Литмир - Электронная Библиотека

Na bezchmurnym niebie migotały miliony gwiazd, jak gdyby ktoś posypał brokatem ogromną czarną sieć. Nad horyzontem wisiał bezczynnie księżyc w pełni. Usiadły, zasłuchane w cichy plusk wody. Holly wciągnęła świeże powietrze.

– Po to cię tu zaprosił – powiedziała Sharon, patrząc na przyjaciółkę. Holly zamknęła oczy i uśmiechnęła się.

– Niewiele o nim mówisz – dodała Denise.

Holly otworzyła oczy.

– Rzeczywiście.

Denise rysowała kółka na piasku.

– Dlaczego?

Holly zastanowiła się.

– Nie wiem, czy mówiąc o nim, powinnam być smutna, czy szczęśliwa. Kiedy jestem radosna, niektórzy oceniają mnie surowo, bo uważają, że powinnam wypłakiwać oczy. Kiedy rozpaczam, wiele osób czuje się nieswojo. – Zapatrzyła się na migoczące morze. – Nie mogę żartować na jego temat jak dawniej, bo wydaje mi się to niestosowne. Nie mogę zdradzać, co mi powiedział w zaufaniu, bo to jego tajemnice.

Dziewczęta usiadły po turecku na ciepłym piasku.

– A ja przez cały czas rozmawiam z Johnem o Gerrym. – Sharon patrzyła roziskrzonymi oczami na Holly. – Przypominamy sobie, jak nas rozśmieszał, jak często bawił. Wspominamy nawet kłótnie. Wszystko, co w nim uwielbialiśmy i co nas drażniło. – Holly uniosła brwi. Sharon dokończyła. – Bo i tak się zdarzało. Nie zawsze był miły. Pamiętamy go w różnych sytuacjach.

Zapadło długie milczenie.

Pierwsza odezwała się Denise.

– Szkoda, że Tom nie poznał Gerry’ego. – Holly spojrzała na nią ze zdziwieniem. Po jej policzku spłynęła łza. – Gerry był również moim przyjacielem – powiedziała Denise. – Opowiadam o nim Tomowi, wie, że przyjaźniłam się z jednym z najmilszych ludzi na świecie. Trudno mi uwierzyć, że ktoś, w kim się zakochałam, nie zna bliskiego mi człowieka, kogoś, z kim przyjaźniłam się dziesięć lat.

Holly objęła koleżankę.

– W takim razie musimy Tomowi o nim opowiedzieć, prawda, Denise?

Nazajutrz nawet nie widziały swojej pilotki, bo nigdzie się nie wybierały. Cały dzień leżały na plaży.

– Holly, a rodzice Gerry’ego kontaktują się z tobą? – zapytała Sharon, kiedy wypłynęły pontonami na wodę.

– Tak. Co kilka tygodni piszą do mnie kartę.

– Nadal są w rejsie? Tęsknisz za nimi?

– Prawdę powiedziawszy, chyba nic ich już ze mną nie łączy. Syn odszedł, wnuków nie mają.

– Nie chrzań. Jesteś ich synową.

– Bo ja wiem… – powiedziała z westchnieniem.

– Są trochę staroświeccy, prawda?

– Nawet bardzo. Nie mogli ścierpieć myśli, że „żyjemy z Gerrym w grzechu”, jak to ujmowali. Nie mogli doczekać się ślubu. A potem nie pojmowali, dlaczego nie zmieniam nazwiska.

– Aha, pamiętam – przytaknęła Sharon.

– Cześć, dziewczyny.

Denise wypłynęła im na spotkanie.

– Cześć. Gdzie byłaś? – spytała Holly.

– Rozmawiałam z jednym facetem z Miami. Sympatyczny gość.

– Z Miami? Daniel był tam na urlopie – powiedziała Holly.

– Miły ten Daniel, prawda?

– Fakt – potwierdziła Holly. – Dobrze nam się rozmawia.

– Tom mówił, że Daniel ostatnio sporo przeszedł – zagaiła Denise i przewróciła się na wznak.

Sharon nastawiła ucha.

– To znaczy?

– Był zaręczony z jakąś dziewczyną, ale okazało się, że panienka go zdradza. Dlatego przeniósł się do Dublina i kupił ten pub. Wszystko, żeby od niej uciec.

– Wiem. Coś okropnego, prawda? – przyznała smutno Holly. – A gdzie przedtem mieszkał? – zaciekawiła się Sharon.

– W Galway. Tam również prowadził pub – wyjaśniła Holly.

– Wcale nie ma tamtejszego akcentu – wyraziła zdziwienie Sharon.

– Bo wyrósł w Dublinie, a potem wstąpił do wojska. Później zamieszkał w Galway, gdzie jego rodzina ma pub. Tam poznał Laurę, spędzili razem siedem lat i już byli zaręczeni, ale zaczęła go zdradzać, więc z nią zerwał. Wrócił do Dublina i kupił pub „U Hogana”.

Holly przerwała.

Denise zaczęła się z nią droczyć.

– Niewiele o nim wiesz, co?

– Gdybyście wtedy w pubie zwracali na mnie choć nieco uwagi, może bym tyle nie wiedziała – wyjaśniła wesoło Holly.

