Литмир - Электронная Библиотека

Zastanowiła się nad pierwszym pytaniem.

– Skąd pochodzisz?

– Urodziłem się i wychowałem w Dublinie. – Pociągnął łyk czerwonego koktajlu i puścił do niej oko. – Ale gdyby któryś z kolegów z dzieciństwa zobaczył mnie pijącego takie paskudztwo i słuchającego jazzu, miałbym się z pyszna.

Roześmiała się.

– Po szkole wstąpiłem do wojska – ciągnął.

Zdziwiła się.

– Ciekawe, z jakich pobudek.

– Bo nie wiedziałem, co ze sobą zrobić, a nieźle płacili – odparł bez wahania.

– A mówią, że żołnierzom przyświeca wyłącznie szczytny cel bronienia niewinnych ludzi.

– Służyłem tylko kilka lat. Rodzice przeprowadzili się do Galway, gdzie objęli pub. Pojechałem z nimi, by tam pracować, a kiedy przeszli na emeryturę, ja przejąłem lokal. Kilka lat temu zapragnąłem jednak mieć własny pub. Harówka przyniosła mi trochę oszczędności, a poza tym zaciągnąłem olbrzymi kredyt hipoteczny. Wróciłem do Dublina i kupiłem bar od Hogana. No i teraz tu jestem i rozmawiam z tobą.

– Piękny życiorys.

– Nic szczególnego, ot, zwykłe życie.

– A gdzie się plasuje była dziewczyna? – spytała Holly.

– Między ucieczką z pubu w Galway a przyjazdem do Dublina.

– No tak.

Pokiwała ze zrozumieniem głową. Wychyliła kieliszek i wzięła do ręki kartę dań.

– Chyba zdecyduję się na „seks na plaży”.

– Kiedy? Na urlopie? – zażartował Daniel.

Holly dała mu kuksańca. Za dużo sobie wyobraża!

ROZDZIAŁ ÓSMY

Niech żyją wakacje! – śpiewały dziewczęta całą drogę w samochodzie na lotnisko. John zaoferował, że je podrzuci, ale prędko tego pożałował. Zachowywały się, jak gdyby pierwszy raz wyjeżdżały za granicę. Holly miała wrażenie, że jedzie na szkolną wycieczkę. Spakowała mnóstwo słodyczy i czasopism, po drodze, razem z przyjaciółkami, śpiewała nieprzyzwoite piosenki.

Wylatywały o dziewiątej wieczorem, a do hotelu miały dotrzeć dopiero nad ranem.

Na lotnisku John wyjął im bagaże, uściskały go i same zawiozły je do hali odlotów, gdzie stanęły w długiej kolejce. Po półgodzinnej odprawie ruszyły do właściwej bramki.

Cztery godziny później samolot wylądował na lotnisku Lanzarote. Prawie godzinę czekały na bagaż, który odebrały, gdy już większość pasażerów rozeszła się do autokarów. W końcu spotkały się ze swoją pilotką z agencji turystycznej.

– Panie Kennedy, McCarthy i Hennessey? – spytała z wyraźnym londyńskim akcentem młoda kobieta w czerwonym mundurku.

Pokiwały głowami.

– Witam. Mam na imię Victoria. Zaprowadzę panie do autokaru. Opuściły budynek lotniska.

Była druga nad ranem, ale i tak przywitała je ciepła bryza. Holly uśmiechnęła się do dziewcząt, które tak jak ona poczuły przyjemny powiew. Nareszcie wakacje!

Trzy kwadranse jechały do Costa Palma Palace. Do hotelu prowadził długi podjazd wysadzany strzelistymi palmami. Przed głównym wejściem pyszniła się oświetlona niebieskimi światłami wielka fontanna. Dostały apartament, w którym znajdowała się sypialnia z dwoma łóżkami, niewielka kuchnia, salon z rozkładaną kanapą, łazienka i balkon. Holly wyszła na balkon i spojrzała na morze. Było zbyt ciemno, by cokolwiek dostrzec, ale słyszała szum fal uderzających o piasek. Zamknęła oczy, słuchała.

– Papierosa! Muszę zapalić. – Podeszła do niej Denise, rozerwała paczkę i zaciągnęła się głęboko. – O, nareszcie! Chciałam już kogoś zamordować.

Holly roześmiała się. Cieszyła się na wspólny urlop z koleżankami.

– Nie masz nic przeciwko temu, żebym spała na kanapie? W salonie mogłabym palić.

– Ale musisz wietrzyć, Denise! – zawołała ze środka Sharon. – Nie chcę, żeby budził mnie smród papierosów.

– Dzięki – odparła uszczęśliwiona Denise. Sharon obudziła Holly o dziewiątej.

– Gdybyś czegoś potrzebowała, jestem na plaży – poinformowała. Zaspana Holly odburknęła coś na odczepnego. O dziesiątej Denise wyrwała ją z łóżka. Za przykładem Sharon, postanowiły pójść na plażę.

