Литмир - Электронная Библиотека

Zwykle przeklinała w duchu klientów, którzy zaprzęgali ją do tak niewdzięcznej roboty. Większość miała zupełnie niesprecyzowane wymagania, toteż przesiadywała z nimi całymi godzinami. Tym razem zaskoczyła samą siebie.

– Z przyjemnością. Mam na imię Barbara. Proszę spocząć, zaraz przejrzymy broszury. – Wskazała mu krzesło i odwróciła wzrok, żeby nie patrzeć na jego zmagania z własną słabością. – Czy wybrał pan już wstępnie kraj?

– Najchętniej Hiszpania. Może Lanzarote. Wyjazd w lecie. Przejrzeli broszury, wreszcie mężczyzna znalazł ofertę, która mu odpowiadała.

– A w którym miesiącu?

– Może w sierpniu?

– To dobry miesiąc. Pokój z widokiem na morze?

Spojrzał przed siebie z uśmiechem.

– Bardzo chętnie.

– Pochwalam wybór. Pańska godność i adres?

– Zaraz podam, ale nie rezerwuję wyjazdu dla siebie. – Jego piwne oczy zasnuł smutek. – Chcę zrobić niespodziankę żonie i jej koleżankom.

– Bardzo sympatyczny prezent.

Kiedy zapisała jego dane, dokonał wpłaty.

– Czy mógłbym powierzyć organizację wyjazdu pani? Nie chciałbym zgubić gdzieś dokumentów. Żona dowie się dopiero w lipcu, dlatego prosiłbym do tej pory o dyskrecję.

– Ależ oczywiście.

– Dziękuję za pomoc, pani Barbaro – ukłonił się.

– Bardzo mi było miło, panie… Clarke?

– Po prostu Gerry – powiedział z uśmiechem.

– Bardzo mi miło, Gerry. Żona z pewnością świetnie wypocznie. Moja koleżanka wykupiła podobny turnus i była zachwycona.

– Muszę już wracać. Nie powinienem wstawać z łóżka. I z uśmiechem powlókł się do czekającej taksówki.

Pierwszego lipca Barbara siedziała smętnie za kontuarem w biurze. Był najgorętszy dzień w roku, klienci wchodzili do agencji w szortach i skąpych bluzkach. Ona wierciła się na fotelu w niewygodnym kostiumie. Klepnęła wentylator, który nagłe stanął.

– Zostaw go – jęknęła Melissa. – Jeszcze zepsujesz.

– A, daj spokój, mam to gdzieś – mruknęła Barbara.

– Co cię dzisiaj ugryzło? – dopytywała się Melissa ze śmiechem.

– Nic takiego. Jest najgorętszy dzień w roku, a my sterczymy w dusznym pomieszczeniu przy okropnej pracy.

– To wyjdź się przewietrzyć, a ja obsłużę klientkę. I wskazała głową wchodzącą kobietę.

– Dzięki, Mel – powiedziała Barbara i złapała papierosy.

– Dzień dobry. Czym mogę służyć? – uprzejmie przywitała klientkę Melissa.

– Dzień dobry. Chciałam spytać, czy pracuje tu jeszcze Barbara. Barbara zastygła w pół kroku do drzwi. Jęknęła i wróciła na swoje miejsce.

– Słucham. Mam na imię Barbara.

– Och, to świetnie! Zastanawiałam się, czy pani tu jeszcze pracuje.

– A w czym mogę pomóc? – spytała Barbara.

– Mam nadzieję, że rzeczywiście mi pani pomoże – przyznała wyraźnie zdenerwowana kobieta i zaczęła grzebać w torebce. – Dostałam dziś od męża taką przesyłkę. Czy mogłaby mi pani to wyjaśnić?

Barbara ze zdziwieniem spojrzała na wymiętą kartkę. Ktoś wyrwał ją z broszury wakacyjnej z odręcznym dopiskiem „Agencja Swords Travel, pani Barbara”.

– Nie może pani sama spytać męża?

– Nie mogę. Bo go już nie ma – odparła ze smutkiem kobieta.

– Rozumiem. Sprawdzę, czy pani nazwisko figuruje w komputerze.

– Nazywam się Holly Kennedy – powiedziała drżącym głosem.

– Holly Kennedy, Holly Kennedy – powtórzyła Melissa, która przysłuchiwała się rozmowie. – Chwileczkę. Właśnie w tym tygodniu miałam do pani dzwonić! Dziwna sprawa, dostałam ścisłe zalecenie, żeby zadzwonić dopiero w lipcu…

– Już wiem! – przerwała Barbara. – Pani jest żoną Gerry’ego?

– Tak! – Holly zasłoniła rękami twarz. – Mąż tu był?

– Owszem, był. – Barbara kliknęła z uśmiechem w komputer. – Pani pozwoli, że wyjaśnię. Gerry wykupił dla pani oraz pań Sharon McCarthy i Denise Hennessey tygodniowy pobyt w Lanzarote. Wyjazd dwudziestego ósmego lipca, powrót trzeciego sierpnia. Cieszył się, że znalazł dla pani to wymarzone miejsce.

