zwykle z niezadowoloną miną.

– Ej, Charlie! – krzyknęła. – Przestań gadać i rusz szybko tyłek. Chce nam się pić.

Holly osłupiała. Ależ ta kobieta ma tupet. Bil od niej tak silny zapach perfum, że Holly zaczęła lekko pokasływać.

– Masz jakiś problem? – napadła ją nieznajoma.

Holly zmierzyła ją wzrokiem.

– Szczerze mówiąc, mam – wykrztusiła, popijając wodę. – Te perfumy tak cuchną, że zebrało mi się na wymioty.

Charlie kucnął za kontuarem, udając, że szuka cytryny, bo zwijał się ze śmiechu.

– Co z tą obsługą? – rozległ się niski glos. Charlie wyskoczył jak z procy na głos chłopaka córki szefa. To dopiero było ziółko. – Usiądź, kochanie, przyniosę wam drinki.

– Brawo. Wreszcie znalazł się tu ktoś uprzejmy – warknęła i wróciła rozjuszona do stolika. Holly patrzyła, jak kołysze zamaszyście biodrami.

– Jak leci? – zwrócił się ów mężczyzna do Holly, wpatrując się uporczywie w jej biust.

– Dobrze – odparła zwięźle, patrząc przed siebie.

– Jestem Stevie – przedstawił się i wyciągnął rękę.

– Holly – mruknęła i lekko ją uścisnęła.

– Piękne imię. – Przytrzymał jej dłoń. – Mogę ci postawić drinka?

Szybko przeszedł do rzeczy.

– Nie, dziękuję. Już piję. I znów popiła wody.

– No dobra, tylko zaniosę te kieliszki i wrócę postawić drinka ślicznej Holly.

Uśmiechnął się do niej obleśnie i odszedł. Gdy tylko się odwrócił, Charlie wzniósł oczy do nieba.

– Co to za kretyn? – spytała zdumiona Holly.

Charlie parsknął śmiechem, zadowolony, że nie nabrała się na tani podryw.

Ściszył głos.

– Stevie, chłopak Laury, tej blond zdziry. Jej ojciec jest właścicielem tego hotelu, dlatego nie mogę jej stąd wyrzucić, chociaż bardzo bym chciał.

Przyjrzała się dziewczynie. W głowie kłębiły jej się złośliwe myśli.

– Dobranoc, Charlie.

– Już się kładziesz?

Pokiwała głową.

– Najwyższy czas. Minęła szósta. – Postukała w zegarek. – Mam nadzieję, że i ty niedługo się stąd wyrwiesz.

– Mała szansa – odparł i odprowadził ją wzrokiem.

Stevie ruszył za nią. Charliemu wydało się to podejrzane, dlatego podszedł w stronę drzwi, żeby sprawdzić, czy dziewczyna dotrze spokojnie do pokoju. Blondyna, zauważywszy nagłe zniknięcie chłopaka, odeszła od stolika. Teraz oboje wyglądali na korytarz, którym oddalali się Holly i Stevie.

Blondynce aż zaparło dech w piersiach.

– Ejże! – zawołał ze złością Charlie, widząc, jak biedna Holly odpycha pijanego Steviego, który ordynarnie się do niej przystawiał. Pełna obrzydzenia otarła usta. Odtrąciła go z całej siły. – Chyba coś ci się pomyliło, Stevie. Wracaj do baru do swojej dziewczyny.

32
{"b":"100485","o":1}