Piasek był tak gorący, że nie potrafiły ustać, parzył w stopy. Wypatrzyły Sharon, która pod parasolem czytała książkę.

– Cudownie, prawda?

Denise rozejrzała się. Sharon podniosła na nie wzrok.

– Raj na ziemi.

A może Gerry też przybył do tego raju… – Holly zapatrzyła się w dal. Nie, ani śladu. Wokół same pary – jedne nacierały się nawzajem smarowidłami do opalania, inne chodziły za ręce po plaży. Nie miała jednak czasu na ponure rozważania, bo Denise zrzuciła sukienkę i skakała po gorącym piasku w skąpych lamparcich stringach.

– Nasmaruje mnie któraś?

Sharon odłożyła książkę.

– Jasne.

Denise usiadła na leżaku Sharon.

– Jak nie zdejmiesz tego sarongu, opalisz się w łaty. Sharon spojrzała po sobie.

– Nigdy się nie opalam. Mam piękną irlandzką karnację, Denise. Nie wiedziałaś, że błękit jest teraz modniejszy niż brąz?

Holly i Denise roześmiały się. Sharon od lat próbowała się opalać, ale zawsze kończyło się na oparzeniach. W końcu dała za wygraną i pogodziła się z błękitnawym odcieniem swojej skóry.

– Zresztą ostatnio wyglądam jak klucha. Nie chciałabym wystraszyć ludzi.

Holly z irytacją zmierzyła Sharon wzrokiem. Może przyjaciółka trochę przybrała na wadze, ale gdzież jej było do otyłości.

Do wieczora wylegiwały się na plaży, od czasu do czasu chłodząc się w wodzie. Obiad zjadły w nadmorskim barze. Holly poczuła, jak powoli opada z niej napięcie.

Wieczorem poszły na miłą kolację do jednej z wielu restauracji przy tętniącej życiem ulicy niedaleko hotelu.

– Nie mogę wprost uwierzyć, że jest dopiero dziesiąta, a my już wracamy do hotelu – powiedziała Denise, patrząc tęsknie na gwarne bary dookoła.

Ludzie wylewali się z barów na ulice, w każdym lokalu dudniła muzyka. Holly czuła, jak ziemia pulsuje jej pod nogami. Błyskały neony, opalona młodzież bawiła się w większych grupach przy stolikach wystawionych na zewnątrz.

Szacując przeciętny wiek gości, Holly poczuła się dziwnie.

– Jak chcesz, możemy iść do baru – powiedziała niepewnie. Denise przeczesała wzrokiem bary, żeby wybrać któryś.

– I jak tam, ślicznotko – zagadnął ją bardzo przystojny mężczyzna i błysnął olśniewającym uśmiechem. – Wejdziesz ze mną?

Denise patrzyła na niego niewidzącym wzrokiem, zatopiona w myślach. Sharon i Holly posłały sobie porozumiewawcze uśmiechy, pewne, że koleżanka nie pójdzie jednak wcześnie spać.

W końcu ocknęła się.

– Nie, dziękuję. Mam chłopaka, którego kocham! – wyjaśniła. – Idziemy, dziewczyny – wezwała Holly i Sharon, po czym zawróciła w kierunku hotelu.

Koleżanki stały jak zaczarowane, rozdziawiły usta ze zdumienia. A potem musiały nieźle wyciągać nogi, żeby ją dogonić.

– Co się tak gapicie? – spytała z uśmiechem.

– Na ciebie – odpada Sharon, nadal w szoku. – Kim jesteś i co zrobiłaś z naszą pożeraczką męskich serc?

– Oj dobra. – Denise podniosła ręce, jakby się poddawała. – Samotność jest rzeczywiście mocno przereklamowana.

Holly opuściła oczy i kopnęła kamyk na ścieżce. Z całą pewnością nie jest to stan pożądany.

– Moje gratulacje – Sharon wesoło poparła Denise. Objęła ją wpół i przytuliła.

Kiedy muzyka cichła, wszystkie zamilkły. Z oddali dobiegały tylko dudniące basy.

– Poczułam się tam staro – odezwała się nagle Sharon.

– Ja też! – Denise zrobiła zdziwioną minę. – Odkąd to wszyscy ludzie stali się tacy młodzi?

Sharon roześmiała się.

– Denise, to my się starzejemy.

– Niezupełnie. Mogłybyśmy bawić się do rana. Tyle że… padam z nóg. Mamy za sobą męczący dzień. Ech, gadam jak staruszka – trajkotała niestrudzenie Denise.

Sharon z troską spojrzała na Holly.

– Nic ci nie jest? W ogóle się nie odzywasz.

– Myślę – odparła cicho Holly.

– O czym? – zapytała serdecznie Sharon.

Holly spojrzała na koleżanki.

– O Gerrym.

– Chodźmy na plażę – zaproponowała Denise. Zrzuciły buty i zanurzyły nogi w chłodnym piasku.

20
{"b":"100485","o":1}