– A kiedy tu był? – spytała Holly i łzy trysnęły jej z oczu.

– Rezerwację zrobił dwudziestego ósmego listopada.

– Listopada? – jęknęła Holly. – Przyszedł sam?

– Tak, ale przed wejściem czekała na niego taksówka. Barbara opowiedziała wszystko, co zdołała sobie przypomnieć.

– Dziękuję pani, Barbaro. Bardzo dziękuję.

Holly uściskała kobietę przez kontuar.

– Ależ bardzo proszę. Będę wdzięczna za informację, jak się udał wyjazd – dodała z uśmiechem. – Tu są wszystkie potrzebne dokumenty.

Wręczyła Holly grubą kopertę i odprowadziła ją wzrokiem. Barbara westchnęła i pomyślała, że czasem ta durna robota wcale nie jest taka znów durna.

Holly wróciła do domu. Zamachała do Sharon i Denise, które opalały się na murku w jej ogrodzie. Zeskoczyły i wybiegły jej na powitanie.

– Ale się uwinęłyście – pochwaliła je. Próbowała zdobyć się na odrobinę entuzjazmu, lecz w rzeczywistości czuła się całkiem wypompowana.

– Sharon urwała się z pracy zaraz po twoim telefonie i zgarnęła mnie z miasta – wyjaśniła Denise, przyglądając się Holly.

– Och, nie ma aż takiego pośpiechu – wymamrotała apatycznie Holly, wkładając klucz do zamka.

– Robiłaś coś ostatnio w ogrodzie? – spytała, rozglądając się Sharon, żeby zmienić nastrój.

– Nie. Ale wziął się za niego albo mój sąsiad, albo jakiś krasnoludek – wyjaśniła Holly, otwierając drzwi. – Rozgośćcie się w salonie, zaraz do was wrócę.

Wyszła do łazienki i przemyła twarz zimną wodą. Musiała zapanować nad sobą i przekazać dziewczynom wiadomość tak radośnie, jak pragnął tego Gerry.

Kiedy trochę się odświeżyła, wróciła do przyjaciółek. Przystawiła podnóżek do kanapy i usiadła naprzeciwko nich.

– Dobra, od razu przystąpię do rzeczy. Otworzyłam dzisiaj lipcową kopertę i posłuchajcie, co przeczytałam.

Pokazała im bilecik przypięty do broszury.

Miłych wakacji, Holly! PS Kocham Cię…

– I tyle?

Rozczarowana Denise zmarszczyła nos.

– Bardzo miły bilecik – zełgała obłudnie Sharon. – Ujmujący… i taki sympatyczny.

Holly parsknęła śmiechem.

– Ty kretynko! – zawołała i rzuciła poduszką w Sharon. – Zobacz, co było w środku.

I pokazała koleżankom pomiętą kartkę wyrwaną z broszury. Patrzyła z rozbawieniem na dziewczyny, jak próbują odczytać niezbyt wyraźne pismo Gerry’ego.

– O Boże! – wykrzyknęła Denise.

– Co? – zdumiała się Sharon. – Gerry wykupił ci wyjazd?

– Dziewczyny – oznajmiła Holly, promieniejąc. – On nam wszystkim zafundował wakacje!

Otworzyły butelkę wina.

– Niesamowite – powiedziała nadal oszołomiona Denise. – Kochany Gerry.

Holly pokiwała głową, dumna z własnego męża, który po raz kolejny tak ją zaskoczył.

– I pojechałaś sama do tej Barbary? – spytała Sharon.

– Tak. Przeurocza dziewczyna. – Holly uśmiechnęła się. – Bardzo długo opowiadała mi o ich rozmowie.

– To ładnie z jej strony – pochwaliła Denise. – A kiedy to było?

– Pojechał do agencji pod koniec listopada.

– Pod koniec listopada? – powtórzyła Sharon z zadumą. – Czyli już po drugiej operacji.

Holly pokiwała głową.

– Tej dziewczynie wydał się bardzo słaby.

– Aż dziwne, że nie powiedział o tym żadnej z nas – skomentowała Sharon.

Pokiwały w milczeniu głowami.

– Tak czy owak, jedziemy razem do Lanzarote! – zawołała wesoło Denise. Uniosły kieliszki. – Za Gerry’ego!

– Za Gerry’ego! – zawtórowały jej Holly i Sharon.

Po wyjściu koleżanek Holly zajrzała do ogrodu, dumając, jaki to krasnoludek tak go pielęgnuje. Wracała już do domu, kiedy zadzwonił telefon. Musiała dobiec do aparatu.

– Halo – rzuciła zdyszana do słuchawki.

– Trenujesz maraton?

– Nie, ganiam krasnoludki.

– Fajnie.

O dziwo, Ciara o nic się nie dopytywała.

– Za dwa tygodnie mam urodziny. Holly na śmierć zapomniała.

– Wiem.

18
{"b":"100485","o":1}