Denise westchnęła głośno.

– Naprawdę tęsknię za Tomem – powiedziała ze smutkiem.

– Wyznałaś to temu facetowi z Miami? – spytała Sharon.

– Nie, bo tylko z nim rozmawiałam. – Denise obruszyła się. – Szczerze mówiąc, nikt inny mnie nie interesuje. Dziwne, ale w ogóle nie dostrzegam mężczyzn.

Sharon uśmiechnęła się do koleżanki.

– To się chyba nazywa miłość, Denise.

Chwilę leżały w milczeniu, zatopione w myślach, kołysane przez kojące fale.

– Cholera! – zaklęła nagle Denise. – Spójrzcie, jak daleko wypłynęłyśmy!

Holly usiadła. Znajdowały się tak daleko brzegu, że plażowicze wyglądali jak mrówki.

– O Boże! – zawołała wystraszona Sharon.

– Płyńmy do brzegu! – zakomenderowała Denise i wszystkie zaczęły wiosłować rękami. Po kilku minutach niestrudzonych prób dały za wygraną. Ku własnemu przerażeniu znalazły się jeszcze dalej. Ich wysiłki spełzły na niczym, bo fala odpływu była za szybka i zbyt silna.

– Ratunku! – krzyknęła z całych sił Denise i zaczęła gorączkowo wymachiwać rękami.

– Stąd chyba nikt nas nie usłyszy – zauważyła Holly.

– Co za idiotki z nas! – biadoliła Sharon.

– Daj spokój – warknęła na nią Denise. – Zacznijmy wołać razem. Usiadły na swoich pontonach.

No to raz, dwa, trzy… Ratunku! – Wymachiwały przy tym szaleńczo rękami.

W końcu jednak przestały krzyczeć i patrzyły tylko w milczeniu na kropeczki na plaży. Holly łykała łzy.

– Powinnyśmy oszczędzać siły – doradziła.

Skuliły się na pontonach i zaczęły płakać. Nic więcej nie możemy zrobić, pomyślała Holly, i przeraziła się jeszcze bardziej. Ochłodziło się. Morze pociemniało i wydało jej się przerażające. Jak mogły się wpakować w taką kabałę!

Mimo strachu i zdenerwowania, Holly, ku własnemu zdziwieniu, czulą się przede wszystkim upokorzona.

– Jedno jest w tym wszystkim dobre – odezwała się.

– Mianowicie? – zainteresowała się Sharon, ocierając łzy.

– Zawsze marzyłyśmy o podróży do Afryki – przypomniała ze śmiechem. – Wygląda na to, że już jesteśmy w pół drogi.

Spojrzały przed siebie w stronę wymarzonego celu.

– I wybrałyśmy najtańszy środek transportu – popada ją Sharon. Denise patrzyła na koleżanki, jak gdyby zwariowały. One zaś, widząc półnagą koleżankę leżącą w lamparcich stringach pośrodku oceanu, zanosiły się śmiechem.

– Co jest? – spytała, wytrzeszczając oczy.

– Nieźle się wpakowałyśmy – powiedziała rozbawiona Sharon.

– Fakt, że przegięłyśmy – przyznała Holly.

Leżały tak jeszcze kilka minut, zaśmiewając się i plącząc, gdy wtem Denise, usłyszawszy warkot motorówki, znów zaczęła gorączkowo machać. Holly i Sharon zawyły jeszcze głośniej ze śmiechu na widok biustu Denise podskakującego przy energicznych ruchach ramion.

– Prawie jak babski wieczór w mieście – dowcipkowała Sharon, patrząc, jak muskularny ratownik wciąga Denise na pokład.

– Chyba są w szoku – stwierdził jeden z ratowników, wciągając histerycznie śmiejące się dziewczyny do motorówki.

– Błagam, ratujcie pontony! – wykrztusiła Holly, łapiąc oddech.

– Ponton za burtą! – krzyknęła Sharon.

Ratownicy rzucili sobie porozumiewawcze spojrzenia, otulili dziewczyny ciepłymi kocami i prędko zawrócili do brzegu.

Na plaży zebrał się tłum gapiów. Dziewczęta patrzyły na siebie i śmiały się jeszcze głośniej. Kiedy wysiadały z motorówki, tłum klaskał.

– Teraz klaszczą, a gdzie byli, kiedy ich potrzebowałyśmy? – zrzędziła Sharon.

– Zdrajcy – powiedziała Holly. I znów wszystkie zaniosły się śmiechem. Szybko zabrano je stamtąd do lekarza.

Dopiero wieczorem uświadomiły sobie, jak poważne zagrażało im niebezpieczeństwo. To nieco zwarzyło im humory. Kolację zjadły w ponurym milczeniu, dumając nad własnym szczęściem i wyrzucając sobie lekkomyślność.

Holly czuła, że zachowała się jak idiotka. Najpierw się zlękła, że mogłaby zginąć, a chwilę później zelektryzowała ją myśl, że gdyby umarła, połączyłaby się z Gerrym. Nagle się przeraziła, że tak niefrasobliwie traktuje własne życie. Postanowiła to zmienić.

21
{"b":"100485","o":1}